0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Czytając > MAJEWSKI: Dziewięć krótkich...

MAJEWSKI: Dziewięć krótkich akapitów o Tomaszu Mannie

Paweł Majewski

Dziewięć krótkich akapitów o Tomaszu Mannie

„Gdzie jestem ja, tam są Niemcy”, powiedział Tomasz Mann pod słońcem Kalifornii w czasie, gdy Europa wykrwawiała się w największej wojnie. Tego zdania wielu ludzi nie darowało mu nigdy. Wielu innych uznało natomiast na długo przedtem i długo potem, że żaden inny pisarz pierwszej połowy dwudziestego wieku nie opisał swojej epoki lepiej od niego, więc jedna niezręczna wypowiedź nie może go pogrążyć.

Opracowywane obecnie komentowane wydanie dzieł Manna („Grosse kommentierte Frankfurter Ausgabe”) ma się składać z 76 tomów: połowa z nich ma zawrzeć wszystko, co Mann w życiu napisał, druga połowa – komentarze badaczy. Chyba żadnego pisarza dwudziestowiecznego, z wyjątkiem Joyce’a, nie poddano tak obłędnej, tak kompulsywnej egzegezie. Ale czy Mann, więcej niż pół wieku po śmierci, jest pisarzem tylko analizowanym, czy również czytanym?

A co to znaczy „być czytanym”? Inaczej niż w jego czasach, nie znaczy to już „być jednym z prawodawców swojej kultury”. Może znaczyć mnóstwo różnych rzeczy. Mann uosabia wiele cech zachodniego modernizmu, które dziś nie cieszą się uznaniem: paternalizm, kolonializm, maskulinizm… Mimo że żadna z nich nie występuje bez ironicznego nawiasu, sama ironia Mannowska jest niezbyt oczywista, a dla wielu jest tylko jeszcze jedną odsłoną pychy. Mann jest jednym z tych „białych martwych mężczyzn”, którzy przez setki lat definiowali kulturę Zachodu, dopóki ośmielona rozpadem formacji mieszczańskiej młodzież lat 70. nie pokazała im obraźliwego gestu. Odtąd lektura ich dzieł stała się sprawą prywatną, a ich znajomość przestała być kodem dostępu do elity (chociaż patrząc pod nieco innym kątem, jest nim dalej i to raczej „elita” utraciła kody dostępu do głównego oprogramowania systemu kulturowego).

„Czytać Manna” nie znaczy dziś tak wiele, jak niegdyś – przynajmniej w kontekście społecznym – ale nie wynika z tego, że przygoda jego lektury jest mniej przejmująca dla tych, którzy ją rozpoczną. Może nawet przeciwnie, może prywatność i intymność tego doświadczenia przyczyniają się do jego intensyfikacji.

Mann ma w sobie coś nadzwyczaj niebezpiecznego, czego nie ma na przykład Tołstoj, a Dostojewski przejawia to w zupełnie innym, dużo bardziej przejrzystym wymiarze. Pod warstwą aż nazbyt eleganckich i zanadto elokwentnych zdań ukryte jest to, co sam autor nazywał „pokusą głębi”, i nie chodziło mu o głębię intelektualną. Może się tu odnaleźć znaczna część zagubionych, odrzuconych, wykluczonych i rozczarowanych z początku obecnego stulecia – tak samo jak na początku wieku ubiegłego. Dominik – główny bohater „Sali samobójców” – mógłby się obnosić z „Toniem Krögerem” zamiast z „Hamletem”. To by do niego o wiele bardziej pasowało.

Mann pozostaje żywy pomimo likwidacji kulturowego centrum, które współtworzył. Warto czytać go nadal, choć reprezentuje umarłą epokę kulturotwórczego mieszczaństwa i po roku 1968 pozornie przestał być przydatny. Można darować sobie jego uwikłania polityczne i filozoficzne, słabo dziś zrozumiałe dla niespecjalisty. Lekcja modernistycznego egotyzmu nadaje się jednak do przerobienia przez każdego wychowanka kultury, która tak nachalnie wpaja nam przekonanie, że ego i świat to prawie to samo. Mann też je żywił.

Należał do tych nielicznych ludzi, którzy potrafią nie tylko wypełniać świat swoim gigantycznym „ja”, ale również twórczo utożsamiać jedno i drugie. Potrafił także stworzyć samego siebie i swoje życie jako dzieło tak sugestywne, że dopiero zmasowany wysiłek setek pilnych krytyków uzbrojonych w narzędzia swoich teorii doprowadził do rozmontowania tego dzieła. Zużył olbrzymi zasób energii intelektualnej, aby domknąć swój obraz w oczach innych; aby nie zostawić niczego swobodnym domysłom. Może zresztą ten właśnie wysiłek sprowokował nie mniejszy wysiłek objaśniaczy. „Wielkość i upadek własnego wizerunku Tomasza Manna” to zresztą kolejny temat, który mógłby zainteresować współczesnych egotyków (a także psychoanalityków kultury nowoczesnej). Wielu próbowało wyjaśnić, jak to robił. Wyjaśnić do końca raczej niepodobna, ale niektóre próby – wśród nich książka Małgorzaty Łukasiewicz – wyjaśniają sporo.

Dla wtajemniczonych ta książka będzie przypomnieniem pierwszych chwil wtajemniczenia, dla niewtajemniczonych – poręcznym i spolegliwym instruktażem czytania trzech najważniejszych powieści Manna. Nie ma w niej uproszczeń ani komplikacji, nie ma dążenia do ogarnięcia całości, co w wypadku Manna byłoby zabawne. Autorka tropi swojego bohatera na tych ścieżkach, które nie zostały jeszcze zadeptane przez tłum egzegetów. Jest to krótka wycieczka po meandrach Mannowskiego świata, zorganizowana i poprowadzona przez wytrawnego przewodnika, który wie o trasie dużo więcej, niż mówi, dlatego warto uważnie śledzić każdy jego krok i podążać za każdym wskazującym gestem.

I tylko kropla dziegciu – tytuł bardziej odpowiadałby faktycznym stanom rzeczy, gdyby brzmiał „Jak było się artystą sto lat temu” – bo chodzi tu przecież o „artystę” modernistycznego, a nie na przykład romantycznego albo postmodernistycznego. Dziś, tak samo jak nie można już po prostu „czytać” Manna, nie wiadomo też, czy słowo „artysta” znaczy jeszcze cokolwiek samo w sobie. Na pewno nie da się „być artystą” tak, jak on nim był; lub raczej – takie bycie nie będzie już nośne, znaczące, godne uwagi, będzie raczej zachętą do odwiedzenia terapeuty… I znowu wracamy do oklepanego wątku – artysta to nerwicowiec. Ale Mann dobrze o tym wiedział. I radził sobie z tym po męsku – männlich.

Książka:

Małgorzata Łukasiewicz, „Jak być artystą. Na przykładzie Thomasa Manna”, Biblioteka Więzi, Warszawa 2011.

* Paweł Majewski, adiunkt w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego.

„Kultura Liberalna” nr 141 (38/2011) z 20 września 2011 r.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 141

(38/2011)
19 września 2011

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj