Niech na całym świecie wojna…
Józef Pinior
Jedna z najciekawszych dyskusji politycznych ostatniej dekady dotyczy problemu interwencji zbrojnych dokonywanych w obronie praw człowieka z naruszeniem suwerenności państwowej. Prawa człowieka czy suwerenność? W słynnym artykule z 2002 roku w „The Observer” Robert Cooper posłużył się pojęciem liberalnego imperializmu jako doktryny nowej epoki wyznaczonej przez akcje militarne prezydenta Clintona i politykę międzynarodową rządów Tony Blaira. Czy społeczności międzynarodowej wolno zdecydować się na interwencję zbrojną, aby obalić dyktatora, w sytuacji, w której w danym państwie łamane są podstawowe prawa człowieka? Kto może decydować w ostatniej instancji o akcji zbrojnej? Czy interwencja humanitarna nie stanie się przykrywką dla polityki dyktatu ze strony wielkich mocarstw, powrotem do klasycznej polityki imperialistycznej, osłaniającej interesy globalnych koncernów i zabezpieczającej dotarcie do surowców w krajach Bliskiego Wschodu?
Problem komplikowała słabość ONZ, instytucji opartej na suwerennych państwach, która po II wojnie światowej miała gwarantować pokojowy porządek międzynarodowy i ograniczać samowolę wielkich mocarstw. Tymczasem kształtowanie się polityki praw człowieka po konferencji helsińskiej w drugiej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ukazało zupełnie nowe możliwości polityki globalnej, w której podmiotami były już nie tylko państwa, lecz także związki zawodowe, grupy praw człowieka, instytucje wymiaru sprawiedliwości, organizacje społeczeństwa obywatelskiego. Różnice stanowisk zajmowanych w debacie szły w poprzek tradycyjnych podziałów politycznych i partii politycznych.
Z jednej strony interwencje militarne nowego typu zainicjował Bill Clinton, a głównym eksponentem tej polityki był w Europie Tony Blair. Byli to najwybitniejsi przywódcy rządów lewicowych po zakończeniu zimnej wojny, kiedy wydawało się, że lewica na całym świecie na długo nie podniesie się z klęski socjalizmu. Zresztą Robert Cooper, pisząc o liberalnym imperializmie, myślał przede wszystkim o Unii Europejskiej, o nowej formule polityki międzynarodowej opartej na prawach człowieka i wartościach kosmopolitycznych. Z drugiej strony idea wojny na rzecz demokracji i praw człowieka została zawłaszczona przez neokonserwatystów i skompromitowana interwencją militarną prezydenta Busha w Iraku w 2003 roku, podjętą przez Amerykę samowolnie, bez decyzji ONZ, z niejasnym statusem operacji Ameryki i jej sojuszników na gruncie prawa międzynarodowego.
W Polsce właściwie nigdy nie doszło do poważnej debaty na ten temat. Rządy prawicowe i lewicowe bezmyślnie przyjmowały stanowiska i obyczaje kolejnej administracji waszyngtońskiej w zakresie polityki międzynarodowej, natomiast nowa lewica równie bezmyślnie powtarzała stanowisko antyinterwencjonistyczne zachodniej lewicy. Tak jakby nie rozumiała, że w perspektywie lewicy demokratycznej prawa człowieka są ważniejsze od suwerenności, że przejawem sprawiedliwości powszechnej było zatrzymanie generała Pinocheta w Londynie w 1998 roku, dzięki któremu w samym Chile doszło do uruchomienia procesu sądowych rozliczeń z dyktaturą. Do tego polityka polska wycofała się w istocie rzeczy z ONZ, nie podjęła jakichkolwiek inicjatyw międzynarodowych na rzecz zreformowania tej instytucji, mimo że ONZ jest idealnym forum uprawiania polityki zagranicznej dla takiego kraju jak Polska.
Rzecz dotyczy także Unii Europejskiej. Elita polityczna kraju w większości skupiła się parę lat temu wokół nieszczęsnego hasła „Nicea albo śmierć”, odwracając się od idei konstytucji europejskiej. Charakterystyczne, że na trzy miesiące przed objęciem prezydencji Unii Europejskiej Polska jest słabo obecna w formowaniu polityki zewnętrznej Unii. Problemem nie jest to, że nie posiadamy w tej chwili mocy wojskowych do udziału w akcjach militarnych Europy, ale że polska elita polityczna nie zajmuje się tymi sprawami, że są to problemy, których Warszawa i prawicowa, i lewicowa, intelektualnie, duchowo i politycznie nie ogarnia.
* Józef Pinior, polityk, prawnik, filozof. W PRL działacz „Solidarności”, aresztowany w 1983 roku i skazany na cztery lata więzienia. Od 1987 roku uczestniczył w próbach reaktywowania PPS. W latach 2004 – 2009 poseł do Parlamentu Europejskiego.
„Kultura Liberalna” nr 116 (13/2011) z 29 marca 2011 r.
Jedna z najciekawszych dyskusji politycznych ostatniej dekady dotyczy problemu interwencji zbrojnych dokonywanych w obronie praw człowieka z naruszeniem suwerenności państwowej. Prawa człowieka czy suwerenność? W słynnym artykule z 2002 roku w „The Observer” Robert Cooper posłużył się pojęciem liberalnego imperializmu jako doktryny nowej epoki wyznaczonej przez akcje militarne prezydenta Clintona i politykę międzynarodową rządów Tony Blaira. Czy społeczności międzynarodowej wolno zdecydować się na interwencję zbrojną, aby obalić dyktatora, w sytuacji, w której w danym państwie łamane są podstawowe prawa człowieka? Kto może decydować w ostatniej instancji o akcji zbrojnej? Czy interwencja humanitarna nie stanie się przykrywką dla polityki dyktatu ze strony wielkich mocarstw, powrotem do klasycznej polityki imperialistycznej, osłaniającej interesy globalnych koncernów i zabezpieczającej dotarcie do surowców w krajach Bliskiego Wschodu?
Problem komplikowała słabość ONZ, instytucji opartej na suwerennych państwach, która po II wojnie światowej miała gwarantować pokojowy porządek międzynarodowy i ograniczać samowolę wielkich mocarstw. Tymczasem kształtowanie się polityki praw człowieka po konferencji helsińskiej w drugiej połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku ukazało zupełnie nowe możliwości polityki globalnej, w której podmiotami były już nie tylko państwa, lecz także związki zawodowe, grupy praw człowieka, instytucje wymiaru sprawiedliwości, organizacje społeczeństwa obywatelskiego. Różnice stanowisk zajmowanych w debacie szły w poprzek tradycyjnych podziałów politycznych i partii politycznych.
Z jednej strony interwencje militarne nowego typu zainicjował Bill Clinton, a głównym eksponentem tej polityki był w Europie Tony Blair. Byli to najwybitniejsi przywódcy rządów lewicowych po zakończeniu zimnej wojny, kiedy wydawało się, że lewica na całym świecie na długo nie podniesie się z klęski socjalizmu. Zresztą Robert Cooper, pisząc o liberalnym imperializmie, myślał przede wszystkim o Unii Europejskiej, o nowej formule polityki międzynarodowej opartej na prawach człowieka i wartościach kosmopolitycznych. Z drugiej strony idea wojny na rzecz demokracji i praw człowieka została zawłaszczona przez neokonserwatystów i skompromitowana interwencją militarną prezydenta Busha w Iraku w 2003 roku, podjętą przez Amerykę samowolnie, bez decyzji ONZ, z niejasnym statusem operacji Ameryki i jej sojuszników na gruncie prawa międzynarodowego.
W Polsce właściwie nigdy nie doszło do poważnej debaty na ten temat. Rządy prawicowe i lewicowe bezmyślnie przyjmowały stanowiska i obyczaje kolejnej administracji waszyngtońskiej w zakresie polityki międzynarodowej, natomiast nowa lewica równie bezmyślnie powtarzała stanowisko antyinterwencjonistyczne zachodniej lewicy. Tak jakby nie rozumiała, że w perspektywie lewicy demokratycznej prawa człowieka są ważniejsze od suwerenności, że przejawem sprawiedliwości powszechnej było zatrzymanie generała Pinocheta w Londynie w 1998 roku, dzięki któremu w samym Chile doszło do uruchomienia procesu sądowych rozliczeń z dyktaturą. Do tego polityka polska wycofała się w istocie rzeczy z ONZ, nie podjęła jakichkolwiek inicjatyw międzynarodowych na rzecz zreformowania tej instytucji, mimo że ONZ jest idealnym forum uprawiania polityki zagranicznej dla takiego kraju jak Polska.
Rzecz dotyczy także Unii Europejskiej. Elita polityczna kraju w większości skupiła się parę lat temu wokół nieszczęsnego hasła „Nicea albo śmierć”, odwracając się od idei konstytucji europejskiej. Charakterystyczne, że na trzy miesiące przed objęciem prezydencji Unii Europejskiej Polska jest słabo obecna w formowaniu polityki zewnętrznej Unii. Problemem nie jest to, że nie posiadamy w tej chwili mocy wojskowych do udziału w akcjach militarnych Europy, ale że polska elita polityczna nie zajmuje się tymi sprawami, że są to problemy, których Warszawa i prawicowa, i lewicowa, intelektualnie, duchowo i politycznie nie ogarnia.