[…] Im wyżej się wspinam, tym bardziej gardzę tym, kto się wspina.
I czegóż on chce na wyniosłościach?
Fryderyk Nietzsche, „Tako rzecze Zaratustra”
Pietro i Bruno przyszli na świat w 1972 roku. Obaj urodzili się w Italii, jednak każdy w innej przestrzeni, innej rzeczywistości. Pietro pochodzi z inteligenckiej turyńskiej rodziny, która traktuje góry jako wymarzoną odskocznię od wielkomiejskiego zgiełku; głębszy oddech, który przerywa choć na chwilę męczącą czkawkę codzienności. W przypadku Bruna i jego familii jest zupełnie odwrotnie – to właśnie górskie krainy budują od wielu pokoleń ich pasterską, archaiczną tożsamość. Losy chłopców przecinają się po raz pierwszy latem 1984 roku. Pietro od razu zwraca uwagę na „ostatnie dziecko w miasteczku”. Bruno mówi szorstkim dialektem, bywa bezpośredni i wulgarny, najlepiej czuje się z krowami, a co być może najważniejsze – nie potrzebuje on wiele do tego, by biegać w koło i śmiać się wesoło. Ugrzeczniony, miejski równolatek czuje się przy nim… wolny. Pośród lasów i pól, dolin i stromych wzgórz, rozpocznie się wielka przyjaźń tej dwójki. Przyjaźń, która bezpowrotnie naznaczy ich egzystencje i na stałe zapisze się w pamięci skalistego pejzażu.
Kino terapeutyczne
Reżyserski duet stawia na ten rodzaj kina, którego płomień pali się długo i powoli. To kino, która ma w sobie coś z terapeutycznej podróży. | Diana Dąbrowska
Oparta na bestsellerze Paola Cognettiego filmowa opowieść Felixa Van Groeningena i Charlotte Vandermeersch dzieli się – podobnie jak literacki pierwowzór – na trzy główne rozdziały obejmujące ponad trzydzieści lat znajomości bohaterów. Choć każda z tych części rozgrywa się w innym czasie, relacje między Pietrem a Brunem przyjmują podobny kształt. Jest to kształt dramatycznego trójkąta – i nie mam tutaj na myśli symbolicznego „trójkąta Karpmana”, w którym osoby z niezaspokojoną w dzieciństwie potrzebą uznania i akceptacji, w życiu dorosłym zamykają się w trójkowym schemacie „wybawiciela–prześladowcy–ofiary”. Trójkąt u Groeningena i Vandermeersch wiąże się z tworzeniem takiej konfiguracji postaci i elementów, gdzie obok Pietra i Bruna zawsze pojawia się ktoś trzeci – lub coś trzeciego. W dzieciństwie są to zasadniczo ojcowie chłopców, we wczesnym stadium dorosłości rolę tę przejmują w dużej mierze kobiety (w szczególności Lara, która stanie się partnerką Bruna), a w ostatniej fazie ich znajomości protagoniści mierzą się z majestatem i mistycyzmem północno-zachodnich szczytów Aosty w najbardziej bezpośredniej konfrontacji; Pietro–Bruno–zaśnieżona góra. Ten trójkowy układ będzie również odtwarzany w bardzo charakterystycznych dla tego filmu kompozycjach kadrów.
Reżyserski duet stawia na ten rodzaj kina, którego płomień pali się długo i powoli. To kino, które ma w sobie coś z terapeutycznej podróży. O ile wraz z bohaterami podążamy często coraz wyżej ku górze, z każdym aktem filmu schodzimy coraz głębiej w poszukiwaniu naszego – widzów – epicentrum, naszego własnego rdzenia. Ujęcie po ujęciu, krok po kroku, kropla po kropli, skała po skale. Jesteśmy zarówno blisko, jak i bardzo daleko przedstawionych wydarzeń; znajdujemy się zarówno w samym środku, jak i na skrajnej krawędzi emocjonalnej opowieści. Ta perspektywa nieustannie ulega zmianie, nawet wtedy kiedy nie ma nic wspólnego z dynamicznością kadrowania, zmianą planów, montażu. Dla Groeningena i Vandermeersch estetyczna, a nawet synestezyjna, wartość obrazu zawsze stanowiła ważny aspekt twórczości, „Osiem gór” nie stanowi w tej kwestii wyjątku. Zdjęcia stałego współpracownika Van Groeningena, belgijskiego operatora Rubena Impensa, nadają filmowi trudnej do zdefiniowania, mistycznej aury. Jest w tych zdjęciach bardzo dużo powietrza, przestrzeni. Impensa utrzymuje całość opowieści na granicy paradokumentalnej kreacji, tak jakby jego pracy przyświecały nieustannie duchy najlepszych neorealistycznych obserwatorów: Roberta Rosselliniego i Ermanna Olmiego. Jest w tych obserwacjach zarówno rozwaga, uczciwość, jak i ogromne poszanowanie dla badanej filmowej materii.
Jak wiadomo, Neapol funkcjonuje u Ferrante jako autonomiczny mikroświat pełen sprzeczności, raczej kondycja umysłowa niż fizyczny punkt na mapie. Podobnie jest ze szczytami w ujęciu Paola Cognettiego. | Diana Dąbrowska
Wspinaczka z Eleną Ferrante
Wydarzenia w „Ośmiu górach” opowiadane są przede wszystkich z perspektywy pierwszoosobowej narracji Pietra. Jej styl przypomina równie intymne obserwacje Eleny Greco, protagonistki słynnej literackiej serii o „Genialnej przyjaciółce” autorstwa Eleny Ferrante; dotyczyły one nie tylko natury przyjaźni, ale i przeznaczenia – tego, co dziedziczymy w genetycznym spadku po naszych rodzicach. Tematy samotności i winy łączyły się z wnikliwą refleksją na temat długofalowego wpływu przestrzeni na jednostkę. Jak wiadomo, Neapol funkcjonuje u Ferrante jako autonomiczny mikroświat pełen sprzeczności, raczej kondycja umysłowa niż fizyczny punkt na mapie. Podobnie jest ze szczytami w ujęciu Paola Cognettiego. W obu przypadkach bardzo charakterystyczna, drapieżna przestrzeń kreśli horyzont oczekiwań postaci, uzupełnia ich widzenie świata, główny rdzeń. „Możesz wyjechać z Neapolu, ale Neapol nigdy nie wyjedzie z Ciebie” – zdaje się mówić z kart swoich powieści Ferrante. Znów – to samo moglibyśmy powiedzieć o włoskich Alpach w „Ośmiu górach”. Jak pisze Cognetti: „Góry to nie tylko śnieg, przepaści, granie, potoki, jeziora i pastwiska. Góry to sposób życia”. Ta „filozofia życia” uczy cierpliwości, konsekwencji, oddania, poszanowania dla ludzkiego wysiłku, pracy natury. Góry chronią przecież wszelkie tajemnice świata, wspomnienia wszelkich pór roku. O ile z jednej strony wydają się odporne na zmianę, z drugiej – ich dwuznaczny urok (zarówno ten bardziej niebezpieczny, jak i przyjazny) jest w tych zmianach całkowicie zanurzony.
Dlatego też nasi bohaterowie nie mogą zaprzestać powrotu w tamtejsze regiony. Pragną stopić się ze szlakiem, którym – często z dużym trudem fizycznym – przemierzają. A przecież – i to w „Ośmiu górach” zostaje wyraźnie pokazane – to tytułowe góry, a nie ludzie decydują o tym, czy można po nich bezpiecznie przejść. Ta myśl objawia się najlepiej w sekwencjach zimowych, które są najtrudniejsze do przetrwania dla protagonistów. Młody Pietro nie jest w stanie w dzieciństwie pokonać swoich ograniczeń, wspiąć się na oblodzony szczyt i czuje się przy Brunie „tym gorszym synem” w oczach swojego ojca Giovanniego. Z kolei Bruno czuje się „samozwańczym panem tych miejsc” i jako dorosły człowiek decyduje się samodzielnie zamieszkać w zaśnieżonych Alpach we własnoręcznie zbudowanym domu, ewidentnie nieprzystosowanym do srogich warunków atmosferycznych. Te same góry bywają zatem obietnicą pięknej przygody i zmierzenia się ze swoimi słabościami czy lękami, ale także przekleństwem – czymś w rodzaju labiryntu, w którym nie ma szans na „nić ratunkową”.
Tak jak losy Eleny Greco i Lily Cerullo, tak też egzystencje Pietra i Bruna są ze sobą silnie zespolone. Nawet jeśli w ich relacji dojdzie do wieloletniego przestoju, nieporozumienia czy sprzeczki, to i tak są oni zawsze w stanie odnaleźć się duchowo. Niżej urodzony z protagonistów ma zresztą w sobie coś z „genialnego przyjaciela”. Brak klasycznie pojętej edukacji nie jest w stanie odebrać chłopakowi wrodzonej inteligencji, niesamowitej pomysłowości. Bruno wie, jak poruszyć otaczającą przyrodę, aby mogły narodzić się z niej nowe rzeczy. Górskie potoki napędzają jego autorską sieć elektryczną, która oświetla skromną drewnianą chatę. Chatę na końcu świata.
Dziewiąta góra
Za jeden z najważniejszych tematów „Ośmiu gór” możemy z pewnością uznać doświadczenia, konflikty i dialogi (między)pokoleniowe. Objawiają się one najsilniej na poziomie relacji synowsko-ojcowskich.
Jako chłopiec Pietro idealizuje postać „mądrego ojca”, który traktował zdobywanie różnych oblodzonych szczytów niczym największe życiowe wyzwanie. Jednak już jako młody człowiek bohater zdystansuje się od głowy rodziny i będzie przez długie lata żył w poczuciu niespełnienia pokładanych w nim obietnic o przedłużeniu rodowej stateczności (studia, solidna praca, własny dom, własna familia). Pietro zamiast dążyć do – niekoniecznie wybranych przez siebie – celów, będzie nieustannie poszukiwał sensu własnej egzystencji. Poszukiwania te idą w parze z mobilnością głównego bohatera, który w ramach swoich podróży zawędruje aż do Nepalu.
Z kolei Bruno już jako trzynastolatek zmuszony był pójść do ciężkiej fizycznej pracy u boku swojego ojca, wypełniając jego surową wolę. Góry okażą się jednak dla niego czymś w rodzaju fatum – przeznaczeniem, od którego nie chce się odżegnywać. W zgodzie z tytułem Paola Cognettiego, Pietro przemierza nieustannie osiem różnych szczytów przedzielonych ośmioma różnych morzami. Bruno natomiast nie opuszcza nawet na kilometr centralnej, dziewiątej góry (złotej góry Meru), która w zgodzie z mitycznym założeniem miałaby spajać całość tego zanurzonego w filozofii buddyjskiej uniwersum. Warto zauważyć, że ani ruch, ani stałość nie stanowią w tej orbicie skomplikowanych, ludzkich doświadczeń antidotum na pustkę, wewnętrzną izolację czy poczucie życiowej porażki. Góra staje się ostatecznie czymś w rodzaju wewnętrznego strażnika. Na jego wezwanie potrafisz rzucić wszystko – włącznie z ukochaną rodziną i poczuciem zdrowego rozsądku. Na jego wezwanie biegniesz na spotkanie; musisz mu pokazać, że wciąż jesteś obecny. Udowodnić, że nie zapomniałeś. Jak zresztą byś mógł – skoro to zespolenie jest wieczne i zapisane w rozbudowanym, skalistym pejzażu?