Lu Wei przez kilka lat odpowiadał za kontrolę chińskiego internetu (choć starał się również mieć wpływ na ten zagraniczny) jako szef Cyberspace Administration of China, agendy rządowej powołanej do sprawowania kontroli nad siecią, i kilku innych struktur odpowiadających za cenzurę. Zasłynął energią w działaniu, bezkompromisowością w walce z niewłaściwymi treściami, i imponującą skutecznością. Wiele swoich poglądów upublicznił w ubiegłym roku, podczas konferencji poświęconej światowemu internetowi, o czym także pisałam w „Kulturze Liberalnej”.
Wydawało się, że jest jedną z silniejszych postaci na chińskiej scenie politycznej, miał niebagatelne zasługi (m.in. zmusił zagraniczne koncerny, choćby Apple, do poddawania ich produktów dodatkowym kontrolom bezpieczeństwa), srogo karał lokalne i obce media za rozpowszechnianie krytycznych wobec władz informacji. Zasłynął piękną radą, której udzielał urzędnikom: „Czytaj Weibo, stwórz profil na Weibo, wysyłaj wiadomości na Weibo, studiuj Weibo”. Weibo to chiński odpowiednik Twittera (choć z większą liczbą funkcji) i jest pierwszym miejscem, gdzie obecnie pojawiają się newsy w Chinach, zarówno te oficjalne, jak i te wrzucane przez zwykłych obywateli. Trzymanie ręki na mocno bijącym pulsie Weibo było zresztą jednym z zadań podlegającego Lu Weiowi urzędu i za jego kadencji, za pomocą różnych ograniczeń technicznych i nowych przepisów, znacznie ograniczono siłę rażenia i tempo rozpowszechniania informacji na tym medium społecznościowym. Lu Wei stał się żywym symbolem cenzury internetu i grabarzem nadziei, że sieciowe media przyczynią się do zwiększenia zakresu wolności słowa w Chinach. Tyle zasług! Nic więc dziwnego, że wróżono mu piękną karierę, szeptano nawet, że jest kandydatem do Komitetu Centralnego.
No i masz. Wczoraj agencja prasowa Xinhua podała zwięzły komunikat, że Lu Wei „przestał sprawować funkcję dyrektora” Central Leading Group for Internet Security and Informatization. Nie podano powodu ani nowego stanowiska (częsta praktyka w komunikatach o kadrowych przetasowaniach). Jaki więc będzie kolejny szczebel w karierze pana Lu? I tu tradycyjnie oprzeć się można tylko na plotkach i nieformalnych informacjach przeciekających do mediów. Według nich Lu Wei został aresztowany i pozostaje pod nadzorem Centralnej Komisji Dyscypliny Partyjnej. To posiadająca superuprawnienia superkomórka KPCh, której zadaniem jest nadzór nad członkami partii, trzymanie dyscypliny, aresztowania i śledztwa w razie naruszenia tejże („naruszenie dyscypliny” oznacza zazwyczaj korupcję i defraudacje, ale także zwykłe przestępstwa kryminalne). Wpadnięcie w szpony pracowników CKDP praktycznie równa się końcu kariery i wieloletniemu pobytowi w więzieniu.
Aresztowanie Lu Weia ma mieć związek z innym przetrąconym życiorysem. Chodzi o Ling Jihua, któremu w maju tego roku postawiono zarzuty o branie łapówek, nieuprawniony dostęp do tajemnic państwowych i nadużywanie władzy. Ling Jihua był doradcą politycznym Hu Jintao, sprawował także kilka innych funkcji w administracji centralnej. Rozgłos i sławę zdobył jednak dopiero w 2012 r., kiedy w wypadku zginął jego syn, kierujący nago czarnym Ferrari w towarzystwie dwóch równie roznegliżowanych dziewcząt. Ponieważ Ferrari 458 Spider nie należy do kategorii aut, na które można sobie pozwolić z pensji urzędniczej, jak również niegrzeszące skromnością okoliczności wypadku (troje golasów w dwuosobowym aucie!), sprawiły, że kariera Ling seniora w ciągu tej feralnej nocy legła w gruzach. Zniknął ze sceny publicznej aż do lipca 2015 r., kiedy ogłoszono informację o jego aresztowaniu. Jest możliwe, że w toku śledztwa okazało się, że także Lu Wei ma coś na sumieniu. Jeśli rzeczywiście został aresztowany, opinia publiczna prawdopodobnie dowie się o tym w ciągu kilku miesięcy czy roku, kiedy zostaną mu postawione formalne zarzuty i rozpocznie się proces. Do tego czasu można jedynie domniemywać i wypatrywać plotek przeciskających się przez szczelnie zamknięte drzwi Zhongnanhai.
Pojawiają się też głosy mówiące, że niespodziewana dymisja Lu Weia jest po prostu kolejnym elementem walki o władzę i wpływy wśród najwyższych oficjeli. W ostatnich tygodniach w rządowych mediach pojawiły się informacje wskazujące na konflikt najbliższego otoczenia Xi z Wydziałem Propagandy Komitetu Centralnego KPCh. Organ ten ma niebywały zakres władzy nad wszystkimi mediami w Chinach, a kontrolując publikowane treści, ma wielki wpływ na politykę. Przewodniczący chyba nie jest zbyt zadowolony z jego pracy, ponieważ na początku czerwca na oficjalnej stronie Centralnej Komisji Dyscypliny Partyjnej pojawił się mocno krytyczny artykuł oskarżający Wydział Propagandy o to, że „jego badania dotyczące rozwoju współczesnego marksizmu chińskiego nie są wystarczająco dogłębne”, że „jego ideologiczna i polityczna praca na uczelniach nie jest dostatecznie silna”, a przede wszystkim zawiódł w kwestii „wdrażania zasady zarządzania mediami przez partię”. Czegoś takiego jeszcze w Chinach nie widziano. Oskarżyć o brak zapału i błędy strukturę odpowiadającą za PR partii i stojącą na straży czystości ideologicznej wszystkich mediów, również tych najoficjalniejszych i dostępnych tylko dla kadr?
Wygląda na to, że lato tego roku będzie w Chinach bardziej upalne niż zazwyczaj…