„W odróżnieniu od państwa PO, państwo kierowane przez PiS działa 24 godziny na dobę”, mówił niedawno prof. Andrzej Zybertowicz i może dlatego piątkowa konferencja premier Beaty Szydło odbyła się o… godz. 5.30 rano. Następnie szefowa rządu miała wyruszyć na spotkania z wyborcami. Chociaż rząd PiS-u bywa nawet bardziej pracowity, niż moglibyśmy chcieć, należy oddać pani premier, że potrafi bardzo dobrze utrzymywać wrażenie bliskiego kontaktu z wyborcami – i to mimo błyskawicznego trybu uchwalania ustaw czy protestów organizacji społecznych w kwestii niedostatecznych konsultacji, choćby ustawy o policji czy o podatku od sprzedaży detalicznej (tu protestowała nawet bliska PiS-owi „Solidarność”).

Beata Szydło podsumowała w wystąpieniu pierwszych 100 dni swojego gabinetu. Jako największy sukces rządu przedstawiła program „Rodzina 500 plus”, na bazie którego państwo będzie wypłacać 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko, a poniżej ustawowego progu dochodowego także na pierwsze. Za przykład porażki uznała pierwotny kształt ustawy wprowadzającej podatek od sklepów wielkopowierzchniowych, niespełniający przyjętych wcześniej założeń. Dobór taki nie dziwi, pani premier przedstawia rząd jako realizujący obietnice wyborcze i autorefleksyjny. Do takiego opisu pierwszych 100 dni rządu można jednak zgłosić szereg zastrzeżeń.

Rodzina plus sklep

Jeżeli chodzi o program „Rodzina 500 plus”, trudno uznać go za sukces czy porażkę. Jako projekt wyrównujący szanse gorzej sytuowanych, program taki powinien być tylko elementem szerszej, egalitarnej polityki społecznej, której nie widać. Jak na razie pozostaje więc kosztownym pomysłem, który niezręcznie mocniej krytykować ze względu na istotny potencjał redystrybucyjny, ale który sam posiada wady i prawdopodobnie nie spełni pokładanych w nim nadziei w kwestii demografii. Równoczesne cofnięcie obowiązku szkolnego dla 6-latków pokazuje zaś, że wyrównywanie szans nie jest samodzielnym celem rządu. PiS jest zwolennikiem polityki równościowej wtedy, gdy jest wsparta na sielankowej wizji polskiej, konserwatywnej rodziny. Stąd też wielokrotne podkreślanie przez panią premier, że zmiany dokonywane są „dla polskich rodzin” i brak rozmowy choćby o tym, jaka w owych rodzinach będzie w praktyce pozycja matek.

Kłopoty z wprowadzeniem podatku od sklepów wielkopowierzchniowych są z kolei częścią szerszego problemu, polegającego na trudnościach z sfinansowaniem obietnic wyborczych PiS-u. Jeżeli nie uda się znacząco poprawić ściągalności VAT-u, państwa nie będzie stać na zapowiadane obniżenie wieku emerytalnego czy podniesienie kwoty wolnej od podatku, a i dalsze istnienie programu „Rodzina 500 plus” w obecnej formie może stanąć pod znakiem zapytania. Możliwość pozyskania wystarczających dodatkowych wpływów do budżetu jest zaś w tej chwili – łagodnie mówiąc – mocno niepewna.

Kontrola 100 plus

Warto także uzupełnić listę sukcesów i porażek o te, które premier Szydło przemilczała. Najważniejsze z nich prezentują się zgoła inaczej od jej propozycji.

Największy projekt i sukces pierwszych 100 dni nowej władzy można by nazwać programem „Kontrola 100 plus”. Program ten polegał na – jak ujął to w „Kulturze Liberalnej” Piotr Zaremba – „oczyszczeniu przedpola”, przejęciu kontroli nad szeregiem instytucji publicznych (w tym nad telewizją publiczną), ponownym połączeniu funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości czy przynajmniej tymczasowym sparaliżowaniu działalności Trybunału Konstytucyjnego, co potencjalnie daje rządowi wolną rękę w kwestii badania zgodności projektów partii rządzącej z Konstytucją. Przejęcie to było dokonywane w sposób otwarty i mało estetyczny, w celach jawnie partyjnych, a mimo to jak dotąd nie spowodowało spadku popularności partii rządzącej. Sukces taki jest co najmniej wątpliwy z punktu widzenia standardów dojrzałej, nowoczesnej demokracji, ale po latach czekania na dojście do władzy niewątpliwie wygląda na główny powód do zadowolenia działaczy partii.

Największą porażką rządu jest okazywanie przez władzę lekceważenia wobec istniejących instytucji i prawa. Proponowana przez PiS całościowa krytyka i delegitymizacja III RP w dotychczasowym kształcie zdaje się usprawiedliwiać w oczach jego zwolenników wszelkie operacje dokonywane na owym zepsutym organizmie. Jadwiga Staniszkis mówiła w tym kontekście w „Kulturze Liberalnej” o „niesamowicie archaicznej koncepcji władzy” przyjmowanej przez partię rządzącą. Budowaniu lepszego państwa nie sprzyja tymczasem ani rewolucyjny klimat, ani prawna niepewność, do której przyzwyczajają nas rządzący. Przykładowo, jeżeli PiS miał wątpliwości w kwestii funkcjonowania służby cywilnej, powinien ją wzmacniać, a nie demontować.

Co więcej, jeżeli już na początku kadencji mamy do czynienia w opinii przytłaczającej większości konstytucjonalistów z otwartym naruszaniem Konstytucji przez prezydenta, jak w przypadku odmowy wykonania wyroku Trybunału Konstytucyjnego w kwestii zaprzysiężenia wybranych sędziów TK, na jakich podstawach mielibyśmy oczekiwać, że w nowym, odmienionym państwie PiS-u prawo będzie przestrzegane także wtedy, gdy będzie niekorzystne dla rządzącej partii? Nie zmiana systemu jest tutaj problemem.

Polacy mają głos

Zwolennicy partii Jarosława Kaczyńskiego mogliby zaprotestować, że wspomniane przeze mnie sukcesy (lub „sukcesy”) i porażki miały legitymację wyborców i były dokonywane w interesie państwa, nie zaś w interesie partii. Owe sukcesy i porażki wskazują jednak na coś całkiem przeciwnego. Pokazują one, że interes aktualnie rządzącej partii nie zawsze jest tożsamy z interesem państwa, a przynajmniej może być w uprawniony sposób przedstawiany jako mu przeciwny. To zaś nie jest dla rządzących oczywiste.

Premier Szydło stwierdziła, że Prawo i Sprawiedliwość jest gotowe naprawiać popełnione błędy, ponieważ „słucha Polaków”. Szefowa rządu dokonała równocześnie nieuprawnionego utożsamienia woli partii z wolą ludu, gdy oświadczyła, że program PiS-u został napisany głosami obywateli. Słowa takie nie dziwią, poparcie dla PiS-u utrzymuje się na wysokim poziomie, PiS prowadzi z wynikiem ponad 30 proc. w różnych sondażach, a rząd wg ostatniego sondażu IBRiS dobrze ocenia ponad 40 proc. Polaków. A jednak jeśli zgodzić się z panią premier, to kogo właściwie słucha PiS? Jeżeli politycy partii Jarosława Kaczyńskiego definiują własne ugrupowanie jako wyraziciela woli Polaków, oznacza to w praktyce, że zamierzają w szczególności słuchać samych siebie, a głosy krytyczne wykluczać poza obręb wspólnoty jako z „wolą Polaków” niezgodne. Osób wcześniej bliskich rządowi, a obecnie wyrażających się o praktyce „dobrej zmiany” krytycznie, jak Ryszarda Bugaja czy właśnie Jadwigę Staniszkis, nie można przecież jednak posądzić o złą wolę czy koniunkturalizm – PiS powinien więc wziąć ich głosy poważnie pod uwagę.

Politycy PiS-u nie mówią głosem Polaków i powinni przestać powtarzać, że to czynią – nikt nie posiada na to monopolu, nie ma też czegoś takiego jak jedna „wola Polaków”. Niech więc politycy mówią za polityków, a Polakom pozwólmy mówić za siebie. Przedstawiciele władzy powinni przyjąć, że reprezentują partię polityczną, jak każda inna, rywalizującą o głosy wyborców.

Jeżeli przed ich partią stoi jakaś misja, niech będzie nią deklarowany udział w procesie przestawiania polskiej gospodarki na bardziej nowoczesne tory. Problem w tym, że – jak ocenia Jadwiga Staniszkis – „skok technologiczny wymaga miejsca na ryzyko, szaleństwo, prawo do błędu, czyli na to wszystko, co teraz jest – także prawnie – ograniczane. Częścią innowacyjności jest wolność, podmiotowość i zdolność do autorefleksji, a zamiast tego mamy klimat niepotrzebnie tworzący poczucie klatki”. Niestety wątpliwe, by PiS zrezygnował z podążania raz obranym szlakiem.

Beata Szydło powtarza często, że opozycja „nie pozwala rządowi pracować”. To nieprawda, opozycja w istocie nie spełnia bowiem dobrze swojej roli – często krytykuje rząd, używając nieadekwatnych środków, nie proponuje też żadnych poważnych alternatyw.

Ale ani opozycja, biznesowo-polityczne elity III RP, złowrodzy sędziowie czy wszechwładny TW „Bolek” nie są potrzebni, by psuć, skoro rząd póki co sam podstawia sobie nogę, utrudniając trwałe i skuteczne reformowanie państwa, minimalizując szanse na sukces planu Morawieckiego, a w wielu obszarach osłabiając to, co już istniało. W miejsce wyższych standardów politycznych i profesjonalnych, PiS poświęcił 100 dni na upartyjnianie instytucji, rozdając nominacje według klucza lojalności. Nie tego powinniśmy oczekiwać od formacji głoszącej „dobrą zmianę”.