Szanowni Państwo!

Porównania sytuacji politycznej w różnych krajach są zawsze niedoskonałe. Szczególnie w przypadku państw tak odmiennych pod względem wielkości, struktury społecznej czy systemu politycznego jak Polska i Stany Zjednoczone. A jednak, równo rok po inauguracji prezydentury Donalda Trumpa i ponad dwa lata po rozpoczęciu rządów przez PiS, zarówno w polskiej, jak i amerykańskiej debacie publicznej jak bumerang powracają pytania: dlaczego prawicowi populiści wygrali i dlaczego wciąż utrzymują względnie stabilne poparcie (w przypadku Trumpa) lub nawet udaje im się je znacząco zwiększyć (w przypadku PiS-u). Kto popiera populizm i jak sprawić, by swoje poparcie przeniósł na ugrupowania liberalne?

Po zwycięstwach populistów, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce, media zdominowała narracja mówiąca, że jest to wynik rozbuchanego liberalizmu gospodarczego, porzucenia klasy biednych i – zwłaszcza w Stanach – ofiar kryzysu finansowego. Niektórzy sięgali jeszcze dalej, tłumacząc, że to rzekomo rezultat ostatnich trzydziestu lat neoliberalnej, zglobalizowanej gospodarki, która wielu ludziom obiecywała amerykański sen, a w zamian dała zamknięte fabryki, zniszczone związki zawodowe, sypiącą się infrastrukturę publiczną, obcięte programy socjalne i fatalne miejsca pracy. W bardzo obrazowy sposób mówił o tym chociażby słynny kompozytor, laureat Oscara, Jan A.P. Kaczmarek w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, jednak podobne tezy wypowiada wielu ekonomistów. Kryzys przez lata udawało się jakoś zatuszować, między innymi poprzez masowe wejście kobiet na rynek pracy czy ekspansję taniego kredytu – zmiany, które pozwalały podtrzymać dotychczasowy styl życia, ale znacznie większym kosztem: pracy obojga małżonków i rosnącego zadłużenia.

To właśnie ci sfrustrowani ludzie – bezrobotni, zagrożeni utratą pracy lub tzw. working poor – odarci z godności i poczucia ekonomicznego bezpieczeństwa mieli zagłosować na Donalda Trumpa. W przypadku Polski i wyborców PiS-u mówiono z kolei o ofiarach transformacji porzuconych przez elity III RP, które zachłysnęły się mitem Zachodu, o których pisał na naszych łamach Jarosław Kuisz.

W Stanach Zjednoczonych pokłosiem tej analizy była teza – wypowiedziana m.in. przez politologa Marka Lillę czy publicystę Thomasa Franka – mówiąca, że Partia Demokratyczna musi odejść od tzw. liberalizmu tożsamości i skoncentrować się na gospodarce. Co to znaczy? Musi na powrót stać się ostoją „niebieskich kołnierzyków”, a nie zajmować się małżeństwami gejów czy tym, z jakiej łazienki mają prawo korzystać osoby transpłciowe, bo to dla większości wyborców, których przygarnął Trump, problemy, jeśli nie wydumane, to przynajmniej bardzo odległe od codziennych trosk. W Polsce nie mówiono oczywiście, że rządzące Platforma i PSL stały się zbyt liberalne w sensie obyczajowym, ale także chętnie powtarzano tezę, że zabrakło wrażliwości na „realne” problemy wielu Polaków.

Tezy Lilli czy Franka brzmią intrygująco, lecz – jak odpowiada część komentatorów – nie zgadzają się z faktami. Na Trumpa głosowali bowiem ludzie średnio bogatsi niż wyborcy Hillary Clinton, co pokazywały wyniki sondaży w czasie prawyborów. Poza tym, gdyby rzeczywiście chodziło tylko i wyłącznie o niepewność zatrudnienia i kwestie ekonomiczne, to za Trumpem murem powinni stanąć między innymi czarni Amerykanie i ludzie młodzi, którzy z powodu biedy i przemian na rynku pracy ucierpieli najbardziej. Tymczasem młodzi najpierw masowo opowiadali się za Berniem Sandersem – a potem albo nie głosowali, albo poparli Clinton. Czarnoskórzy wyborcy z kolei od początku głosowali na Clinton. To prawda – nie udało się jej zmobilizować ich w takim stopniu jak Barackowi Obamie, ale jeśli już szli do wyborów, to stawali po jej stronie.

Jak argumentuje publicysta „The Atlantic” Ta-Nehisi Coates, tym co łączy ogromną większość wyborców Trumpa nie jest dochód, lecz… kolor skóry. Trumpa poparli przede wszystkim biali Amerykanie, a jego wybór był reakcją na prezydenturę Obamy. W odpowiedzi na świetnie przygotowanego czarnego polityka, gotowi byli wybrać niekompetentnego showmana tylko dlatego, że jest biały. Za wyborem Trumpa stoją więc nie tyle kwestie ekonomiczne – amerykańska gospodarka była w znacznie gorszym stanie, kiedy w 2008 r. wygrywał Obama – co wciąż powszechny w Stanach rasizm. Z tego powodu Afroamerykanin Coates nazywa Trumpa „pierwszym białym prezydentem”. Nie ze względu na kolor skóry – poza Obamą wszyscy prezydenci USA byli biali – ale na fakt, że to właśnie kolor skóry był najważniejszym czynnikiem, który doprowadził do jego wyboru.

W przypadku Polski sukces PiS-u również próbowano wyjaśniać poprzez odwoływanie się do ksenofobii czy rasizmu Polaków. Nad Wisłą ostrze rasistowskiego przekazu nie było oczywiście skierowane przeciwko czarnoskórym, lecz przeciwko muzułmanom. Zgodnie z tą narracją, w ramiona PiS-u popchnęło Polaków nie 500+ i inne socjalne obietnice, a rzekomo strach przed „inwazją islamu” i twardy sprzeciw wobec przyjmowania choćby jednego uchodźcy. To wyjaśnienie rodzi jednak inne problemy. Po pierwsze, stosunek Polaków do uchodźców zmienił się dramatycznie w ciągu zaledwie dwóch lat – trudno więc po prostu powiedzieć, że stanowi wyraz głęboko zakorzenionego rasizmu. Po drugie, przyjęcie tego wyjaśnienia skazuje liberałów na złożenie broni. Jeśli Polacy w swoich wyborach politycznych kierują się przede wszystkim głęboko zakorzenioną ksenofobią, to PiS lub inna prawicowa partia może spokojnie rządzić, nie obawiając się żadnej konkurencji – wystarczy, że od czasu do czasu postraszy muzułmanami.

Wyjaśnienie numer trzy, które, co ciekawe, pojawia się i w USA, i Polsce, to teza, że przeciętni ludzie chcą rządów silnej ręki i są podatni na urok autorytaryzmu. W Polsce tłumaczy się to między innymi doświadczeniami PRL-u, o czym mówiła Agnieszka Holland w rozmowie z „Kulturą Liberalną”. W tym kierunku idą też wyjaśnienia dr hab. Macieja Gduli w jego szeroko omawianym raporcie „Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta”.

Ale znów są to wnioski co najmniej pośpieszne, jeśli nie fałszywe. Nie ulega wątpliwości, że sondażowa siła PiS-u jest w dużej mierze napompowana beznadziejnym stanem opozycji. Nadużywaniem wielkich określeń przez alarmistów. Ewidentnym wypaleniem się części aktorów naszej sceny politycznej. Słowo „autorytaryzm” czy „totalitaryzm” użyte po raz setny na opisanie sytuacji w Polsce u niejednego z rodaków spowoduje wzruszenie ramion. Trybunał Konstytucyjny i tak budził zaufanie u mniejszości Polaków. Gdy pojawi się zarzut, iż wyborcy PiS-u nic tylko pragną rządów „silnej ręki”, oni zapewne w odpowiedzi wyciągną garść własnych sformułowań, jak „reprywatyzacja”, „afera podsłuchowa”. I tak można długo. Ten ping-pong polityczny znamy aż za dobrze.

Wreszcie, wyjaśnienie numer cztery, które postrzega sukcesy populistów jako wyraz buntu „chamów” przeciwko wykształconym elitom. W Stanach Zjednoczoncy ta narracja powraca regularnie, a rolę obwinianego za całe zło prostaka odgrywa redneck, czyli „ćwok z prowincji”, zwykle z południowych stanów. W polskiej debacie publicznej podobna narracja też stała się popularna po tym, jak tyradę przeciw „chamom” ostatnio opublikowali między innymi: lider KOD-u Krzysztof Łoziński, a następnie filozof z Uniwersytetu Jagiellońskiego Jan Hartman, który tak rysuje dziś zadania stojące przed krajową elitą:

„Prostak i głupiec zasługuje na równe prawa z tymi wszystkimi, którymi sam pogardza, nauczony przez populistów szczekania na mądrzejszych od siebie. I jest rzeczą elit, aby wbrew pleniącej się bucie i prostactwu strzec wartości demokratycznych i społecznej równości, dając również chamom i prostakom kolejne szanse na kontakt z wiedzą i kulturą. Taka jest misja demokratycznych elit i muszą ją wypełniać, na przekór lecącemu błotu i ślinie. My, Hartmany, bierzemy to na siebie”.

I znów – takie opowieści mogą poprawić nastrój temu czy innemu czytelnikowi, który poczuje się częścią mądrej, tolerancyjnej, kulturalnej wyższej sfery. Z realną analizą polityczną takie teksty mają jednak niewiele wspólnego, szczególnie w Polsce.

Po pierwsze, dziś na PiS chce głosować ponad 40 proc. ankietowanych. Jeśli do tego dołożymy ok. 10 proc. poparcia dla Kukiz’15, oznaczałoby to, że mniej więcej co drugi Polak to cham i idiota, którego kulturalna elita musi spisać na straty. Trudno z takim podejściem wygrać wybory.
Po drugie, znaczna część wyborców i sympatyków PiS-u wcześniej głosowała na inne partie, co oznacza, że musieli „schamieć”… w ciągu ostatnich kilku lat. Mało tego, części z nich ten proces dotknął w ciągu ostatnich kilku miesięcy, bo zaledwie w marcu zeszłego roku poparcie dla PiS-u i PO było niemal równe. Jak się ów proces dokonał – tego nam nasi analitycy nie tłumaczą.

Dlaczego to wszystko jest tak ważne? Bo od tego, w jaki sposób zdefiniujemy przyczynę sukcesu populistów, zależy, jaką strategię powinniśmy obrać dla ich pokonania. Jeśli ktoś zakłada, że za sukcesami Trumpa w USA czy PiS-u w Polsce stoi wyłącznie ekonomia, to będzie żył w złudnym przekonaniu, że do sukcesu wystarczą transfery socjalne – czy to w postaci jakiegoś 1000+ czy obniżki podatków. Ci, którzy uznają, że za wszystkim stoi ksenofobia, mogą albo złożyć broń, albo licytować się, kto się ostrzej wypowie na temat muzułmanów, czarnoskórych czy dowolnej innej mniejszości. Podobnie w przypadku tych, którzy stwierdzą, że wyjaśnieniem popularności populistów jest potrzeba autorytaryzmu lub rozkosz płynąca z chamstwa. Żadne z tych wyjaśnień nie pozwoli liberałom na sukces.

Co zatem robić?

Przede wszystkim nie czekać, mówi Fareed Zakaria, amerykański dziennikarz CNN i felietonista „The Washington Post”. „Pomysł, że prezydentura Trumpa załamie się, albo że on sam z siebie dojdzie do wniosku, że ta praca jest zbyt wymagająca, to fantazje bez pokrycia”, przekonuje Zakaria w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. Dowodzi też, że tajemnicy popularności Trumpa nie można sprowadzić do czynników gospodarczych. Prezydent swoim wyborcom obiecał „nie tyle pieniądze, co ochronę” przed przemianami społecznymi, które dla wielu Amerykanów zachodzą po prostu zbyt szybko.

Inną perspektywę przyjmuje Thomas Frank, amerykański publicysta i autor głośnej książki „Co z tym Kansas?”. Zdaniem Franka, słabością amerykańskich liberałów jest właśnie to, że pod względem polityki gospodarczej nie różnią się specjalnie od swoich prawicowych przeciwników. On również przestrzega przed zbiorczym przypisywaniem wyborcom Trumpa motywacji ksenofobicznych: „Trump w ostatnich wyborach wygrał w Pensylwanii, ale Obama zwyciężył tam cztery lata temu i osiem lat temu. Czy to oznacza, że Pensylwania nagle stała się rasistowska? Oczywiście, niektórzy jego wyborcy na pewno są rasistami, lecz twierdzenie, że wszyscy tacy są, donikąd nie prowadzi”.

„Amerykanie, którzy patrzą na swój kraj, widzą, że w niektórych jego częściach american dream się ziścił”, mówi antropolożka z uniwersytetu w Berkeley Arlie R. Hochschild w rozmowie z Adamem Puchejdą. „Jeśli pracujesz w Facebooku, Google’u, Intelu lub Yahoo, masz piękny dom i wspaniałą pracę, czujesz, że jesteś twórczy i chcesz być jak Bill Gates… Ale to tylko jedna Ameryka. Jest jeszcze druga, słynny «pas rdzy», czyli północno-wschodnia część Stanów, oraz Ameryka robotniczych przedmieść, które chylą się ku upadkowi. Ci ludzie patrzą na tych pierwszych z zazdrością i szukają winnych”. A Trump im tych winnych wskazuje.

W ostatnim tekście Łukasz Pawłowski stara się przenieść dyskusje na grunt polskiej debaty publicznej. „Każdy, kto szuka jednego klucza do serca wyborców Trumpa czy PiS-u, jest skazany na porażkę”, pisze Pawłowski. „Wyborcy partii populistycznych jako grupa nie są ani pazerni na socjal, ani autorytarni, ani bardziej zdyscyplinowani niż wyborcy innych ugrupowań. […] Podobnie jak inni wyborcy, mają potrzebę swego rodzaju porządku – rozumienia, w jakim świecie żyją, dokąd ten świat zmierza, a także przekonania, że ktoś, komu powierzają władzę, ma na ten świat wpływ. Nie znaczy to jednak, że ludzie są autorytarni. Po prostu w tej chwili wyłącznie politycy o zapędach autorytarnych taką porządkującą opowieść nam oferują”. Na tym polega chwilowa słabość liberałów. Od niej trzeba się szybko odbić – i zaproponować odpowiedź na miarę wyzwań XXI w. Także w Polsce.

Zapraszamy do lektury,
Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski

baner_Zakaria_TT

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Filip Rudnik, Jakub Bodziony, Jagoda Grondecka.
Ilustracje: Dawid Widzyk.