Andrew Wilson to jeden z bardziej znanych badaczy spraw ukraińskich na świecie. Jego publikacje odegrały ważną rolę dekadę temu, gdy oczy świata po raz pierwszy zwróciły się nad Dniepr.
Rola Andrew Wilsona nie była przypadkowa. Brytyjski badacz uczył nas czegoś czego my, mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej, nie mieliśmy – czyli dystansu. Dystansu, który wcale nie musiał oznaczać braku zangażowania. Okazało się, że chociaż uważaliśmy naszą wiedzę za najpełniejszą, to dzięki komuś z dalekiej Anglii – można spojrzeć na Ukrainę na nowo.
Wilson opisał rewolucję sprzed dekady. Teraz budzą się zrozumiałe porównania. W swojej rozmowie chciałem zwrócić na nie uwagę.
Łukasz Jasina: Pana książka „Ukraińcy” była naprawdę ważna dla mojego pokolenia.
Andrew Wilson: Naprawdę?
Należę do tak zwanego „pokolenia pomarańczowej rewolucji”. Pańska książka była jedną z najważniejszych w tamtym czasie. Dlatego moje pierwsze pytanie będzie naiwne. Jakby pan porównał obecną sytuację na Ukrainie z tą opisaną w książce? Dziesięć lat to niekiedy bardzo dużo czasu.
W zasadzie napisałem też drugą książkę – „Ukraine’s Orange Revolution” [„Ukraińska pomarańczowa rewolucja”]. Była napisana w pośpiechu i przepełniona zrozumiałym wówczas duchem optymizmu. Pewien student zapytał mnie lata później, czy w świetle późniejszych rozczarowujących wydarzeń na Ukrainie zmieniłbym coś w tej książce.
Czy mógłby pan to zrobić?
Nie, byłoby to nieuczciwe.
Według niektórych w ciągu ostatniej dekady były już trzy Majdany.
Zależy, jak zdefiniujemy Majdan.
Trzy serie demonstracji zlokalizowane na tym centralnym placu. Ostatnim razem wielu ludzi mówiło o tych protestach z perspektywy wniosków wyciągniętych z poprzednich. Było to wyraźnie widoczne i napawało nadzieją. Zastanawiali się, co szwankowało ostatnim razem, co teraz można ulepszyć. Nie wiemy, jak sytuacja rozwinęłaby się bez rosyjskiej interwencji. Ale przynajmniej ludzie chcieli uczyć się na błędach. Wiktor Juszczenko był jednym z najgorszych prezydentów w historii, co było zaskakujące, bo w kampanii w 2004 r. radził sobie całkiem dobrze. Po objęciu urzędu zdecydowanie się jednak zmienił.
Tak, był bardzo chory. O wiele bardziej niż przyznawali jego współpracownicy. Otrucie przyczyniło się prawdopodobnie do wytworzenia u niego „syndromu mesjasza”. Ale pańskie pytanie odnosi się do ogólniejszych problemów.
I wymaga ogólniejszej odpowiedzi.
Część tej odpowiedzi jest powszechnie znana. Ukraina to kraj silnie podzielony regionalnie, a część mieszkańców chce dalszego podziału. Jednak poważniejsze problemy są mniej znane. Dlaczego Ukraina ma najgorszą klasę polityczną w Europie? To wciąż poważny problem, nawet rok po najwspanialszej rewolucji w tym kraju. Ukraińska klasa polityczna to najemnicy i aktorzy. Tamtejszy sposób uprawiania polityki był szkodliwy, a jednocześnie głęboko zakorzeniony w systemie politycznym. Wciąż tak jest.
Aresnij Jaceniuk dobrze radzi sobie jako premier. Jednak nie możemy zapominać, że w 2009 r. kandydował na prezydenta z „programem euroazjatyckim”. W ostatniej kampanii doszło do wielu brudnych zagrań.
Ale pojawiło się też wiele nowych twarzy…
A jednak 23 lata panowania najgorszej klasy politycznej w Europie – to musi pozostawić ślad na społeczeństwie.
Obecnie jesteśmy jednak po wyborach parlamentarnych i prezydenckich – pierwszych całkowicie demokratycznych w historii Ukrainy. Powstaje więc pytanie, czy ta klasa się zmieni?
Moim zdaniem to nie były pierwsze demokratyczne wybory. Te przeprowadzone w latach 2006–2007, a nawet te z 2010 r., były mniej lub bardziej, ale jednak demokratyczne. Dopiero potem nastąpił regres. Teraz jednak widoki na zmianę w klasie politycznej są większe niż jeszcze kilka miesięcy temu. Wielu aktywistów z Majdanu stało się obecnie częścią tej klasy. Choćby znani dziennikarze Mustafa Najem i Siergiej Dolżenko. To Najem rozpoczął ostatni Majdan listopadowym wpisem na Twitterze, wzywającym do protestów. Najem i Dolżenko nie docenili skali poparcia i obaj próbowali wejść do różnych partii. Skończyli w Bloku Poroszenki, jak wielu innych aktywistów, decydując się na członkostwo w tradycyjnych partiach. W ten sposób pojawiło się w parlamencie trochę nowych twarzy.
Druga nowa grupa to weterani oddziałów majdanowych. Są radykalni, jednak nie jestem pewien, jaki ten radykalizm ma dokładnie charakter. Część chce zmieniać system, część domaga się jedynie podniesienia nakładów na armię.
Każdy ma swój własny program.
Dokładnie, a dodatkowo bardzo się różnią. Ludzie pokroju Najema i Dołżenki nie docenili poziomu napięć społecznych. Wygląda na to, że wyborcy poszukali najnowszej i stosunkowo „najczystszej” partii, co wyjaśnia dobry wynik Samopomocy.
Prawdopodobnie stąd też sukcesy partii Poroszenki i Jaceniuka.
Tu zadziałał trochę inny mechanizm. W ostatnich tygodniach kampanii stawiali oni na patriotyzm i twardą politykę wobec Rosjan. To jednak niewiele pomagało w sondażach, bo konkurenci byli w tych sprawach wyraźniejsi. Więc w ostatnim tygodniu Poroszenko i Jaceniuk zmienili strategię. Zaatakowali starych polityków. Zadziałało i wyborcy poparli świeże twarze. To oczywiście dobra zmiana.
Ironią losu jest, że Jaceniuk, ukraiński odpowiednik Leszka Balcerowicza, wygrywa wybory w państwie będącym w stanie wojny. To zapewne on będzie odpowiedzialny za dotkliwe reformy ekonomiczne, nie ma jednak charyzmy.
Jaceniuk jest naukowcem, synem naukowców. To chyba Balcerowicz wprowadził termin „polityka nadzwyczajna”, której sporo już widzieliśmy na Ukrainie. Balcerowicz ostrzegał także: działaj szybko, dopóki masz polityczny grunt i twoi przeciwnicy się przegrupują.
Teraz jest prawie pewne, że ukraiński premier nie będzie miał tej szansy, bo na szybkie wprowadzenie reform jest już za późno.
Co znów prowadzi do lekcji płynących z ostatnich wyborów. Jak zwykle było w nich za dużo polityki, gdy wyborcy chcieli więcej szybkich zmian.
Wielu polskich polityków i publicystów twierdziło, że ukraińska rewolucja może być dla Polski szansą na powrót do wielkiej międzynarodowej polityki. Niestety, dotychczas te przewidywania się nie sprawdziły. Jak pan ocenia polską rolę w tym konflikcie?
Polska grała istotną rolę na początku konfliktu, teraz jednak zeszła na dalszy plan. Nie jest częścią „koncertu wielkich mocasrtw”. Nastał kluczowy moment dla Polski – pora, by znalazła swoje miejsce w Europie. Możecie się teraz przekonać, jak ważne i silne jest wasze państwo. Rzeczywistość zweryfikuje waszą pozycję – w stosunkach z Ukrainą i Rosją, z Wielką Brytanią z jej problemami z polityką imigracyjną. Polska oczywiście nie zawsze jest tak słaba, jak wam się wydaje.
Podziękowania dla Piotra Burasa za pomoc w powstaniu niniejszego wywiadu.
Tłumaczenie: Julian Kania
Współpraca: Piotr Szymański, Iza Mrzygłód, Anna Olmińska, Konrad Kamiński, Łukasz Pawłowski