Łukasz Pawłowski: Uchwalone przez Prawo i Sprawiedliwość propozycje zmian w funkcjonowaniu Trybunału Konstytucyjnego nazwał pan „ponurym żartem”. Podobnie zareagowała Komisja Wenecka, a drugą rezolucję potępiającą działania polskiego rządu wystosował Parlament Europejski. Ale zarówno kolejną wizytę przedstawicieli Komisji, jak i rezolucję PE gabinet Beaty Szydło właściwie zignorował. Może pani premier i Jarosław Kaczyński mają rację, nie przejmując się głosami krytyki z Zachodu, bo na razie ich konsekwencji nie widać.
Włodzimierz Cimoszewicz: Wstępowaliśmy do rozmaitych instytucji europejskich, w tym do UE, by zwiększyć swój wpływ na rozwój Europy, by wzmocnić pozycję Polski, poprawić i ustabilizować relacje ze wszystkimi krajami europejskimi, zwłaszcza z sąsiadami oraz tymi, które z racji swojego potencjału odgrywają czołową rolę na naszym kontynencie. Na tym tle satysfakcja pani Szydło czy pana Kaczyńskiego z tego, że z powodu ich bezprawia i niszczenia demokracji w Polsce, rozbijania unijnej solidarności Europa nie sięga na razie po twarde, polityczne i finansowe instrumenty nacisku, robi na mnie wrażenie reakcji chorego umysłowo. Polska rządzona przez tych ludzi już doprowadziła się do samodegradacji w polityce europejskiej, staje się coraz mniej wiarygodnym partnerem zarówno politycznym, jak i ekonomicznym. Będziemy długo płacili za to bardzo wysoką cenę. Obawiam się, że możemy pewnego dnia pozostać osamotnieni w obliczu zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa.
Viktor Orbán podobną grę uprawia z instytucjami europejskimi od lat i nie tylko nie spotkały go żadne sankcje, ale pozycja Węgier w UE wydaje się dość stabilna.
Pozycja Węgier jest żadna. Szereg wysokich funkcjonariuszy tego państwa ma zakaz wjazdu do USA ze względu na zarzuty korupcyjne. Są więc traktowani podobnie jak rosyjscy łapówkarze. Orbánowi uchodzi to bez wyższej ceny, bo Węgry nie są zbyt ważne, bo socjalistyczna opozycja nie jest lepsza, bo wszyscy mają większe problemy, bo wreszcie ma konstytucyjną większość w parlamencie i może swoim autorytarnym posunięciom nadawać pozór legalności.
Czy pana zdaniem UE powinna mieć mocniejsze narzędzia dyscyplinowania państw narodowych w przypadku nieprzestrzegania norm europejskich?
To nie jest konieczne. Wystarczy jeśli kilka krajów uzna, że nie ma powodów do premiowania tych, którzy lekceważą europejskie zasady oraz wartości demokracji i prawa. Przy uchwalaniu kolejnej perspektywy finansowej, korekt budżetowych będących konsekwencją Brexitu lub kryzysu migracyjnego, przy podejmowaniu decyzji o polityce wobec Rosji i przy wielu innych okazjach odczujemy konsekwencje PiS-owskiej polityki.
Premier Węgier i prezes PiS-u podczas ostatniego Forum Ekonomicznego w Krynicy wezwali do „kontrrewolucji kulturalnej” w Europie oraz przeniesienia części uprawnień z Brukseli z powrotem na poziom państw narodowych. Co dokładnie mają znaczyć te propozycje i jak pan je ocenia?
Nie ma żadnych konkretów. Na posiedzeniu Rady Europejskiej w Bratysławie ani Beata Szydło, ani Viktor Orbán niczego takiego nie proponowali. Kaczyński powtarza paplaninę Davida Camerona sprzed kilku lat. Wiadomo, czym się to skończyło.
Jednocześnie Polska i Węgry opowiadają się za wzmocnieniem ochrony granic zewnętrznych UE, a nawet powołania europejskiej armii dowodzonej z Brukseli. Czy to nie jest sprzeczne z tezą o konieczności ograniczenia kompetencji Brukseli na rzecz państw narodowych?
Oczywiście, że jest. Gdyby jeszcze Orbán nie był klientem Putina, to pewnie razem z Kaczyńskim opowiedzieliby się za wzmocnieniem unijnej polityki wschodniej. Tyle właśnie jest sensu w tych ogólnikowych sloganach. Tak naprawdę obu im chodzi tylko o jedno – aby Unia czy Rada Europy nie patrzyły im na ręce, gdy zakładają swoim obywatelom smycz i kaganiec.
Polska rządzona przez PiS już doprowadziła się do samodegradacji w polityce europejskiej. Obawiam się, że możemy pewnego dnia pozostać osamotnieni w obliczu zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa. | Włodzimierz Cimoszewicz
W państwach starej Unii – krajach Beneluksu, Niemczech, Francji, Włoszech – pojawiają się głosy wzywające do stworzenia nowej, ściślejszej formy współpracy. Czy uważa pan, że powstanie takiej nowej, mniejszej Unii jest możliwe i czy w tym formacie znalazłoby się miejsce dla Polski?
To jest możliwe prawnie, bo uregulował to traktat lizboński. Jest też możliwe realnie, bo szereg państw chce pogłębionej współpracy. Moim zdaniem prawdopodobieństwo takiego scenariusza rośnie. A prawdopodobieństwo polskiego udziału maleje. Choćby dlatego, że nikt nas nie będzie do tego zmuszał. Nikt nie powstrzyma tych, którzy chcą wzmacniać integrację, nawet w węższym kręgu. Jeśli to się stanie, Polska zostanie na peronie, z którego odjedzie ten pociąg. Kaczyński i jego pomagierzy zasłużą na wpisanie ich nazwisk na listę hańby narodowej.
Rząd w Warszawie od dawna twierdzi, że główną płaszczyzną naszego działania w ramach UE powinna być Grupa Wyszehradzka. Jak pan ocenia pozycję tej grupy? Czy Wyszehrad to podmiot mający wspólne stanowisko w sprawach europejskich i czy jest na tyle silny, by Bruksela musiała się z tym stanowiskiem liczyć?
Jeśli pamiętamy o elementarnych realiach, takich na przykład jak łączny PKB czwórki wyszehradzkiej, jeśli pamiętamy o zasadniczych różnicach między tymi krajami w ocenie wojny rosyjsko-ukraińskiej, w podejściu do systemu dostaw surowców energetycznych do UE, to nie będziemy mieli żadnych złudzeń, co do siły i spójności tej grupy. Słowacja i Czechy odcinają się od gadania o kontrrewolucji w Unii, żaden z trzech partnerów nie popiera księżycowej koncepcji Międzymorza. Dzisiaj łączy je tylko ksenofobia i nagi egoizm. Słaby to kapitał, żeby mieć wpływ na UE.
Jak, pana zdaniem, będzie zmieniała się pozycja Polski w UE przez najbliższe 36 miesięcy, czyli do końca kadencji rządu PiS-u?
Jestem pesymistą, ponieważ w myśleniu wodza PiS-u polityka zagraniczna, w tym europejska, jest całkowicie podporządkowana jego dążeniu do stworzenia systemu władzy autorytarnej. Dlatego w najlepszym razie nie będzie sam wywoływał kolejnych awantur. Jest to jednak mało prawdopodobne. Wszelki opór wobec dławienia demokracji i naruszeń prawa, wszelkie możliwe kłopoty gospodarcze i finansowe będą z jednej strony skutkowały zaostrzaniem walki z opozycją w kraju, z drugiej jednak będą zachęcały do posługiwania się demagogiczną propagandą antyeuropejską, antyniemiecką itd., dla wywoływania fałszywego, pseudopatriotycznego wzmożenia, wykorzystywanego dla utrzymania poparcia dla PiS-u.
*Ikona wpisu: fot. Pete Linforth. Źródło: pixabay.com