Przede wszystkim, mimo dziesięciu tygodni, które minęły od wyborów prezydenckich, Andrzej Duda pozostaje na Ukrainie politykiem raczej nieznanym. Nie jest to właściwie niczym nowym – podobnie było z Bronisławem Komorowskim pięć lat temu czy dekadę temu z Lechem Kaczyńskim. Każdy kolejny prezydent naszego kraju obwoływał się adwokatem Ukrainy na Zachodzie, przez co zyskiwał w wielu tamtejszych kręgach sporą rozpoznawalność. Końce kadencji Kwaśniewskiego i Komorowskiego oraz śmierć Lecha Kaczyńskiego pozostawiały poczucie pustki, którą następca zazwyczaj jednak sprawnie wypełniał.

W kwestii odejścia z urzędu Komorowskiego i objęcia stanowiska przez Andrzeja Dudę oraz znaczenia tego faktu dla stosunków polsko-ukraińskich panują dość skrajne opinie – od smutku z powodu odejścia „najważniejszego stronnika Ukrainy w Europie”, aż po niezwykle pozytywne reakcje na wywiad Andrzeja Dudy dla PAP na temat nowego polskiego sposobu myślenia o rozwiązaniu ukraińskiej „kwadratury koła”.

Rzeczą ważną jest to, w jaki sposób Andrzej Duda będzie budował swoje relacje ze wschodnimi sąsiadami Polski. A nie będzie mu łatwo. Przede wszystkim nie może zrobić tego, co czyniło wielu jego poprzedników na stanowisku prezydenta czy premiera – nie może dokonać żadnego „nowego otwarcia”. Z uwagi na niemożność jakiegokolwiek kompromisu z „Putinowską Rosją” – jedynym potencjalnym partnerem w wykonaniu takiego gestu byłaby Białoruś i Aleksandr Łukaszenka. Ale nawet jeśli deklarowana ostatnio przez Łukaszenkę chęć zmian była autentyczna, a nie zakłamane (jak pięć lat temu), to i tak z rozmowami trzeba poczekać do rozstrzygnięcia nadchodzących wyborów w Polsce i na Białorusi. Po pierwsze dopiero po wyborach parlamentarnych i ewentualnym zwycięstwie PiS Andrzej Duda mógłby zyskać poparcie rządu oraz przyjaznego mu szefa dyplomacji. A po drugie w październiku odbędą się także wybory prezydenckie na Białorusi – oczywiście wiadomo, kto je wygra, ale dopiero powyborcze postępowanie Aleksandra Łukaszenki ukaże nam jego prawdziwe intencje.

Rzecz jasna najważniejszym partnerem Polski za jej wschodnią granicą pozostaje Ukraina. Tu niektórzy ukraińscy publicyści przypominają majową „wpadkę” Andrzeja Dudy, który ponoć nie był wystarczająco zdeterminowany, by spotkać się z Petrem Poroszenką. Warto zauważyć, że po pierwsze żadnej wpadki nie było, bo do żadnego umawiania spotkania nie doszło. A po wtóre, nawet jeżeli uznać całą sytuację za problematyczną, to winy nie ponosił za nią ani ówczesny Polski prezydent elekt, ani jego otoczenie, ale raczej strona ukraińska, która całkowicie przegapiła możliwą zmianę polityczną w Polsce i zabrała się do kokietowania Andrzeja Dudy, gdy jego prezydentura stała się już faktem.

Bez wątpienia kierunek ukraiński będzie jednym z ważniejszych dla nowej polskiej głowy państwa. Andrzej Duda, o czym świadczy jego inauguracyjne orędzie, chce być postrzegany jako następca Lecha Kaczyńskiego, a mało który polski prezydent bardziej przysłużył się sprawie Ukrainy w Europie (więcej uczynił tylko Aleksander Kwaśniewski). Bronisław Komorowski szedł już tylko drogą swoich poprzedników.

W sensie deklaratywnym Andrzej Duda nie wprowadzi więc do polskiej polityki wschodniej wielkich zmian. Dalej będziemy wspierać ukraińskie reformy i podkreślać realność unijnych perspektyw tego kraju.

Ukraina nie będzie jednak na pewno celem pierwszej wizyty prezydenckiej. Bez wątpienia jednak znajdzie się na czele priorytetów. Powiedzmy sobie szczerze – udane spotkania Dudy w Berlinie, Londynie, Paryżu czy Brukseli są jednak dla początku jego prezydentury ważniejsze. Zwłaszcza że – co już podkreślałem – polityka wobec Ukrainy się nie zmieni.

Wobec głosów podejrzewających Andrzeja Dudę o ekstremizm i chęć zaogniania stosunków z Rosją, które pojawiały się zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej, należy zachować daleko posuniętą wstrzemięźliwość. Po pierwsze, w porównaniu z sytuacją sprzed kilku lat, ekstremistami stali się w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy również ludzie tacy jak Bronisław Komorowski, którzy przejęli krytykowany przez nich uprzednio polityczny repertuar niektórych polityków PiS. Po drugie – i tak jakikolwiek kompromis z Rosją zależy od niej samej. To Rosja pozostaje na razie stroną agresywną.