Wieś i jej mieszkańcy wracają do polskich poezji i prozy falami. Są jak pora roku, której nadejścia zawsze można się spodziewać po upływie określonego czasu. Po Tadeuszu Nowaku, Marianie Pilocie i Wiesławie Myśliwskim – by pozostać tylko przy powojennej scenie literackiej – przychodzi Andrzej Stasiuk i pisarze lat 90. Po przerwie na złapanie oddechu na przełomie lat 90. i dwutysięcznych zaczynają się pojawiać książki Andrzeja Muszyńskiego, Wioletty Grzegorzewskiej, Macieja Płazy, Jakuba Małeckiego, Weroniki Murek czy Weroniki Gogoli.
Wieś się zmienia, zmienia się jej skład demograficzny i zmieniają się style wiejskiego życia. Wciąż jednak jest ona częścią naszej polskiej rzeczywistości i naszego kulturowego imaginarium.
Współczesne zainteresowanie wsią i chłopstwem ma jednak specyficzny wektor. Jak chyba nigdy przedtem wiąże się z sięgającymi głęboko wstecz próbami rozliczenia i oddania głosu bezimiennym bohaterom chłopskiej historii. Chłopi nie są już światem samym w sobie. Są uwikłani w sieć społecznych i klasowych zależności: wyzyskiwani przez szlachtę, edukowani wbrew swojej woli przez miejską inteligencję, pouczani przez Kościół. Temat wsi zaczyna się automatycznie kojarzyć z rozliczeniowym nurtem w badaniach historycznych, którego kolejne odsłony wyznaczają takie tytuły jak „Ludowa Historia Polski” Adama Leszczyńskiego, „Bękarty pańszczyzny” Michała Rauszera czy – już bardziej z reportażowego niż stricte naukowego porządku – „Chłopki” Joanny Kuciel-Frydryszak. W prozie być może najgłośniej ów rachunek chłopskich krzywd wybrzmiał w nagrodzonej Literacką Nagrodę Nike „Baśni o wężowym sercu albo Wtórym słowie o Jakóbie Szeli” Radka Raka – tym dobitniej, że cała powieść jest pisana w baśniowej, poetyckiej konwencji.
Wieś widziana przez ramię
Aleksandra Tarnowska we „Wniebogłosie”, swoim niespełna dwustustronicowy debiucie powieściowym, również sięga do wątków związanych z polską wsią. Próżno jednak tutaj szukać rozliczeniowych tropów. Ta niezwykle dojrzała literacko jak na debiutantkę, intymna, a jednocześnie bardzo mocna proza skupia się przede wszystkim na wzajemnych relacjach mieszkańców pewnej Polskiej wsi.
Czytelnik, który śledzi wydarzenia rozgrywające się w przeciągu kilku miesięcy w położonej na Sandomierszczyźnie Tuklęczy, przez cały czas jest wyłącznie sam na sam z garstką bohaterów: Ryśkiem, dwunastoletnim chłopakiem, którego Bóg, natura albo po prostu pradawne Mojry obdarzyły wyjątkowo pięknym głosem; Mietkiem Kowalikiem, jego ojcem, miejscowym grabarzem; Kazią Wronową, babką Ryśka, która razem z sąsiadką Grywułową przygotowuje zmarłych do pożegnania i pogrzebu; Celiną Pokorówną, wiejską nauczycielką, córką miejscowego pijaka i największego muzyka we wsi, który z pewnych tajemniczych powodów przestał kiedyś grać; i wreszcie członkami lokalnej kapeli, która przygrywa na pogrzebach i weselach.
Trzecioosobowy, wszechwiedzący narrator (albo narratorka) nie oddala się zanadto od tego stadka. Więcej nawet – idzie za jego członkami krok w krok, niemal zagląda im przez ramię. Głównie jest to ramię Ryśka, który szybko wyrasta na główną postać opowieści, ale miejscami pochyla się nad innymi bohaterami – a to Mietkiem, a to babką, a to Celiną Pokorówną. Podgląda również ich sny, ale nie zanadto. W sam raz na tyle, byśmy nie pomyśleli, że jesteśmy w baśniowo-surrealnej przestrzeni. Od niego przecież wiemy, że akcja rozgrywa się nie w jakimś mitycznym miejscu i czasie, ale w konkretnej wsi, gdzieś w środku, a może nawet na początku PRL-u (rodzice Ryśka pamiętają wojnę, a we wsi nie ma jeszcze elektryczności).
Wszystko bowiem we „Wniebogłosie” jest rzeczywiste, choć przeniknięte wierzeniami mieszkańców i wiejską obrzędowością, i wszystko odsłania się przed nami nie od razu i nie zawsze w pełnej krasie, czyli dokładnie tak jak bywa w życiu. Na początku żyjemy dramatami zamkniętego w sobie Ryśka – śmiercią jego matki, pragnieniem śpiewania i grania w wiejskiej kapeli, surowością milkliwego ojca, który mu na to nie pozwala, wreszcie – przekonaniem chłopca, że swoim śpiewem sprowadza na ludzi śmierć. Tarnowska powoli jednak odsłania nam historie innych ludzi, które rzucają światło na to, czego dwunastolatek jeszcze nie jest w stanie zrozumieć i czemu się dziwi. Dlaczego Zdzich Pokora przestał grać i pije? Dlaczego jego córka z nienawiści do niego uciekła do miasta, by wrócić jako nauczycielka – niezależna, paląca papierosy i niezamężna, choć wszyscy we wsi wiedzą, że najlepszy czas na zamążpójście ma za sobą? Dlaczego ojciec spogląda na nią inaczej niż na inne kobiety, choć niedawno pochował własną żonę? Skąd w tych ludziach tyle goryczy, surowości i cierpienia?
Śmierć i pieśń
Tematem tej powieści są rzeczy podstawowe: miłość, strach, tęsknota, twórcze spełnienie, poszukiwanie domu, chęć przygody, zwykła żałość, wreszcie – śmierć. Ta jest we „Wniebogłosie” wszechobecna. Jesteśmy jej świadkami, ponieważ narrator opowiada nam o śmierci trzech ważnych dla Ryśka osób. Czujemy jej zapach, bo towarzyszymy żałobnikom i żałobnicom w ich opłakiwaniu i widzimy ich na śmiertelnych łożach. Żegnamy się z nią na cmentarzu, na którym twardą ręką rządzi Mietek Kowalik. I wracamy do niej, wsłuchując się we wszystkie związane z nią wierzenia, które każą bohaterom wynosić chorą osobę głową do przodu (nogami do przodu wynosi się tylko zmarłych), chować bliskich w tygodniu, w którym zmarli, nim minie niedziela, żeby nie zabrali kogoś ze sobą do grobu, i czekać na przyjście swoich zmarłych w ważne święta. Wiadomo przecież, że rację miał dziadziuś Stach, który mawiał, że „kiedy człowiekowi się zemrze, to on tak całkiem nie odchodzi”.
Nienachalne wprowadzenie nas w chłopską obrzędowość jest ogromną wartością „Wniebogłosu”. Jeszcze większą jest ukazanie, czym są lub były dla mieszkańców wsi muzyka i śpiew. W krótkiej notce odautorskiej na końcu książki Tarnowska odsłania nam nieco rąbek warsztatowej tajemnicy i inspirację – oczywiście, być może jedną z wielu – do napisania powieści. Była nią fascynacja ludową muzyką żałobną, którą znamy dobrze dzięki pracy dawnych i współczesnych etnografów. We „Wniebogłosie” pisarka jednak opiera się pokusie etnograficznych opisów. Nie poznajemy muzyki wiejskiej z zewnątrz, lecz od wewnątrz. Jest ona zresztą w tej prozie pars pro toto muzyki w ogóle – przekonującą ilustracją jej czaru, zdolnego wskrzeszać umarłych.
Język, detal i empatia
Cały ten tuklęcki mikrokosmos Tarnowska przedstawia nam bez żadnego szkicowania świata zewnętrznego. We „Wniebogłosie” właściwie nie ma komunistycznej władzy. Pomimo opisów pogrzebów nie pojawia się też ksiądz, a więc Kościół instytucjonalny (mieszkańcy wsi zdają się załatwiać sprawy duchowe we własnym zakresie). Miasto i jego obca przestrzeń majaczy gdzieś na horyzoncie, jest zagrożeniem i obietnicą jednocześnie, ale tak naprawdę bardziej w głowach bohaterów niż w realnym świecie opisywanym przez narratora. Ani przez chwilę nie można jednak odnieść wrażenia, że świat przedstawiony jest przez to mniej prawdziwy.
W powieści nie ma też męczącego autotematyzmu. Tarnowska nie zastanawia się nad kondycją chłopstwa. Ona po prostu towarzyszy chłopom w ich najskrytszych emocjach i pragnieniach. To wrażenie współuczestnictwa potęguje u niej język. Narrator „Wniebogłosu” mówi do nas prostymi zdaniami, z chłopską składnią i słownictwem. Nie ma tu wrażenia stylizacji, choć oczywiście nie jest to mowa wsi jeden do jednego. To po prostu dobrze poprowadzona opowieść, którą mają zrozumieć również czytelnicy spoza wiejskiego świata. Ci woleli by może nawet historyczny wykład, jednak Tarnowska wie, że skuteczniejsze jest pokazanie detali, szczegółu, gestów. I mocne podkreślenie powagi chłopskich dramatów, które pod empatycznym piórem autorki jednocześnie przypominają uniwersalne problemy zwykłych ludzi na całym świecie i mają w sobie siłę antycznej tragedii.
Kiedyś Maciej Płaza, autor świetnie przyjętych próz „Skoruń” i „Robinson w Bolechowie”, zauważył w wywiadzie dla „Dwutygodnika”: „Żeby powstała wartościowa literatura realistyczna, potrzebna jest identyfikacja i empatia, trzeba wyłączyć ironię i zapomnieć o grotesce. I zwyczajnie współczuć ludziom, o których się pisze”.
Tarnowskiej tego współczucia nie brakuje. Nie brakuje też pisarskiego talentu. Jej „Wniebogłos” to debiut na miarę najlepszych powieści Tadeusza Nowaka. Ta książka zostaje z czytelnikiem na długo.
Książka:
Aleksandra Tarnowska, „Wniebogłos”, wyd. Art. Rage, Warszawa 2023.