0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Kłopoty z tożsamością....

Kłopoty z tożsamością. Recenzja filmu „Doppelgänger. Sobowtór” w reżyserii Jana Holoubka

Paweł Mossakowski

Obsypany nagrodami na festiwalu w Gdyni film to podrasowany psychologicznie thriller szpiegowski z Polską Ludową w tle.

„Doppelgänger. Sobowtór” Jana Holoubka jest opowieścią o peerelowskim szpiegu imieniem Józef (czyżby na część Wodza Ludzkości?), który pod koniec lat siedemdziesiatych ubiegłego wieku został wysłany do Strasbourga, francuskiego miasta leżącego blisko granicy z Niemcami. Podobnie jak we wcześniejszych produkcjach tego reżysera („25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, „Wielka woda”), historia oparta jest na autentycznych wydarzeniach, w tym przypadku – długoletniej zagranicznej misji słynnego agenta, Jerzego Kaczmarka. Holoubek docenia kreatywną siłę rzeczywistości; wie, że potrafi ona pisać scenariusze ciekawsze niż te powstałe przy biurku, zrodzone wyłącznie z wyobraźni autora.

Józef (Jakub Gierszał), jak każdy tajny agent, musi posiadać tak zwaną legendę, czyli fikcyjny, ale wiarygodnie wyglądający życiorys. W jego przypadku legenda oparta zostaje na powojennych losach Jana (Tomasz Schuchardt), urodzonego wkrótce po wojnie syna Niemki, który po jej wyjeździe trafia do domu dziecka (dla wywiadu okoliczność wygodna: aby zatrzeć ślady „pierwowzoru” swojego wysłannika wystarczy wyrwać kartkę z księgi wychowanków sierocińca). Potem jako dorosły już człowiek zamieszkuje w Gdańsku.

Gdy jedzie do Francji, Józef kradnie jego tożsamość. Mówiąc w uproszczeniu, „legenda” pierwszego jest realną historią drugiego. Ale tylko częściową, bo z życiorysu Jana bierze wyłącznie sam początek, dzieciństwo. Reszta jest już wymyślona: przybrany ojciec Józefa miał być profesorem germanistyki, który zaraził adoptowanego syna miłością do literatury niemieckiej, co tłumaczy jego biegłą znajomość języka.

Tytułowy „sobowtór”, mający po niemiecku znaczenie bardziej rozbudowane i złowieszcze („zły brat-bliźniak; podwójny wędrowiec; czarny charakter mający zdolność pojawiania się w dwóch miejscach jednocześnie”), ma więc tutaj charakter wyłącznie metaforyczny. Film nie jest męską wersją „Podwójnego życia Weroniki” [1991] Krzysztofa Kieślowskiego – nie ma tu żadnej metafizycznej tajemnicy, choć jak zawsze w tego typu opowieściach, gdzie formalnie ta sama osoba prowadzi dwa równoległe żywoty, lekkie tchnienie kosmosu się czuje. Tak naprawdę jednak jest to bardzo realistyczny film.

Polska Ludowa, taka, jaką tu widzimy, to świat, w którym życie jednostki się kompletnie nie liczy i można je poświęcić bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko nakazuje to interes polityczny. Gdzie służby są bezkarne, mogą pozwolić sobie dosłownie wszystko, postępują brutalnie i bezwzględnie niczym KGB.

Paweł Mossakowski

Zakochany szpieg, czyli kryzys tożsamości

W Strasbourgu Józef wchodzi do rodziny swojej rzekomej matki: zamieszkuje u jej brata Helmuta (Joachim Raaf) wraz z jego żoną i nastoletnią córką Niną (Emily Kusche). Dzięki wstawiennictwu „wuja” dostaje też pracę w Urzędzie Migracyjnym, gdzie ma dostęp do wielu interesujących dokumentów dotyczących przybyszów ze wschodniej Europy. Jako agent działa sprawnie, metodycznie, z pełnym oddaniem i jego praca wkrótce przynosi owoce: w Polsce dochodzi do procesu kilku osób kontaktujących się z redakcją paryskiej „Kultury” (jest to oczywiście licentia poetica: pod koniec lat siedemdziesiątych popełniano znacznie poważniejsze wykroczenia polityczne niż spotkanie z Jerzym Giedroyciem). Józef pracuje jak dobrze zaprogramowany automat, nie ma żadnych rozterek ani wątpliwości: służy wszak ojczyźnie. Jego postawa w jakimś stopniu determinowana jest atmosferą rodzinnego domu. Ojciec Józefa (nieco perwersyjnie obsadzony w tej roli Andrzej Seweryn) też był pracownikiem wywiadu, w dodatku niespełnionym zawodowo, i, jak to często bywa w takich sytuacjach, lokującym w synu swoje niezaspokojone ambicje. Droga życiowa Józefa była więc niejako wytyczona niemal od początku. 

Józef poświęca się więc służbie, natomiast jego życie prywatne, uczuciowo-erotyczne jest – zwłaszcza biorąc pod uwagę urodę Jakuba Gierszała – w najlepszym razie ubogie. Najpewniej zdaje on sobie sprawę, że wikłanie się w romanse byłoby nieprofesjonalne i mogłoby zaszkodzić realizowanej misji. Oczywiście jednak do romansu dochodzi (proszę tego nie traktować jako spoiler: dla widza jest to jasne od chwili, gdy na scenie pojawia się jego urodziwa „siostra stryjeczna” Nina).

Scenarzysta filmu, Andrzej Gołda, prze zresztą wyraźnie ku temu rozwiązaniu, każąc Józefowi ciągle przebywać z nią pod jednym dachem – choć według pierwotnych ustaleń z chwilą, gdy stanie on już na nogi, miał wyprowadzić się na swoje. To wspólne pomieszkiwanie wydaje mi się zresztą trochę sztucznym pomysłem, nawet biorąc pod uwagę, że Helmut ma do siostrzeńca słabość, a fakt, że Józef jest bardzo blisko spokrewniony z Niną, usypia jego ojcowską czujność: nie tylko wpuszcza lisa do kurnika, ale go tam długo trzyma.

Tak czy inaczej, romans kwitnie, co ma bardzo znaczące konsekwencje. Józef opuszcza się w pracy ku niezadowoleniu swoich przełożonych, zwłaszcza prowadzącej go cynicznej pani oficer (Katarzyna Herman). Wkrótce staje wobec dylematu: albo miłość albo dalsza kariera w służbach. Uświadamia sobie przy tej okazji, że rola, której tak ochoczo się podjął i w której dotychczas czuł się komfortowo, ma swoje niedogodności – uniemożliwia mu normalne życie uczuciowe. Odkrywa wreszcie, że jego los nie jest całkiem jego losem, że nie został przezeń wybrany, tylko niejako odziedziczony. Słowem – przeżywa poważny kryzys tożsamości. 

Ów zakazany romans jest najsłabszym punktem filmu. Jeśli bowiem mógł wywołać tak potężny wstrząs – kryzys Józefa ma wymiar egzystencjalny – nie mógł być tylko łóżkową przygodą, musiało kryć się za nim głębsze uczucie. A ja w to uczucie po prostu nie wierzę; w zachowaniu bohatera Gierszała prawie nic nie wskazuje na jego obecność, nawet jeśli weźmiemy poprawkę na to, że jest człowiekiem z natury skrytym, w dodatku zawodowo wyuczonym, by nie okazywać emocji. 

Co z tego kryzysu tożsamości wyniknie, czy będzie on chwilowy, czy pociągnie za sobą jakąś istotną zmianę w życiu naszego bohatera? W filmach, których bohaterem jest peerelowski funkcjonariusz – wszystko jedno czy esbek, partyjny działacz, dziennikarz-propagandysta czy agent wywiadu – podświadomie chcemy, aby zbuntowali się przeciwko swoim mocodawcom, przejrzeli na oczy, odkryli, że służą złej sprawie. Ale akurat w tym przypadku takie oczekiwania byłyby nierealistyczne – nawet gdy Józef zbliża się do tego punktu, nie wierzymy, by go przekroczył. Prawdę mówiąc, nie wiem nawet, czy pragnąłbym takiego rozwiązania. Po co nam jakaś naiwna bajeczka o nawróconym grzeszniku?

Sytuacja więc po jakimś czasie wraca do normy, choć nie wprost, a raczej spiralnym ruchem i nie bez pozostawienia pewnych śladów w psychice bohatera. Jak się dalej rozwinie, tego zdradzić oczywiście nie mogę – powiem tylko, że późniejsza, nieco zygzakowata droga Józefa przedstawiona jest wiarygodnie i tylko jedna scena wydaje się psychologicznie nieprawdopodobna. Ktoś, kto zdecyduje się na obejrzenie filmu, na pewno domyśli się która.

© Fot Jaroslaw Sosinski / TVN Grupa Discovery

Udręczony inżynier, czyli w poszukiwaniu tożsamości

Tymczasem Jan prowadzi raczej nudny i stateczny żywot socjalistycznego mieszczanina. Jest inżynierem, pracuje w Stoczni Gdańskiej, ma żonę i dwie córeczki – oraz nieszkodliwe hobby polegające na klejeniu modeli statków. Na pierwszy rzut oka, ubrany w ciężką pelisę, podkreślającą jego masywną, kwadratową sylwetkę, wydaje się chodzącą szarością, wcieleniem przeciętności i zwyczajności. Ale ten pozornie najzupełniej normalny, pogodzony za światem człowiek, w rzeczywistości nosi ciężar udręki. Ma swoje demony – przypuszczalnie z piekielnego dzieciństwa rodem – które kiedyś usypiał wódką; teraz jest trzeźwym alkoholikiem. 

Po śmierci kobiety, która go adoptowała, Jan odkrywa, że jego biologiczna matka była Niemką, a ojcem – najprawdopodobniej sowiecki żołdak, który ją zgwałcił. Aby zweryfikować prawdę o swoim pochodzeniu, postanawia wyjechać na Zachód i rodzicielkę odnaleźć. Pomysł racjonalny i zrozumiały – choć w kinie nieco zbanalizowany. Ileż już widzieliśmy filmów, gdy ktoś, dowiedziawszy się, że jest adoptowanym dzieckiem, wyruszał na poszukiwanie „prawdziwych” rodziców, aby odkryć swoją tożsamość? 

I tu czeka go przykra niespodzianka: władze odmawiają mu paszportu. Jan jest tym zszokowany. Jest przecież spokojnym obywatelem, nie miesza się do polityki, nie walczy z ustrojem (choć ma do niego głęboko niechętny stosunek). Ale nie wie tego, co my, widzowie, wiemy: władze nie chcą go wypuścić, gdyż jego wyjazd na Zachód mógłby zagrozić misji Józefa, a nawet doprowadzić do jego dekonspiracji. Władza, która wyekspediowała swojego agenta do Strasbourga, to z grubsza ta sama władza, która decyduje o przyznawaniu paszportu obywatelom.

Po festiwalu w Gdyni zarzucano filmowi, że jest w nim zachwiana równowaga między dwoma głównymi bohaterami – że za dużo Józefa, a za mało Jana. Też trochę tego żałuję, gdyż to jego postać – także dzięki świetnej grze Schuchardta – wzbudza sympatię i współczucie. Jest ujmujący, nasze emocje są przy nim, jemu kibicujemy.

Ale zadajmy brutalne pytanie: co Jan miałby właściwie robić? Wytrwale walczyć o uzyskanie paszportu, którego władze by mu uporczywie odmawiały? (przecież nawet po Sierpniu 1980, gdy polityka paszportowa stała się bardziej otwarta, liberalizacja by go nie objęła). Mogłaby z tego powstać kafkowska z ducha opowieść o obywatelu, który wali głową w mur Urzędu, ale byłby to już inny film. Jan mógłby się też wkurzyć, że, mimo iż jest lojalnym obywatelem, władza traktuje go jak wroga i – zgodnie z zasadą, że „jak mam już być karany, to przynajmniej niech wiem za co” – zwrócić się przeciwko niej, zradykalizować politycznie, zacząć działać w rodzącej się właśnie „Solidarności” itp. To z kolei zbliżyłoby „Sobowtóra” do „Przypadku” Kieślowskiego, gdzie losy bohaterów były politycznie skontrastowane, ale wątpię, czy film by na tym zyskał (a potrwałby zapewne trzy godziny). Nie mówiąc o tym, że taka ewolucja byłaby chyba niezbyt zgodna z charakterem Jana, który jest raczej z tych „niewychylających się”, a na dodatek ma ceniącą nade wszystko spokój i dobro rodziny żonę (Wiktoria Gorodecka).

Takie alternatywne scenariusze można mnożyć w nieskończoność, ale w rzeczywistości Jan ma niewielkie pole manewru. Jeśli jest uziemiony w kraju i nie może zdobyć wiedzy o matce (a więc i sobie) osobiście, zostaje mu tylko szukanie jej przez pośredników. I tak też czyni, skądinąd w sposób tyleż desperacki, co mało prawdopodobny: nagabując w stanie wojennym francuskiego dziennikarza, z pewnością śledzonego przez bezpiekę, a potem „zaprzyjaźniając się” z nim. Ale potem może już tylko czekać – a nie jest to filmowa czynność.

Wspomniana nierównowaga wydaje mi się więc czymś nieuniknionym i to z wielu względów. Ostatnim, ale nie najmniej istotnym jest to, że diaboliczny Józef jest atrakcyjniejszym bohaterem niż poczciwy Jan – nie dziwię się więc reżyserowi, że to na nim postanowił się bardziej skupić.

Siła samej konwencji filmowej sprawia, że oglądając film, zapominam (czy też biorę w nawias), że Józef jest postacią moralnie odpychającą, która czyni bardzo wymierne zło.

Paweł Mossakowski

Rozrachunek z PRL i kłopoty z emocjami

Innym zarzutem, jaki powtarzał się w relacjach z Gdyni, był taki, że „Sobowtóra” ogląda się na chłodno, że nie wzbudza emocji. Ale jest to cena, jaką płaci się za taki właśnie wybór bohatera, ustawienie w centrum obrazu Józefa. Jakie bowiem emocje miałyby jego poczynania wzbudzać? Przecież „Sobowtór” to nie jest „normalny” thriller szpiegowski – tak jak PRL, którą Józef reprezentuje, nie była normalnym krajem. Gdy ogląda się na przykład walczącego z agentami KGB Bonda (o którym w filmie się zresztą wspomina), sytuacja jest prosta. Nasze sympatie są całkowicie po jego stronie: chce się, aby wygrał, aby pokonał „towarzyszy”, nie wpadł w zastawione przez nich pułapki, a jak wpadnie – wydostał się z nich itd. I na tych niewysłowionych życzeniach budowane jest napięcie filmu, jego dramaturgia i towarzyszące oglądaniu emocje. Z naszym Klossem jest zresztą podobnie.

Z peerelowskim szpiegiem sprawa jest bardziej skomplikowana. Dlaczego mam życzyć powodzenia człowiekowi, którego działań nie popieram? I które doprowadziły między innymi do aresztowania i sądzenia odważnych ludzi? Siła samej konwencji filmowej sprawia, że oglądając film, zapominam (czy też biorę w nawias), że Józef jest postacią moralnie odpychającą, która czyni bardzo wymierne zło. Może nie jest tak, abym życzył mu wpadki i dekonspiracji: wspomniana siła konwencji jest tak duża, że pojedyncze sceny – jak ta, gdy włamuje się do sejfu dyrektora biura – obserwuję z napięciem i wcale nie chcę, aby został na tym przyłapany. Ale gdyby tak się stało, raczej bym nie płakał; wpadnie, nie wpadnie – jest mi to raczej obojętne. Może to mieli na myśli komentatorzy gdyńskiego festiwalu, gdy narzekali na niedostatek emocji?

Ten „nie całkiem normalny” i podrasowany psychologicznie thriller szpiegowski jest też, niejako przy okazji, opowieścią o ostatnich dwóch dekadach PRL (scenarzysta filmu, z racji wieku, dobrze zna i pamięta jego realia). Nie wiem, czy twórcy filmu chcieliby go nazwać „rozrachunkowym”, ale tak czy inaczej pewien rozrachunek się tu samoistnie dokonuje. 

© Fot Jaroslaw Sosinski / TVN Grupa Discovery

Obraz naszego kraju sprzed 1989 roku, jaki się wyłania z „Sobowtóra”, jest bardzo mroczny i pesymistyczny, ukazany bez żadnego sentymentu. Nie chodzi tu tylko o materialny wymiar życia, choć kontrast między Strasbourgiem a Gdańskiem, widoczny na czysto estetycznym poziomie, jest uderzający. Tam żywe, kolorowe, wypełnione radosną energią ulice. Tu smętek i szarość, obdrapane kamienice i kolejka stojącą pod pustym sklepem (trochę, nawiasem mówiąc, już ograny widok).

Znacznie ważniejszy jest jednak wymiar ludzki. Polska Ludowa, taka jaką tu widzimy, to świat, w którym życie jednostki się kompletnie nie liczy i można je poświęcić bez mrugnięcia okiem, jeśli tylko nakazuje to interes polityczny. Gdzie służby są bezkarne, mogą pozwolić sobie dosłownie wszystko, postępują brutalnie i bezwzględnie niczym KGB. Są tu nawet momenty, gdy miałem wrażenie, że nadmiernie się je demonizuje: „działania zapobiegawcze”, tak to nazwijmy, podjęte wobec Niny nie wydają mi się – z pragmatycznego punktu widzenia – jakieś niezbędne i konieczne. Ale to tylko szczegół, niepodważający prawdziwości całościowego obrazu.

Przy pewnych niezawinionych przez twórców „strukturalnych” słabościach i drobnych niedociągnięciach scenariusza – jest to niewątpliwie udany i bardzo dobrze zrealizowany film. Nie jest przypadkiem, że wyjechał z Gdyni z całym naręczem nagród: Jan Holoubek dostał ją za reżyserię, Tomasz Schuchardt za męską rolę drugoplanową, Bartłomiej Kaczmarek za zdjęcia, Marek Warszewski za scenografię, a Weronika Orlińska za kostiumy. To dzięki ich talentom i wysokiemu profesjonalizmowi końcowa wizja jest tak sugestywna i przekonująca. Co warto podkreślić, gdyż wskutek radykalnych zmian „świata widzialnego” wokół nas, film rozgrywający się 40 lat temu ma już charakter kostiumowo-historyczny. A jednak ani przez moment nie mamy poczucia, że jest to inscenizacja, jakaś pracowita rekonstrukcja, ale coś żywego, namacalnego i autentycznego jak niemal dokumentalny zapis. 

 

Film:

„Doppelgänger. Sobowtór”, reż. Jan Holoubek, Polska 2023 

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 770

(41/2023)
10 października 2023

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj