Ostatnio pewna znana mi rusycystka nazwała Rosyjski Ośrodek Nauki i Kultury w Warszawie esencją sowieckiej Rosji. Chyba miała trochę racji – RONiK już na pierwszy rzut oka wygląda, jakby nie zmienił się od kilkudziesięciu lat. Również w środku, w bibliotece, która się w nim mieści, na półkach stoją głównie pozycje klasyczne, w zdecydowanej większości wydane jeszcze za czasów ZSRR. Do tego nie ma tam elektronicznego katalogu książek, a wypożyczane woluminy pani skrzętnie odnotowuje w cienkim zeszyciku – bibliotecznej karcie czytelnika.
W tym miejscu stosunkowo niewiele można znaleźć literackich nowości. Jeśli już jakieś się pojawiają, są to raczej książki autorów docenionych i popularnych, często takich, którzy zdobyli znaczące nagrody literackie, choćby Rosyjską Nagrodę Bookera. Wzorem (zasłużenie) uznanego pisarza, laureata różnych krajowych konkursów, może być Oleg Olegowicz Pawłow, którego utwory są dostępne w ośrodku od ładnych paru lat.
Choć autor ten zadebiutował jeszcze na początku lat 90. i w RONiK-u jego książki zdążyły się już trochę zakurzyć, to na polskim rynku nazwisko Pawłowa pojawiło się dopiero w tym roku. Wydawnictwo Noir sur Blanc zdecydowało się wydać jego „Opowieści z ostatnich dni” (1994–2002) – trylogię uznaną na zachodzie Europy za jedną z ciekawszych prób we współczesnej literaturze rosyjskiej. Doceniono przede wszystkim to, że Pawłowowi udało się napisać zabawny traktat o poszukiwaniu sensu życia, równocześnie poetycki, nieprzekombinowany i prawdziwy, bo oparty na rzeczywistym doświadczeniu. We Francji powieściopisarz zasłużył sobie nawet na miano „primum inter pares rosyjskich autorów dnia dzisiejszego” [1].
Niespokojna dusza
Punktem wyjścia do napisania „Opowieści…” była biografia Pawłowa. Dość wcześnie stracił ojca, dlatego wychowywała go samotnie matka – miłośniczka literatury. To pod jej wpływem mały Oleg stał się molem książkowym. Jeśli wierzyć jego słowom, pewnego lata przeczytał całego Balzaka i jako młodziutki nastolatek pogrążał się w lekturze podręczników historycznych, z których na studiach uczyła się jego siostra. Przepadał w równym stopniu za Verne’em i Londonem oraz za Dostojewskim i Majakowskim. Zachwycony tym ostatnim, idąc śladami ojca, trochę poety, w liceum pisał po trzy wiersze na dzień.
Niespokojna dusza nie pozwoliła Pawłowowi podążyć prostą drogą młodego człowieka, który pokonuje kolejne etapy edukacji i w ten sposób stopniowo wkracza w dorosłość. Problemy z niemieckim były bezpośrednią przyczyną, dla której nie skończył szkoły. Nie poszedł więc na uniwersytet, tylko imał się byle jakich prac – na jakiś czas został na przykład… gruzczikiem, czyli ładowaczem. Kiedy wiosną 1988 r. przyszło do niego wezwanie z armii, Pawłow bez oporów do niej wstąpił. W ten sposób na kilka długich miesięcy znalazł się w kompanii ochrony łagrów. Był wysyłany do Turkiestanu, Taszkentu, Karagandy, do Karabasu… I to tu właśnie, na terenie dzisiejszego Kazachstanu, losy pisarza splatają się z losami jego bohaterów.
Komedia żołnierska, komedia ludzka
Pobyt w kompanii ochrony łagrów, z której pisarz po urazie głowy trafił na chwilę do szpitala dla nerwowo chorych, zostawił trwały ślad w jego pamięci i to właśnie on sprawił, że Pawłow sporo pisał o swoich wojskowych doświadczeniach. Na nich bazuje również akcja wszystkich trzech opowieści składających się na trylogię: „Służbowej baśni” (1994), „Sprawy Matiuszyna” (1997) i „Karagandyjskiej tryzny” (2002) (dalej: SB, SM, KT), wydaną w Polsce w jednym tomie. Rozgrywają się one tuż przed upadkiem ZSRR, w Karabasie, gdzie „ani roślinność, ani pola orne, ani rzeki nie utrudzały stepowej ziemi” (SB, s. 11). Mimo to ludzie zbudowali na niej „obóz, więzienie, i miejsce dla niego wybrali tak, jakby splunęli ze złości i tam, gdzie padła plwocina, zaczęli żyć” (SB, s. 12). A „do Karabasu jak do jamy: wpaść łatwo, wydostać się trudno” (SB, s. 16).
Przygnębiające krajobrazy i koniec pewnej epoki są tłem melancholijnej, a przy tym ciepłej opowieści Pawłowa o życiu codziennym żołnierzy z kompanii ochrony łagrów. W literaturze rosyjskiej rzadko zwraca się uwagę na tę grupę społeczną. Pawłow jako jeden z nielicznych opisuje, jak radzą sobie nadzorcy więźniów potencjalnie niebezpiecznych dla społeczeństwa (bez wątpienia częściej będących bohaterami różnych utworów literackich). Idzie nawet o krok dalej. Pierwszą część trylogii dedykuje „rosyjskim kapitanom, najtwardszym z żołnierzy, tym, na których garbach i grobach spoczywało od zawsze nasze carstwo-państwo”. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że tacy żołnierze powinni być hołubieni przez władze, w końcu wypełniają obowiązki względem ojczyzny i mogliby cieszyć się jakimiś przywilejami. Podczas lektury szybko okazuje się jednak, że życie po obu stronach muru jest dziwnie podobne. A może nawet w kompanii jest gorzej niż w łagrze, jak pisze jeden z bohaterów (SB, s. 185)?
W „Opowieściach…” nie ma wyraźnej odpowiedzi na to pytanie, bo Pawłow jedynie z rzadka opisuje zakluczonnych, czyli zeków. Skupia się na innych nieszczęśliwych zesłańcach, na ludziach niby wolnych, a jednak uwięzionych – przez hierarchiczną strukturę wojska, przez odległość obozów od domu, w końcu przez własne ambicje żołnierzy i ich słabości. Żeby to opisać bardziej wielowymiarowo, autor nie wprowadza ani jednego bohatera, ani jednego wątku, które nierozerwalnie łączyłyby ze sobą trzy historie. Każda tworzy odrębną całość.
W pierwszej pisarz przedstawia poruszające losy kapitana Chabarowa. Ten, żeby uchronić swoją kompanię od głodu, bez żadnego pozwolenia „ludzi z góry”, wykazując się odwagą i poświęceniem, zaczyna… sadzić ziemniaki. Choć tak krótkie streszczenie brzmi trochę karykaturalnie i groteskowo, to Pawłow umiejętnie przekształca historię o uprawie ziemniaków w rozprawę o przeciwstawianiu się losowi, walce o byt nawet nie tyle swój, ile swoich podwładnych i, koniec końców, jedną z najbardziej poruszających fikcyjnych opowieści, jakie kiedykolwiek czytałam.
W „Sprawie Matiuszyna”, uznanej przez Pawłowa za jego pierwszą prawdziwą, świadomie skonstruowaną powieść [3], narrator przybliża nam dzieje tytułowego bohatera, któremu mimo problemów ze słuchem udaje się jakoś dostać do armii. Splot wypadków sprawia, że porządny chłopak popełnia przestępstwo i traci panowanie nad swoim życiem. Trzecia opowieść, „Karagandyjska tryzna”, to parodia powieści detektywistycznej, wyraźnie inspirowana twórczością Dostojewskiego, jak mówi sam autor: jego własne „Biesy”. Opowiadają one historię młodego, poczciwego Aloszy, który odsłużył swoje i już, już ma wracać do domu, kiedy Institutow, naczelnik jednostki medycznej, każe mu pomóc w organizacji pogrzebu niejakiego Muchina. W tym samym czasie w lazarecie pojawia się „martwa dusza” – tajemniczy oficer, którego Institutow nazywa w myślach Raskolnikowem.
Trzy drogi Rosjanina
Postacie i ich losy są u Pawłowa niewątpliwie ciekawe, a jego opisy zachwycają malowniczością, choć w opowiadanych historiach prawie nie ma wątków pobocznych i występuje w nich niewielu bohaterów. Jednak to właśnie dzięki temu minimalizmowi możemy poświęcić każdemu elementowi świata przedstawionego wystarczająco dużo uwagi, co warto zrobić, żeby docenić symboliczną siłę prozy Rosjanina. Za każdym razem schemat powieści pozostaje dla Pawłowa narzędziem, żeby przekazać czytelnikowi jakąś prawdę, a raczej kilka prawd. Zupełnie jak u Andrieja Płatonowa, który od lat inspiruje twórcę „Opowieści…” i któremu Pawłow poświęcił esej o tym, że po Płatonowie w literaturze rosyjskiej Boga już nie ma.
Na pierwszy rzut oka może się zdawać, że nie ma go również w trylogii. Tyle że w fundamentalnej kwestii wiary dwaj pisarze diametralnie się od siebie różnią: Pawłow jest osobą głęboko wierzącą, co nie pozostało bez wpływu na treść jego powieści. Co prawda nie są one wyrażoną wprost apologią chrześcijaństwa, lecz stale obecne jest w nich echo pytania, kim staje się człowiek, który zapomniał o Bogu. Pawłow zadaje je dyskretnie, bez dosłownych odniesień do Pisma Świętego. Wykorzystuje raczej znane religijne figury. Choćby tytułowe „ostatnie dni” można wziąć za odwołanie do tych biblijnych, które nastąpią przed powtórnym nadejściem Zbawiciela, kiedy „Ludzie staną się bardzo samolubni, chciwi, wyniośli, zarozumiali […] niewdzięczni, niegodziwi […] nieludzcy, nieprzychylni jedni dla drugich; […] podstępni, zuchwali, nadęci pychą […]” [3]. Te epitety pasują do zdecydowanej większości bohaterów trylogii, pośród których nie znajdziemy postaci prawdziwie szczęśliwych. Może właśnie dlatego nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jedno z wielu przesłań „Opowieści…” jest takie: człowiek bez Boga zostaje sam, a samemu trudno sobie poradzić.
Pawłow nie próbuje jednak wysunąć tego morału na pierwszy plan ani nikogo nawrócić. W jednym z wywiadów wprost tłumaczy, że w trylogii chciał pokazać przede wszystkim trzy ścieżki życiowe, którymi może podążyć Rosjanin: Chabarow idzie drogą do bohaterskiego czynu (podwig), Matiuszyn – drogą do przestępstwa, a Alosza – drogą do świętości [4]. W efekcie otrzymujemy trzy powieści drogi, i to nie tylko w sensie dosłownym, ale też metaforycznym. Oprócz tego ściśle związanym z rosyjskością, bo każdy naród, jak uważa Pawłow, chodzi własnymi ścieżkami.
Właśnie dlatego w przywołanym wywiadzie autor mówi wprost, że nie spodziewał się międzynarodowego sukcesu „Opowieści…”. Aby je w pełni zrozumieć, trzeba podobno rozumieć życie Rosjanina – człowieka od wieków zniewolonego i pozbawionego jednej spójnej wizji historii – iznutri, czyli od wewnątrz. Zupełnie jak opisani żołnierze, ludzie uwięzieni, choć żyjący na wolności. Właśnie to zniewolenie, przez bohaterów powieści mylnie zwane niekiedy pokorą, uniemożliwia im osiągnięcie szczęścia. Niezależnie od tego, czy się buntują i nie mogą znieść więzienia, czy są ślepo posłuszni rozkazom naczalstwa, wypuszczeni na wolność żołnierze nie potrafią się odnaleźć. Okazują się pozbawieni własnych zasad, kręgosłupa, samych siebie, wreszcie – jak zdaje się sugerować Pawłow – Boga. O tym, jak bohaterowie mają się z tej życiowej pułapki wydostać, musi zdecydować czytelnik, któremu Pawłow nie podsuwa jednego skutecznego rozwiązania.
Sens życia według Pawłowa
Podsuwa za to niemało pojedynczych wskazówek, w niewymuszony sposób wkomponowanych w fabułę. Brzmią one naturalnie dlatego, że życie żołnierza, odizolowanego i ograniczonego ścisłymi regułami, jest cięższe od życia przeciętnego zjadacza chleba – a im człowiekowi jest trudniej, tym więcej myśli o swoich problemach, próbując je rozwiązać. Weźmy choćby świetną scenę z trylogii, w której Uzbek udziela nowemu w obozie Matiuszynowi porad, jak ten powinien myśleć, co powinien robić, kim powinien się stać, żeby przetrwać. Jak żyć tam, gdzie jedna z zasad brzmi: „Jak jesz chleb, to uważaj, że gówno jesz, jak jesz gówno, to uważaj, że chleb” (DM, s. 233)? Na koniec wywodu bardziej doświadczony kolega mówi, że „Grunt to nie bać się śmierci, nigdy, bólu się nie bać, ale chcieć żyć” (DM, s. 233).
W trylogii natrafimy na więcej egzystencjalnych minitraktatów. Jedne są o uległości, machlojkach czy biurokracji, inne – o dobru i złu, o przypadkowości losu, o śmierci. W ten sposób, po sołżenicynowsku przeplatając opisy akcji przemyśleniami samych bohaterów, Pawłow zgłębia temat, który zajmuje go najbardziej: los już nie tyle Rosjanina, ile człowieka jako takiego.
Odrobina zdrowego mistycyzmu
Nic więc dziwnego, że Pawłow uwiódł zachodnią publiczność: przesłanie „Opowieści…” jest uniwersalne, a przy tym intrygują one swoją egzotyką. Opis karagandyjskiego mikroświata jest realistyczny, szczegółowy i przekonujący, a w dodatku napisany z dystansem i dowcipnie, bo Pawłow umie opowiadać lekko o rzeczach naprawdę trudnych, używając przy tym nie zawsze oczywistych elips. W jednym miejscu pisze na przykład: „Mogę […] powiedzieć na podstawie własnego doświadczenia, że z melancholii na tej planecie leczy tylko obcowanie z pięknem” (KT, s. 442), czyli… z pielęgniarką; w innym: „Serce i dusza Ilji pracowały na wódce” (SB, s. 15).
Poza tym, co zachował Wiktor Dłuski w polskim przekładzie, fraza Pawłowa pozostaje zrytmizowana i poetycka, jak chociażby w zdaniu „Wiele rzeczy zniszczył ten buran w Karabasie, nie poznali osady żołnierze, kiedy wyszli na światło dzienne, ale wszyscy się cieszyli i nie było sposobu, by tę radość stłumić, bo znużyło ją czekanie w głębi ludzi” (SB, s. 172). Trochę jak nasz rodzimy Myśliwski, tyle że u Pawłowa akcja jest nieco szybsza i więcej jest dialogów.
Nie bez przyczyny prozę pisarza wyróżniono nagrodą Sołżenicyna (2012) – notabene pisarza, którym Pawłow również jest zafascynowany – za przebijające z niej poetycką siłę i współczucie, za jej konfesyjność oraz za to, że jest świadectwem „artystycznego i filozoficznego poszukiwania sensu ludzkiego istnienia w skrajnych warunkach” [5]. Nie bez przyczyny też Wiktor Dłuski powiedział w jednej z radiowych audycji, że „przeczytanie tej książki zostawia jakiś ślad w człowieku” [6]. Rzeczywiście coś w tym wszystkim jest. Może to odrobina zdrowego mistycyzmu autora sprawia, że jego książka trafia w czułą strunę? A może jego spory bagaż doświadczenia życiowego i wynikających z niego wartościowych przemyśleń, którymi Pawłow dzieli się z czytelnikiem, nie bojąc się krztyny moralizatorstwa? Najprawdopodobniej i jedno, i drugie.
Przypisy:
[1] Philippe Delaroche, „Le sacrifice du capitaine Khabarov”, „l’express”, dostępne w internecie: http://www.lexpress.fr/culture/livre/recits-des-derniers-jours_1175774.html. Dostęp: 10 kwietnia 2016.
[2] Oleg Pawłow, Tatiana Bek, „Ja piszu instynktom”, „Żurnalnyj zal”, wywiad dostępny w internecie: http://magazines.russ.ru/voplit/2003/5/bek.html. Dostęp: 10 kwietnia 2016.
[3] Por. 2 List do Tymoteusza, 3, 2–4, Biblia Warszawsko-Praska.
[4] Oleg Pawłow, „Bor’ba z włastju – eto bor’ba za włast’”, „Czastnyj Korrespondent”, wywiad dostępny w internecie: http://www.chaskor.ru/article/oleg_pavlov_borba_s_vlastyu_-_eto_borba_za_vlast_27010. Dostęp: 10 kwietnia 2016.
[5] Por. informacje podane na stronie nagrody im. Sołżenicyna: http://www.solzhenitsyn.ru/litpremiya/laureate/index.php?ELEMENT_ID=1388.
[6] Wiktor Dłuski, Joanna Górecka, Anna Lisiecka, „Proza rosyjska. Od Gogola do Pawłowa”, audycja dostępna w internecie: http://www.polskieradio.pl/8/1594/Artykul/1583775,Proza-rosyjska-Od-Gogola-do-Pawlowa. Dostęp: 10 kwietnia 2016.
* Tytuł jest cytatem z wywiadu z Olegiem Pawłowem.
Książka:
Oleg Pawłow, „Opowieści z ostatnich dni. Trylogia”, przeł. Wiktor Dłuski, wyd. Noir sur Blanc, Warszawa 2016.