W Korei i Wietnamie, podzielonych przez zimną wojnę na dwa państwa każde, to Północ była (a w Korei pozostała) komunistyczna. Z utworzonej po tureckiej inwazji Tureckiej Republiki Cypru Północnego Ankara najpierw wygnała wszystkich Greków, a potem zasiedliła ją osadnikami z Anatolii, których jest już więcej niż cypryjskich Turków; Ankara zarządza „Republiką” niemal jak własnym powiatem. Należąca nadal do Wielkiej Brytanii Irlandia Północna jest znacznie biedniejsza od niepodległej Republiki Irlandii na południu wyspy.
„Północny” nie z własnej woli
Trudno więc się dziwić, że mało które państwo staje się „Północnym” z własnej woli. Macedonia przyjęła nazwę „Północna” jedynie pod przemożnym naciskiem Grecji: południowy sąsiad był przekonany, że nazwa państwa implikuje roszczenia terytorialne pod adresem greckiej prowincji o tej samej nazwie i że przymiotnik geograficzny roszczenia takie unieważni.
Powody jednego i drugiego przeświadczenia pozostają niedocieczone, lecz Macedończycy, po wymuszonym przemianowaniu, nadal nie mówią o sobie, że są północni. Dlatego ubiegłotygodniowy pomysł posła do azerskiego parlamentu, Gudrata Hasangulijewa, że kraj powinien zmienić nazwę na „Azerbejdżan Północny”, budzi pewne zdziwienie.
Nie to, by pomysł Hasangulijewa był pozbawiony podstaw. Dzisiejszy Azerbejdżan istotnie jest Azerbejdżanem północnym, a większość narodu azerskiego żyje w Iranie, w prowincjach Azerbejdżan Wschodni i Zachodni oraz Ardabil – południowego akurat brak.
Granica między nimi na Araksie powstała dwieście lat temu, gdy po licznych wojnach imperia carskie i perskie podzieliły między siebie ziemie zamieszkałe przez Azerów. Gdy rozpadł się ZSRS, sukcesor państwa carów, północny Azerbejdżan zyskał niepodległość, lecz nie usiłował odzyskać południa – bardziej palącym problemem była utrata zamieszkałego przez Ormian Karabachu.
Ziemie utracone i odzyskane
Po serii krwawych antyormiańskich pogromów jego mieszkańcy powstali przeciwko władzy Baku i skutecznie się od Azerbejdżanu oderwali, zdobywając też otaczające Karabach, azerskie już prowincje, których mieszkańców wypędzili. Odtąd priorytetem dla Baku stało się odzyskanie utraconych ziem, co w końcu w większości się udało, dzięki sojuszowi z Turcją, w krwawej wojnie dwa lata temu. Ormianom pozostał sam Karabach, połączony z Armenią jedną szosą kontrolowaną przez rosyjskie siły pokojowe. Prawo międzynarodowe potwierdza, że prowincja należy do Azerbejdżanu, który zamierza ją odzyskać, perswazją lub siłą.
A co to ma wspólnego z północnością Azerbejdżanu? W wojnach o Karabach Republika Islamska, zaniepokojona stałą możliwością azerskiej irredenty i kategorycznie potępiająca postsowiecką świeckość azerskiego państwa – wspierała Armenię. Azerbejdżan z kolei, na zasadzie „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”, zbliżył się bardzo z Izraelem.
Po azerskich zwycięstwach Teheran zaakceptował wprawdzie prawa Baku do Karabachu, lecz przeciwny jest egzekwowaniu ich siłą. A już kategorycznie oponuje przeciwko kolejnemu ambitnemu planowi Baku: połączenia Azerbejdżanu z Nachiczewaniem eksterytorialnym korytarzem przez Armenię.
Gwarancja sąsiedzkiej wrogości
Nachiczewań to azerski odpowiednik Karabachu: zamieszkałe głównie przez Azerów terytorium poza granicami Azerbejdżanu. Lecz podczas gdy Moskwa włączyła Karabach, w całości otoczony przez ziemie azerskie, do Azerbejdżanu, to graniczący także z Turcją Nachiczewań uznała również za część Azerbejdżanu, a nie Armenii.
Stalin bardzo lubił takie rozwiązania, gwarantujące sąsiedzką wrogość i konieczność zwracania się do Moskwy o mediację; przykładem może choćby być obłędna geopolityka doliny Fergany w Azji Środkowej. Zaś azerskość czy ormiańskość spornych ziem jest dość umowna, bo składy etniczne zmieniały się w ciągu wieków.
Korytarz do Nachiczewania odciąłby Iran od Armenii, jedynego przyjaznego państwa, z którym graniczy, i przerwałby lądową trasę do Rosji, głównego sojusznika Teheranu. Dla Republiki Islamskiej mógłby to być casus belli, co jasno daje do zrozumienia, dodając, że prostszym rozwiązaniem było przyłączenie Nachiczewania do Iranu.
Traumy, incydenty i pogróżki
Sam Azerbejdżan musiałby ulec irańskim groźbom, lecz w sojuszu z Turcją jego siła militarna jest już równoważna. Zarówno siły irańskie, jak i azersko-tureckie przeprowadziły w ostatnich tygodniach, pod kryptonimami, odpowiednio, „Potężny Iran” i „Braterska pięść”, ogromne manewry wzdłuż granicy, z ćwiczeniem forsowania Araksu włącznie. Obie strony mają też doświadczenie w używaniu siły wojskowej: Baku w wojnach z Armenią, Turcja w okupacji części Cypru, Syrii i Iraku oraz groźbach wojny wobec NATO-wskiej sojuszniczki – Grecji. Iran z kolei wspiera militarnie sojuszników w konfliktach w Syrii, Libanie, Iraku i Jemenie.
Bez zgody Ankary Baku jednak nic nie zrobi, zaś los Azerbejdżanu dla Turcji czy Armenii dla Iranu, nie ma jednak charakteru egzystencjalnego. Co więcej, Iran żyje nadal z traumą straszliwej wojny z Irakiem w latach osiemdziesiątych, która kosztowała go przynajmniej pół miliona zabitych, zaś Turcji chyba nie stać, w obliczu jej trwającej nadal wojny z Kurdami oraz ryzyka związanego z pobliską wojną na Ukrainie, na otwarcie kolejnego frontu.
Skończy się więc zapewne na pogróżkach, a w najgorszym wypadku na incydentach. To jednak znaczy, że Armenii, odkąd Rosja, zajęta na Ukrainie, wycofała swój parasol ochronny, nie będzie bronił nikt. A zarazem Araks nadal dzieli Azerów, którzy mogą chcieć w końcu coś z tym zrobić. Może się okazać, że zapamiętamy nazewniczy pomysł posła Hasangulijewa.