Tomasz Sawczuk: Czy małe sklepy powinny upaść?

Rafał Aleksin: Absolutnie nie!

Dlaczego?

Dla mnie to oczywiste. Na pewno małych sklepów ubywa. Ale sklepy, które widziałem 15 lat temu na Woli, Grochowie i Targówku, wciąż tam są. Powstają także nowe sklepy, podobne do naszych, oferujące żywność lepszej jakości niż w dyskoncie. Często są to miejsca zakładane przez młode osoby.

Na nowych osiedlach królują dyskonty.

Największym wyzwaniem jest czynsz. Nasza kooperatywa spożywcza jest organizacją non-profit, nie działa dla zysku. Gdyby nie otrzymała zgody na najem lokalu po preferencyjnych stawkach, to nie mogłaby pozwolić sobie na wynajęcie lokalu w warszawskim Śródmieściu i nie byłaby w stanie prowadzić sklepu spożywczego.

Kooperatywa Dobrze istnieje od sześciu lat.

Zatrudniamy 14 osób z godziwymi wynagrodzeniami. Mamy pół tysiąca członków. Jesteśmy w trakcie negocjacji w sprawie najmu lokalu na Mokotowie, co pozwoliłoby nam otworzyć trzeci sklep i powiększyć naszą społeczność. Rozwijamy się wspaniale, chociaż powoli.

Fot. Kooperatywa Dobrze

Czy to jest inicjatywa dla każdego?

Kooperatywa jest otwarta dla wszystkich, wystarczy przyjść na spotkanie informacyjne. Każdy odpracowuje w miesiącu trzygodzinny dyżur. Zwykle chodzi o pomoc w sklepie. Do tego dochodzi składka w wysokości 30 złotych miesięcznie. W zamian członkowie kupują w niższych cenach.

Przychodzą hipsterzy czy nie tylko?

W kooperatywie są bardzo różne osoby, dwudziestolatkowie i sześćdziesięciolatkowie. Najwięcej jest osób między 25. a 40. rokiem życia, dużo rodzin, mieszkańców Śródmieścia i po prostu sąsiadów. W sklepie na Andersa mamy też społeczność 250 seniorów i seniorek, którzy mają karty senioralne i otrzymują 20 procent rabatu na warzywa, owoce, pieczywo, choć nie są członkami kooperatywy.

Stawiacie na „zdrową żywność”. Czy cena nie jest barierą?

Większość osób myśli, że produkty ekologiczne muszą być drogie. Ostatnie badania pokazują, że 70 procent Polaków chce kupować żywność ekologiczną, ale jeszcze więcej sądzi, że ta żywność jest droga i nie mogą sobie na nią pozwolić. Takie wrażenie budują także półki „eko” w hipermarketach, gdzie produkty są zdecydowanie droższe od pozostałych. Czasami to jest przepaść.

Nie musi tak być?

Nie musi, chociaż nigdy nie będzie tak, że za kilogram pomidorów uprawianych ekologicznie w małym lub średnim gospodarstwie zapłacimy tyle samo co w Biedronce.

Staramy się jednak, by nasza marża była jak najniższa. Decydujemy się także na sprawiedliwą zapłatę gospodarstwu – płacimy rolnikom między 60 a 70 procent ceny sklepowej. Oczywiście, kiedy rolnik ma 1000 hektarów i uprawia na nich wyłącznie marchewkę, to współpraca z dużym marketem pewnie też mu się opłaca. Ale takie monokulturowe uprawy nie opłacają się środowisku naturalnemu.

Bardzo chcielibyśmy, żeby miasta i województwa stwarzały dogodne warunki do rozwoju podobnych inicjatyw. Byłoby fantastycznie, gdyby dla samorządów ważne było skracanie łańcuchów dostaw. | Rafał Aleksin

Siedzimy w kawiarni, z której za oknem widać Żabkę. Czy obawiacie się konkurencji ze strony dyskontów?

Nie, bo mamy zupełnie inną ofertę. Żabka to taki sklep, do którego wskakujesz po byle co, kilka podstawowych rzeczy. Nie ma tam produktów wysokiej jakości. Być może Carrefour Bio, który otwarto niedaleko stąd, to będzie bardziej bezpośrednia konkurencja dla sklepu takiego jak nasz. Nasz model, podobnie jak model przeciętnego warzywniaka, wciąż różni się jednak od marketu ekologicznego.

A czym się różni? Dyskontów jest coraz więcej, bo mają przewagę organizacyjną.

W przypadku marketów ekspansja jest bardzo łatwa, bo jest to hierarchiczna struktura, w której jest szef, zarząd i pracownicy. Można tam podejmować decyzje dynamicznie, kierując się jedynie doktryną zysku. Dążenie do ekspansji jest zresztą charakterystyczne dla takiego modelu rozwoju.

Demokratyczny model działania jest dla nas na pewno wyzwaniem rozwojowym. W naszym przypadku prowadzenie sklepów zajmuje dużo więcej czasu. Społeczność wspólnie ustala zasady prowadzenia sklepów. Podjęcie decyzji o poszerzeniu oferty czy otworzeniu kolejnego sklepu wymaga wysiłku.

Poza tym sklepy takie jak nasz nie posiadają centrum logistycznego. Mamy ponad 70 bezpośrednich dostaw do jednego sklepu tygodniowo. Współpracujemy z ponad trzydziestoma gospodarstwami rolnymi. Market ma rozbudowaną logistykę, dwóch albo trzech rolników wielkoobszarowych i sprowadza rzeczy z zagranicy, jeśli wyjdzie wygodniej lub taniej.

Dlaczego działacie w taki sposób?

Ma to dla nas ogromną wartość, dużo większą niż prowadzenie działalności wyłącznie dla zysku. Kiedy stajesz się członkiem stowarzyszenia i robisz zakupy w naszych sklepach – a nawet jeśli jesteś tylko klientem – to w naszych sklepach nie tylko kupujesz żywność, lecz wiesz także, skąd ta żywność pochodzi. Możesz tu także nawiązać relacje społeczne, czego zupełnie nie ma w marketach, gdzie ludzie przychodzą anonimowi i tacy też wychodzą. U nas takiej anonimowości nie ma.

Ile jest organizacji podobnych do waszej?

Wciąż jesteśmy jedyną kooperatywą spożywczą w Polsce, która prowadzi sklepy otwarte dla wszystkich.

Co by się musiało stać, żeby taka niszowa działalność jak wasza była bardziej popularna?

Chciałbym, żeby była. Na pewno potrzebna jest przychylność samorządów, które mogłyby udostępniać przestrzeń dla podobnych podmiotów, ponieważ działają one na korzyść lokalnej społeczności.

Z doświadczeń zachodnich wynika, że pomocne byłoby także utworzenie parasolowej organizacji – podobnej do spółdzielni spożywców, zrzeszającej setki małych sklepów. Byłby to co prawda krok w stronę neoliberalnego sposobu zarządzania całością powiązanych organizacji, ale na poziomie podstawowym wciąż moglibyśmy podejmować decyzje wspólnie.

W naszych sklepach nie tylko kupujesz żywność. Wiesz także, skąd ta żywność pochodzi. Możesz tu także nawiązać relacje społeczne, czego zupełnie nie ma w marketach. | Rafał Aleksin

W swoim manifeście piszecie: „Praktykujemy alternatywę, aby pokazać, że lepszy świat jest możliwy”. Czy nie jest tak, że kooperatywy zawsze będą trochę elitarne?

Nasza działalność na pewno jest skalowalna, ale w zasięgu lokalnym. Różnica między nami a Żabką polega na tym, że nasze produkty pochodzą głównie z lokalnych gospodarstw. Dla Żabki może być ważne, by produkt przyjeżdżał z niedalekiego miejsca, ale decyduje raczej cena – jeśli można kupić 100 ton jabłek o 30 groszy taniej z Wielkopolski, a nie Mazowsza, to wybiorą Wielkopolskę. Jest jednak możliwe, by kooperatywy lokalne istniały w różnych miejscach.

Ale czy to może być powszechna alternatywa dla wielkich sieci produkcji i dystrybucji?

Alternatywą na pewno nie jest kopiowanie istniejącego modelu, opartego na sieci marketów. Kooperatywa Dobrze w każdej dzielnicy Warszawy z gigantycznym centrum logistycznym nie wchodzi w grę. Myślę natomiast, że muszą powstać rozwiązania, które pomogą społecznościom sąsiedzkim, ludziom z danego osiedla, zawiązywać kooperatywy w łatwy sposób.

Nie chcecie, by Kooperatywa Dobrze miała milion członków?

Jeżeli będziemy rozproszeni na kilka sklepów, to będziemy kilkoma mniejszymi społecznościami, a niekoniecznie jedną dużą. W porządku, możemy mieć 17 tysięcy członków, jak kooperatywa Park Slope w Nowym Jorku. To jest granica, która wynika z powierzchni ich sklepu. My jak na razie wciąż zastanawiamy się nad tym, gdzie jest nasza granica.

Ważne jest dla was, by tworzyć społeczność o określonych granicach?

Absolutnie tak. Myślę, że jest to wartość, która jednoznacznie odróżnia nas od marketów, a jednocześnie występuje w małych sklepach i warzywniakach.

Czy takie podejście nie skazuje podobnych inicjatyw na porażkę?

Nie, bo chodzi tu także o zmianę sposobu myślenia o kwestii gospodarowania. Żabka gospodaruje dla zysku i wzrostu, a my dla siebie, dla rozwoju społeczności i wspierania zasady sprawiedliwej zapłaty za wytwory, które otrzymujemy.

I to wystarczy, żeby przetrwać i rozwijać się? Czy niechęć wobec ekspansji nie podkopuje inicjatyw takich jak wasza?

Jest takie ryzyko, stąd warto byłoby zadbać o możliwość zrzeszenia się podobnych przedsięwzięć. Bez organizacji parasolowej będzie bardzo trudno.

I nie marzycie o tym, by kooperatywy wyparły dyskonty?

Słowo „wyparły” jest blisko związane z ideą wzrostu, do której warto podchodzić ostrożnie.

Byłoby naiwnie powiedzieć, że jest to możliwe – w tej chwili nie jest. Nie jesteśmy w stanie zapłacić tyle samo za czynsz. Żabka płaci mało, wyzyskuje osoby, z którymi współpracuje, o czym mówili mi ludzie, którzy tam pracują. W tych sklepach na najniższych stanowiskach nie zarabia się godnie. Za świetnymi lokalizacjami dyskontów stoi wyzysk akceptowany przez prawo.

Ale możemy sobie wyobrazić inne prawo. Na przykład, można by nałożyć podatek na produkty, które trzeba przywieźć z daleka. Jakie są wasze postulaty?

Bardzo chcielibyśmy, żeby miasta i województwa stwarzały dogodne warunki do rozwoju podobnych inicjatyw, choćby przez udostępnianie lokali w dobrym stanie. Byłoby fantastycznie, gdyby dla samorządów ważne było skracanie łańcuchów dostaw.

Ostatnio rozmawialiśmy z rządem o tym, by samorządy mogły w łatwiejszy sposób nabywać żywność bezpośrednio od rolników. Tak jak się dzieje w Skandynawii i Niemczech, szkoły czy przedszkola powinny móc przygotowywać żywność z lokalnych produktów.

Kolejna sprawa to zawiązywanie spółdzielni rolniczych. W Polsce nie chcemy do tego tematu wracać, ze względu na wspomnienie o PGR-ach, ale na Zachodzie to jest ważny temat. W Polsce przeciętny rolnik uprawia dwa do sześciu warzyw, dlatego współpracujemy z 30 gospodarstwami, a nie z sześcioma – to kwestia konieczności. Jest u nas bardzo mało gospodarstw wielotowarowych. We Francji jest ich 30 tysięcy. Takiemu gospodarstwu bardzo łatwo nawiązać współpracę z jakąś społecznością czy sklepem. W Park Slope w Nowym Jorku jest 100 gospodarstw rolnych z tej samej okolicy, które mają wspólną logistykę i wspólnie realizują zamówienia. Potrzebujemy lepszego doradztwa w rolnictwie, aby rolnikom łatwiej było zawiązać współpracę – byłoby świetnie, gdyby zaczęli współpracować.