Nie tak dawno odszedł od nas wybitny poeta argentyński Juan Gelman, którego wiosną gościliśmy w Krakowie na Festiwalu Miłosza. Kilka dni temu dołączył do niego inny poeta – José Emilio Pacheco. Znali się i przyjaźnili. Pacheco był nazywany najlepszym poetą latynoamerykańskim, co skomentował dowcipnie, że przecież nie jest najlepszym poetą nawet w swoim rodzimym Meksyku, ba, nawet w swojej dzielnicy – on i Juan Gelman byli bowiem sąsiadami.
To na szczęście tylko osobisty pogląd pisarza. José Emilio Pacheco był niewątpliwie najlepszym współczesnym poetą meksykańskim, najbardziej znanym po Octavio Pazie, z którym się przyjaźnił i współpracował (m.in. przy redagowaniu antologii „Ómnibus de poesía mexicana”). Bardzo brak go w języku polskim. On sam tłumaczył dużo, m.in. Oscara Wilde’a, Waltera Benjamina, Harolda Pintera. Gdy ukazały się „Cztery kwartety” T.S. Eliota w jego przekładzie, Octavio Paz uznał, że nie istnieje w żadnym języku lepsza wersja tego poematu.
Na twórczość Pacheco składają się wiersze, powieści, opowiadania, eseje i dramaty. Jest autorem scenariuszy i adaptacji filmowych (np. „El lugar sin límites” José Donoso). Na podstawie jego najsłynniejszej powieści „Las batallas en el desierto” („Walki na pustyni”, 1981) powstał film „Mariana, Mariana” (1987). Wykładał na uniwersytetach w USA, Kanadzie i Anglii.
Cechowała go wielka skromność i… poczucie humoru. Gdy w 2009 r. odbierał nagrodę Cervantesa, spadły mu spodnie, czym w ogóle się nie przejął, bo przecież „nie ma lepszego lekarstwa na próżność” – jak sam skomentował. Później miał jeszcze dodać, że nigdy wcześniej nie przebierał się „za pingwina” i nie miał świadomości, że należy się wówczas ubezpieczyć w szelki.
Skrytość i powściągliwość kazały mu unikać wypowiedzi na temat własnej twórczości (jeden z jego wierszy nosi tytuł „Una defensa del anonimato” [„Obrona anonimowości”]). Obcy był mu bloomowski „lęk przed wpływem” (w wierszu „Contra Harold Bloom” mówi: „nie mógłbym pisać, nie wiedziałbym co robić / w tej sytuacji nie do pojęcia, gdyby nie istniały / Zozobra, Muerte sin fin, Piedra de sol, Recuento de poemas” [1]).
Jego poezja jest przejrzysta, pisana codziennym, kolokwialnym, niemal epickim językiem. Plastyczność i bogactwo obrazowania jego wczesnych wierszy w późniejszej twórczości zostaje uzupełniona o refleksyjność i dyskursywność. Ma się wrażenie, że właściwa mu skromność przekłada się na jego twórczość. Pacheco dbał o to, by nie powiedzieć za wiele, jakby wypełniał urzędowe druczki, na których co chwilę natykamy się na zalecenie: „niepotrzebne skreślić”. Bogactwo tej liryki leży paradoksalnie w jej oszczędności. To mistrz synekdochy.
Nie ulegał jednak minimalistycznym modom. Świadomie używam słowa „liryka”, bowiem Pacheco to romantyk XXI w. Jego poezja płynie, jest melodyjna, a przy tym bezpośrednia. Obsesją twórcy jest czas. Nikt nie chciał dać wiary, że wiersze o kruchości życia i nieubłaganym upływie czasu są autorstwa dwudziestoczteroletniego poety – autora debiutanckiego tomiku „Los elementos de la noche” („Składniki nocy”).
Bliski jest w tym Miłoszowi. Obaj tłumaczyli haiku. Poezja Japonii, Chin uczy cierpliwości. Jeden mały przedmiot może być źródłem epifanii. Pacheco starał się z wielkiej totalności świata wydobyć jedną gałązkę, jeden listek, jedną rybę. „Z tysiąca ryb, tylko dziesięć dopłynie do brzegu”. Przyroda stanowi dla niego domostwo, które stara się pojąć. Ludzie bywają okrutni, gdy zdążają na drugi brzeg, ryby czynią to instynktownie.
Najtrudniej jest pisać najprościej – miał mawiać poeta. I dodawał, że jego jedynym „majątkiem” w życiu jest język, w którym się urodził. „Poezja mieszka w języku / wpisana w jego naturę” („Jardín de niños”, „Dziecięcy ogród”). Łowił z niego to, co najlepsze. Miał ambicję, by pisać dobrze. Z korzyścią dla nas.
Prezentowane wiersze pochodzą z tomu „Islas a la deriva” („Dryfujące wyspy”, 1976).
Wyspa
Przybyliśmy na wyspę
Zima
Torowała sobie drogę przez powietrze
a na jeziorze
krwiste i żółte liście
unosiły się jak martwe ryby
Jedynie
w towarzystwie zmierzchu jestem na plaży
Przypływy kolor morza
bazaltowe skały
Ze wszech stron
nieprzebrane opadłe liście
(Wyspa i ja byliśmy
również liśćmi
o czym nigdy nie wiedzieliśmy)
Hiob 18, 2
Dokądże nie uczynicie końca mowom?
Pyta nas
w Księdze Hioba
Bóg – lub jego skryba.
A my wygładzamy, wycieramy
język już i tak suchy
eksperymenty
– wątłe metody –
by trysnęła woda
na pustyni.
Nieskończone morze
Załóżmy, że nie ma początku
Zaczyna się gdzie je spotykasz pierwszy raz
i wychodzi ci na spotkanie ze wszech stron
Zdrada stanu
Nie kocham mojej ojczyzny.
Jej nierzeczywisty blask
jest nieuchwytny.
Ale (chociaż źle to zabrzmi)
oddałbym życie
za kilka miejsc,
za pewnych ludzi,
za porty, lasy sosnowe,
zamczyska,
za zrujnowane miasto,
szare i szkaradne,
za kilka postaci z historii,
za góry
i za trzy czy cztery rzeki.
* Tłum. Alicja Rosé
Przypisy:
[1] Pacheco odnosi się tutaj do najważniejszych tomików poetyckich w literaturze meksykańskiej: „Zozobra” („Niepokój”) Ramóna Lópeza Velarde (żył na przełomie XIX i XX wieku, okrzyknięty poetą narodowym), „Muerte sin fin” („Śmierć bez końca”) José Gorostiza (żył i tworzył na początku wieku XX, poeta i dyplomata), „Piedra de sol” („Kamień słońca”) Octavia Paza (laureat literackiej Nagrody Nobla, poeta, eseista, krytyk), „Recuento de poemat” („Zbiór wierszy”) Jaime Sabinesa (poeta i prozaik, tworzący w drugiej połowie XX wieku). Wszystkie te tomiki stanowią kamienie milowe poezji meksykańskiej.