0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Słysząc > Czarne kominiarki, czyli...

Czarne kominiarki, czyli Penderecki w Operze Bałtyckiej

Gniewomir Zajączkowski i Szymon Żuchowski

Krzysztof Penderecki skomponował „Czarną maskę” na zamówienie Festiwalu w Salzburgu, a jej prapremiera odbyła się w sierpniu 1986 r. Opera spotkała się ze skrajnie różnymi opiniami krytyków i publiczności. W Polsce przez ostatnie dekady wystawiana była zaledwie kilka razy, dlatego tym bardziej warto przyjrzeć się jej najnowszej inscenizacji w Operze Bałtyckiej.

„Czarna maska” w pierwszej kolejności odkrywa przed słuchaczami ponadprzeciętnej klasy libretto. Utwór należy do odmiany opery zwanej operą literacką, podobnie jak pozostałe dzieła sceniczne Pendereckiego, które powstały w oparciu o dzieła Aldousa Huxleya („Diabły z Loudun”), Johna Miltona („Raj utracony”) i Alfreda Jarry’ego („Ubu król”). Choć żadnej z nich nie brak cech uniwersalności, to właśnie „Czarna maska” według jednoaktówki Gerharta Hauptmanna wydaje się niezwykle aktualna w czasach kryzysu związanego z wielkimi migracjami przełomu XX i XXI w. i równie wielkimi epidemiami, z epidemią strachu na czele.

Dziś Hauptmann to pisarz niemal u nas zapomniany pomimo związków z Polską i magii Nagrody Nobla, którą otrzymał w 1912 r. Może ma to związek z tym, że ów pionier naturalizmu znalazł się w najwyższej kategorii Gottbegnadeten-Liste, katalogu oficjalnych artystów III Rzeszy, której przywódcy jednak niektóre jego dzieła hołubili, a inne wpisywali na indeksy. Tak czy inaczej ten wybitny nowelista i dramaturg, którego na polski tłumaczyli m. in. Konopnicka, Kasprowicz czy Staff, był niezwykle wrażliwy na kwestie, które dziś określa się zbiorczo mianem problematyki wykluczenia społecznego.

Ekspresjonistyczno-naturalistyczny dramat Hauptmanna okazał się dla Harry’ego Kupfera i Krzysztofa Pendereckiego idealnym materiałem na libretto. To historia realistyczna, choć pełna tajemnic, niedopowiedzeń, spornych faktów i niewyjaśnionych okoliczności na tle przemian, które znacząco wpłynęły na świat. Skondensowana akcja utworu rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, jednego lutowego wieczora 1662 r. Znajdujemy się w bogatym mieszczańskim domu Silvanusa Schullera, który mimo szalejącej zarazy wydaje karnawałowy obiad na cześć swojej pięknej żony Benigny. Wśród zaproszonych są: Löwel Perl, żydowski kupiec z Amsterdamu, hrabia Ebbo z żoną Laurą (luteranie), Robert Dedo (katolicki opat), Wendt (protestancki pastor), Hadank (wolnomyśliciel), François Tortebat (hugenot), Jedidja Potter (jansenista), były służący pani domu, którą z kolei łączył romans z hrabią, a obecnie wiąże flirt z atrakcyjnym opatem. Przy tej okazji dowiadujemy się, że hrabia nienawidzi opata z powodów religijnych, osobistych i finansowych. Hrabia czyni awanse Arabelli (służącej, która – o czym prawie nikt nie wie – jest córką Benigny i byłego niewolnika). Na dodatek wolnomyśliciel żywi uczucie do katoliczki, jansenista i hugenot to fanatycy religijni, a Schuller z jednej strony kocha swoją żonę, z drugiej jednak spotyka się z jej chłodem, więc jako słomiany wdowiec pociesza się młodą służącą Dagą.

Choć może to zabrzmieć jak telenowela, spektakl w reżyserii Marka Weissa jest kameralnym dramatem z atmosferą jak na zboczu wulkanu tuż przed wybuchem. Akcja toczy się w ascetycznym ciemnym wnętrzu niczym na XVII-wiecznych niderlandzkich portretach czy scenach rodzajowych, gdzie tłem dla suto zastawionego stołu była ciemna płaszczyzna pomagająca wyeksponować charakterystyczne cechy postaci. Weiss pokazuje relacje między bohaterami dość bezpośrednio, spójnie i wiernie wobec tekstu, bez zapędzania się na metapoziomy. Autorskim pomysłem reżysera jest natomiast utożsamienie siły niszczącej wielokulturowe społeczeństwo i wyzwalającej skrajne emocje z zarazą XXI w. – terroryzmem. I to dosłownie: na scenie banda zamaskowanych tancerzy-terrorystów stopniowo opanowuje dom kupca i morduje bohaterów. I choć sam pomysł jest trafny i tym bardziej poruszający w kontekście niedawnych zamachów w Orlando czy Brukseli (gdańska premiera „Czarnej maski” miała miejsce na długo przed nimi), to przedstawienie traci nieco na głębi przez nachalne środki wyrazu oraz nadmiar skonwencjonalizowanego ruchu i gestu, które czasem odstają od muzyki.

Ważne jednak, że Weiss oparł spektakl – podobnie zresztą jak Hauptman swój dramat – na logicznie poprowadzonych postaciach, starając się wykorzystać naturalne warunki wykonawców. Do najlepszych kreacji należy odczytanie partii Löwela Perla przez Roberta Gierlacha. Wypadł najlepiej ze śpiewaków, ponieważ przykuwał uwagę świadomym i swobodnym kontrapunktem, dbałością o jakość brzmienia i przekonującym aktorstwem. Dobrą postać udało się wykreować wokalnie także Karolinie Sołomin we wdzięcznej roli Arabelli. Także Karolina Sikora, nie licząc drobnych potyczek metrycznych w ozdobnikach, zabrzmiała autentycznie jako Róża Sacchi. Zwłaszcza w duecie z Aleksandrem Kunachem w roli organisty udało jej się osiągnąć napięcie dramaturgiczne, co było poniekąd zasługą tego, że oboje wyraziście artykułowali tekst. Jako centralna postać wystąpiła primadonna Opery Bałtyckiej – Katarzyna Hołysz. Słychać było wielkie doświadczenie tej śpiewaczki w budowaniu skomplikowanych osobowości, ale znać było również zmęczenie głosu, przejawiające się czasem opadającą intonacją, czasem niedośpiewaną frazą. Mimo tego udało jej się w trudnej, zróżnicowanej pod względem środków partii stworzyć postać kobiety uwikłanej, a w scenie szaleństwa wyraziście zbudować kulminację, tak że scena ta stała się dominantą całego utworu. Do mniej atrakcyjnych wokalnie należała kreacja Ryszarda Morki w roli Tortebata, który miał od początku duże problemy intonacyjne, co w zespołowym i pełnym kontrapunktów śpiewaniu nie ułatwiało ani kolegom pracy, ani odbioru słuchaczom. Z podobnymi problemami, choć w mniejszym stopniu, borykał się Sylwester Kostecki w roli Schullera. Udało mu się jednak stworzyć postać burmistrza, rozdwojonego sybaryty zakochanego w swojej żonie, jednocześnie oddającego się uciechom na boku, rodem z realistycznych obrazów Fransa Halsa.

Około stuminutowy utwór bazuje na scenach rozgrywanych pomiędzy poszczególnymi bohaterami uczty w domu Schullera: pełnych napięcia dialogach i ansamblach, których linie wokalne kontrapunktycznie splatają się ze sobą i wspierającą je rozbudowaną orkiestrą. Znakomitym zabiegiem było umieszczenie instrumentalistów na scenie. Z przodu proscenium stał długi stół, a tłem dla interakcji gości była ciemna ściana, nad którą amfiteatralnie rozsiadła się orkiestra, zajmując całą pozostałą przestrzeń okna scenicznego. Zaowocowało to koniecznością wprowadzenia dodatkowego dyrygenta, który miał dbać jedynie o komfort solistów, pokazując im dokładnie wszystkie wejścia i tempa, na co głównemu dyrygentowi, Szymonowi Morusowi, zabrakłoby rąk. Morus poprowadził całość, troszcząc się o tempa i budowanie nastrojów, eksponując liczne stylizacje i cytaty z dawnej muzyki średniowiecznej i barokowej, fragmenty pieśni religijnych, a także autocytaty Pendereckiego z „Te Deum”.

W realizacji tej partytury niełatwo osiągnąć klarowność i precyzję; zabrakło ich czasem w relacjach pomiędzy poszczególnymi sekcjami orkiestry, problematyczne brzmienie prześladowało również gdzieniegdzie sekcję smyczków, między które wkradał się iście terrorystyczny bałagan. Jednak, ogólnie rzecz biorąc, Morusowi udało się osiągnąć płynność i dynamikę, które pozwoliły wydobyć intencje śpiewaków i uwydatnić splot dawnych tańców, chorałów i pieśni. Ten splot nie służył funkcji estetycznej, lecz w najwyższym stopniu perswazyjnej: miał być jak zaciskająca się pętla. Czasem trzeba odbiorcę poddusić, żeby go obudzić i pobudzić. I tak właśnie zadziała gdańska inscenizacja „Czarnej maski”.

 

Opera:
„Czarna maska”
Muzyka: Krzysztof Penderecki,
Libretto: Harry Kupfer i Krzysztof Penderecki
Opera Bałtycka, 5 czerwca 2016
Dyrygent: Szymon Morus
Reżyseria: Marek Weiss
Scenografia: Hanna Szymczak
Obsada: Sylwester Kostecki, Katarzyna Hołysz, Karolina Sołomin, Karolina Sikora, Robert Gierlach, Ryszard Minkiewicz, Ryszard Morka, Anna Faberllo,  Jacek Batarowski, Stanisław Kierner, Aleksander Kunach, Piotr Nowacki, Monika Fedyk-Klimaszewska, Krzysztof Rzeszutek, Rafał Sambor, Joanna Wesołowska, Radosław Palutkiewicz
Chór i Orkiestra Opery Bałtyckiej.

 

*Ikona wpisu: fot. Opera Bałtycka

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 390

(26/2016)
28 czerwca 2016

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

PODOBNE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj