Wojciech Kacperski
Miejska kuchnia na kółkach
Wraz ze spadkiem temperatury oraz zawłaszczeniem przestrzeni polskich miast przez śnieg, w zimową drzemkę zapadło tzw. życie w przestrzeni publicznej. Teraz, gdy warunki niesprzyjające, jeśli już się spotykamy, to w zamkniętych przestrzeniach. Jeśli wychodzimy, to na chwilę do sklepu lub z psem, zaś ulice i place miast ograniczyły się do funkcji czysto komunikacyjnych, przy czym dodać należy, że przy odpowiednim stopniu nieodśnieżenia nawet tej funkcji nie spełniają w zadowalający sposób. I jeśli nawet wychodzimy na spacer – w końcu dla wielu zimowy krajobraz jest synonimem piękna – to mimo wszystko poruszamy się, a nie przesiadujemy w jakimś miejscu.
Wraz ze zniknięciem pod zaspami warszawskich ławek i trawników, swoje podwoje zwinęło również wiele budek, które w otwartej przestrzeni miejskiej serwowały jedzeniową alternatywę wobec wszędobylskich kebabów. Co ciekawe jednak, to właśnie ich zniknięcie paradoksalnie zwróciło na nie uwagę. Ostatnio, w jeden z mroźnych wieczorów, zadzwonił do mnie zmartwiony przyjaciel i powiedział, że w związku z tym, iż zamknęli jedną z budek, nie wiedział, dokąd pójść. Nie chciał iść na kebab. I niekończąca się rozmowa o tym, jak to nie ma, gdzie na mieście zjeść za niewysoką cenę, powróciła. W Warszawie rzeczywiście chwilami niełatwo jest zaspokoić głód. W szczególności gdy nie ma się wysokiego budżetu, a chciałoby się zjeść coś, co nie będzie kebabem lub hamburgerem spod znaku dwóch złotych łuków. Rzeczywiście zabrakło w tych dniach budek.
Pojawiły się stosunkowo niedawno, większość z nich w ciągu ostatnich dwóch lat. Budki na kółkach, serwujące różnego rodzaju szybko przyrządzane – ale świeże – jedzenie, niektóre z nich okupujące jedno miejsce, inne przemieszczające się po różnych lokalizacjach w Warszawie. W niektórych dostaniemy żelazny zestaw fastfoodowy – hamburger, hot-dog, zapiekanka, frytki, w innych coś bardziej wymyślnego. Budki z pierogami jeszcze wprawdzie nie spotkałem, ale objazdowe naleśniki tak przypadły mi do gustu, że swojego czasu kursowałem po mieście w poszukiwaniu ich budki. Zjawisko to zresztą nie ogranicza się tylko do stolicy. Słyszałem, że w Krakowie z kolei ogromną popularność zyskały sobie opiekane na świeżym ogniu kiełbasy podawane na jednym z placów, zawsze w tym samym miejscu.
Pomysł umieszczenia kuchni i serwowania jedzenia w takiej budce jest tyleż prosty, co genialny – zawiera kuchnię, pod okienkiem można rozstawić stoliki, cała inwestycja zaś nie pochłania tylu pieniędzy, co przygotowanie restauracji lub nawet małego baru. Atrakcyjność takiej kuchni, w szczególności ze względów ekonomicznych, zauważyli ostatnio Amerykanie, na co zwrócił uwagę „The Economist”*. Mimo że są one mobilne, a więc mogą zmieniać swoje miejsce w zależności od tego, gdzie pojawiają się ludzie, niektóre z tych budek – co warto zauważyć – raz wybrawszy miejsce, w nim pozostają. Co więcej, czasami zdarza się tak, że to one właśnie powodują, że ludzie w jakichś miejscach zaczynają się pojawiać.
Mimo iż zjawisko to w skali masowej jest dość nowe, pewne jego zapowiedzi można było zauważyć już w przeszłości. W Warszawie chyba pierwszą budką z kuchnią na kółkach był „Bejowóz” (co najciekawsze, mimo iż nie jest to oficjalna nazwa tego „lokalu”, to wszyscy tak na niego mówią), który po dziś dzień staje w okolicach Sali Kongresowej i przywozi nocną strawę dla głodnych taksówkarzy. Menu tradycyjne: flaczki, schabowy, pierogi, ale można też zjeść frytki. Trudno uznać go za klasyczną objazdową budkę z jedzeniem, gdyż jest to w istocie autobus przerobiony na bar. Wpisał się już zresztą w nocny krajobraz miasta i stanowił niewątpliwą inspirację dla innych inicjatyw gastronomicznych Warszawy. Pamiętam, jak wielu moich znajomych, rozpalonych ideą założenia własnej knajpy, odwoływało się właśnie do „Bejowozu”.
Jak przystało na nowoczesne budki z alternatywnym fast foodem, po zaznaczeniu swojej obecności w przestrzeni miast, wzięły się za Internet. Niektóre z nich można znaleźć na Facebooku, na którym na bieżąco dają znać o tym, gdzie można je spotkać i jakie menu serwują. Inne zaś znalazły swoich fanów na forach gastronomicznych. Właśnie dzięki Internetowi popularność budek wzrosła i to one zaczęły przyciągać ludzi do pewnych miejsc.
W polskich miastach, w których jedzenie poza domem nie jest ciągle popularną aktywnością, tego rodzaju inicjatywy dają nadzieję, że w niedługim czasie zmianie ulegnie sposób patrzenia na „jedzenie na mieście” jako na aktywność ludzi bardzo bogatych (którzy mogą sobie pozwolić na jadanie w restauracjach) lub bardzo biednych (którzy żywią się tanim fast foodem). Dają one także nadzieję, że pod innym kątem zaczniemy patrzeć również na miasto: przestanie ono mieć tylko swój wygląd czy zapach, ale niektóre jego rejony nabiorą właściwego sobie smaku.
* Jon Fasman, „Trucking delicious”, The Economist, Nov 22nd 2010 (data dostępu: 04.12.2010, http://www.economist.com/node/17493279)
** Wojciech Kacperski, student socjologii UW.
„Kultura Liberalna” nr 100 (50/2010) z 7 grudnia 2010 r.