Julian Kania: Przed marszem KOD-u 4 czerwca prof. Andrzej Rychard w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” oceniał: „W dłuższej perspektywie utrzymywanie zaangażowania na tym poziomie bez nowych haseł i konkretów będzie wyzwaniem. Prawdopodobnie pojawi się zmęczenie społeczne”. Czy na kolejnej manifestacji KOD-u w sobotę zaobserwujemy objawy tego zmęczenia?
Ireneusz Krzemiński: Sądzę, że teraz, po wakacjach, ludzie przyjdą z nowymi siłami, ale na dłuższą metę ta diagnoza jest słuszna. Ten spontaniczny obywatelski ruch musi przyjąć formy zorganizowane. KOD jest już stowarzyszeniem, lecz okazuje się, że jak dotychczas wstąpiło do niego tylko 6,5 tys. osób. To mało, zważywszy na fakt, że inicjatorów było 30 tys., jak twierdzi Mateusz Kijowski.
Co mogłoby zmobilizować więcej ludzi do formalnego przystąpienia do KOD-u?
Przede wszystkim droga, którą obecnie zmierza PiS. Przez ostatnie miesiące wprowadzili ustawy, które dają im pełne instrumentarium, by jakąkolwiek wolność zlikwidować w ciągu tygodnia. I to legalnie! Moim zdaniem tego zagrożenia nikt wystarczająco dosadnie w polskich mediach nie definiuje. Wobec tego mobilizująca siła okropnych wiadomości o poczynaniach PiS-u jest nikła. Pokazać prawdziwe zagrożenie wolności – to mogłoby zmobilizować ludzi. Konieczne jest sformułowanie mobilizującej definicji sytuacji. Warto byłoby odwołać się do swego rodzaju pierwowzoru, czyli KOR-u i zająć się tymi coraz liczniejszymi grupami, dotkniętymi przez tzw. dobrą zmianę. KOD mógłby naśladować Komitet Obrony Robotników nie tylko w nazwie, lecz wspierając pokrzywdzonych i wokół nich budować inicjatywy społeczne.
Ileż może być dziennikarzy wyrzuconych z TVP?
Jeśli weźmiemy pod uwagę sytuację dziennikarzy lokalnych, liczba poszkodowanych może drastycznie wzrosnąć. W kość dostało także wielu urzędników, a teraz dochodzi jeszcze wielka zagrożona grupa: nauczyciele. Warto też zastanowić się nad rolnikami, wszak skandaliczna ustawa o obrocie ziemią musiała wzbudzić wiele negatywnych emocji.
Podejrzewam też, że będzie narastało niezadowolenie pracowników z powodu arogancji i niekompetencji kierowników z partyjnego nadania. Kilka spektakularnych i zgoła symbolicznych przykładów już mamy, jak choćby przykład stadniny koni w Janowie Podlaskim. Ale sam wiem o kilku przypadkach zwalniania się pracowników z zakładów z powodu nowego kierownictwa. Dotyczy to takich, rzecz jasna, którzy nie mają problemu z pracą, ale to już jest znaczące. I to jest prawdopodobny potencjał do rzeczywistego społecznego niezadowolenia i może nawet buntu, do mobilizacji znacznie trwalszej niż pójście na demonstrację. Ale wszystko zależy od zbudowania przesłania – tego co nazwałem definicją sytuacji, która będzie przyjęta przez ogół.
Skąd trudność w budowaniu obywatelskiego ruchu?
Widzę trzy podstawowe różnice pomiędzy sytuacją obecną a latami 70., gdy powstał KOR, a później historyczny dziś ruch „Solidarności”. Po pierwsze, nie istnieje aparat ucisku, a ogromna część dorosłego społeczeństwa socjalizmu doświadczyła co najwyżej w dzieciństwie albo w ogóle. Bardzo trudno wyobrazić sobie tym dorosłym już ludziom opresji, jaką przynieść mogą autorytarne, monopartyjne rządy. Obraz peerelowskiej przeszłości w ogóle nie został utrwalony w przekazie dla młodego pokolenia. Sam mogę się bić w piersi, że moje pokolenie za mało w tej sprawie zrobiło. Przypominam sobie jedno ze swych seminariów, w trakcie którego zacząłem swobodnie opowiadać o działaniu cenzury w PRL-u i zaobserwowałem, jak zaczęły się zmieniać twarze słuchających studentów – opowiadanie ich zaskoczyło, przekraczając dotychczasowe wyobrażenia.
Ale, po drugie, sprawa doświadczenia praktycznego wolności w Polsce jest olbrzymia. Akceptacja demokratycznych praktyk również niezmiernie wysoka i uznaje się wszelkie negocjacyjne i prawne procedury za „normalne”, więc trudno nawet starszych poderwać do działania, analogicznego jak zdecydowany opór „przeciw komunie”. Wszak PiS wciąż jeszcze nie zlikwidował demokratycznych instytucji, choć je coraz bardziej pęta. Stąd trudność przedstawienia zagrożenia.
I po trzecie – element populistyczny. Program Rodzina 500+ to gest, mający na celu kupienie poparcia. Przyznać jednak trzeba, że części beneficjentów, którzy w posttransformacyjnej Polsce ciężko pracowali za wynagrodzenie ledwo starczające na życie, w pewnym sensie to się od nas wszystkich należy. Inne jednak zabiegi populistycznego rozdawnictwa również kupują poparcie, a przynajmniej – niewtrącanie się obywateli w tzw. politykę. I zapewne to jest jeszcze jeden ważny powód: wciąż znacząca i olbrzymia część społeczeństwa zajęta jest sprawami prywatnymi i macha ręką na to, co „oni” robią. Nawet jeśli dotknie ich to za chwilę.
Jakie cele powinien więc sobie postawić KOD?
Konkretne, choćby takie, o których wspomniałem. Rozważmy przykładowo propozycje Zbigniewa Hołdysa. KOD jego zdaniem powinien m.in. demaskować kłamstwa polityków. Dziś język jest nadużywany jak za PRL-u – regres nazywa się rozwojem, a rząd mówi o obywatelskości, kiedy nad obywatelami przejmuje kontrolę. To działanie nawiązywałoby do KOR-u. W internecie można się przebić z prostymi, jasnymi komunikatami. Samym swoim przekazem będą demaskowały kłamców. Hołdys mówi wręcz o powołaniu biuletynu na wzór tego korowskiego – nie wiem, czy aż tak, ale na pewno potrzeba jest taka platforma informacyjna, która w bardzo dosadny sposób powinna śledzić i demaskować nieustanne kłamstwa i językowe manipulacje rządzących.
Inną możliwą dziedziną jest przemyślenie, przygotowywanie alternatywnych rozwiązań problemów społecznych. Przy czym nie może to być budowanie jakiegoś programu pod tytułem: „Jakiej Polski chcemy?”, bo to będzie tworzenie programu w istocie politycznego i zawsze – jak sądzę – zideologizowanego. Zresztą w tej chwili z nazwiska mogę wymienić intelektualistów – ideologów, lewicowych głównie, którzy bardzo intensywnie chcą przy okazji KOD-u zyskać wpływ na zideologizowaną wizję przyszłości. Ale ona będzie wobec tego zawsze cząstkowa i będzie natychmiast kontestowana przez przeciwników.
Zatem chodzi o konkretne, napisane ludzkim językiem ekspertyzy – propozycje, np. dlaczego reforma szkolnictwa, którą planuje PiS, jest zabójcza dla rozwoju? Albo nawet podjęcie się zadania, jak powinniśmy zreformować służbę zdrowia ku większemu zadowoleniu obywateli-pacjentów? Jak powinniśmy dbać o bezpieczeństwo bez bezczelnego inwigilowania wszystkich w dowolny sposób? Jak widać – ogrom możliwości. Tylko należy wybrać takie, które dotyczyć będą życiowo większości Polaków.
Czy taka ekspertyza KOD-u byłaby odebrana jako zdanie specjalisty niezaangażowanego w polityczną walkę?
Takie, powiedzmy, programowe ekspertyzy miałyby znacznie większą szansę zainteresowania i uznania przez obywateli niż programowe rozwiązania PO czy Nowoczesnej. W Polsce ciągle mamy do czynienia z obrazem złej polityki, definiowanej w kategoriach partyjnych. Tymczasem KOD jest dla mnie nadzieją na przywrócenie tego wspaniałego doświadczenia, będącego udziałem milionów Polaków za czasów „Solidarności”, kiedy polityka rozumiana była jako udział obywateli, „mój udział” we wspólnej debacie, co nadawało jej szczególne i prywatne znaczenie. Komitet powinien budować wizję polityki, która jest narzędziem i sposobem powiązania jednostkowego, egoistycznego powodzenia z dobrym życiem wspólnoty społecznej.
Mateusz Kijowski stwierdził, że „pora zakładać własne instytucje”. Co to znaczy?
Nie wiem, jakie instytucje miał na myśli. Na tym polega różnica pomiędzy kontekstem dawnym a dzisiejszym: teraz instytucje niby funkcjonują. Nikt nie zamknął Trybunału Konstytucyjnego. Hasło Kijowskiego jest więc trochę na wyrost. Ale KOD mógłby zakładać np. platformy dyskusyjne. PO założyła Kluby Obywatelskie, do których przychodzą sami jej zwolennicy. Tymczasem ta instytucja powinna uniezależnić się od założycieli i stać się forum prawdziwej dyskusji publicznej, również z tymi zwolennikami PiS-u, którzy byliby skłonni w dialogowaniu uczestniczyć.
Okazuje się, że mieszkańcy Polski powiatowej, która jest głównym zapleczem PiS-u, czują jednak, że coś jest nie w porządku. Na spotkania Jerzego Stępnia, który tłumaczy, dlaczego sprawa TK jest tak istotna i czym grozi zwykłym ludziom, przychodzą tłumy, także głosujących na PiS. Chcą się dowiedzieć. To wielkie pole do popisu pod warunkiem, że będzie miejsce dla dyskusji z nieprzekonanymi czy mającymi coś PO za złe.
Czy młodzieżówka KOD-u ma szansę rozwinąć skrzydła?
Ludzi młodych trzeba jakoś pozyskać, więc jej założenie jest dobrym posunięciem. Nie wiem jednak, czy da się ich łatwo zmobilizować, bo funkcjonują w innym języku, a brak wolności jest dla nich teoretyczny, jak wcześniej starałem się opisać. KOD tworzy raczej pokolenie, które stanowiło trzon „Solidarności” i zaplecze wcześniejszej demokratycznej opozycji.
Sobotni marsz Komitetu odbędzie się pod hasłem: „Jedna Polska – dość podziałów!”. Czy nie uważa pan, że to świetne hasło dla PiS?
No właśnie, trudno mówić „dość podziałów”, skoro mamy do czynienia z władzą, której naczelnym motywem jest definitywne podzielenie społeczeństwa – w tym na „swoich” i „obcych”. Podziały społeczne są naturalne, także w „Solidarności” podziały istniały, ale poradzono sobie z nimi, budując realną wspólnotę przez nieustanną dyskusję. Toczyła się na poziomie instytucji podstawowych, czyli organizacji zakładowych. Wszyscy badani przeze mnie członkowie „Solidarności” właśnie to pamiętają po dziś dzień, niezależnie od aktualnych upodobań partyjnych. Każdego wysłuchano, a później demokratycznie podejmowano decyzje, do których wszyscy lojalnie się stosowali.
Wątpię, by dało się teraz zbudować taką dyskutującą Polskę, choćby z tego powodu, że część wyborców PiS-u przyjmuje tak zideologizowany obraz świata, że dyskusja staje się niemożliwa ze względu na ten podział „nasi” – „nie-nasi”, albo wręcz „zdrajcy”…
To jest spore wyzwanie w obecnej Polsce: jak budować wspólną mobilizację pomimo różnic, czy ponad różnicami? I to w społeczeństwie, które bardzo się przyzwyczaiło do prawa do własnego zdania i do permanentnego kłócenia się o różne sprawy. Na pewno trzeba na nowo dowartościować demokrację, demokrację jako system państwowy. Nie widziałem, na przykład, tekstu ważnego intelektualisty, głoszącego, że obecna polska Konstytucja jest dobra, że gwarantuje niezaprzeczalnie prawa obywatelom, a przez to dobrobyt w dłuższym czasie.
Mówią o tym prezesi TK w stanie spoczynku, profesorowie prawa…
Utrzymują, że atakowanej Konstytucji nie trzeba zmieniać. Nie słyszałem, żeby ktoś powiedział, że zapisany jest w niej dobry ustrój! Budowanie „wspólnoty różnych” jest trudne. Potrzeba znaleźć coś, co będzie bezwzględnie pozytywne dla większości ludzi o różnych orientacjach. Nadaje się do tego system liberalnej demokracji zapisany w Konstytucji, ale wyrażony w postaci niejako moralnych wartości. Tak, by to każdego obeszło.