0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > Czy Julia Przyłębska...

Czy Julia Przyłębska odpowie za wyrok w sprawie aborcji?

Z prof. Ewą Łętowską rozmawia Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin

Czy można rozliczyć sędziów Trybunału Konstytucyjnego za to, że lekarze boją się przeprowadzać legalne aborcje? Czy sędziowie, policjanci, urzędnicy ponoszą odpowiedzialność za to, że nie przeciwstawiają się presji, tylko ulegają naciskom politycznym? Rozliczenia są możliwe? I czy warto krzyczeć „będziesz siedział”? – na te pytania odpowiada profesor prawa Ewa Łętowska.

Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin: Czy można rozliczyć Trybunał Konstytucyjny z działalności za rządów PiS-u? Ma niekonstytucyjny skład, wątpliwie powołanego prezesa – czy można w przyszłości cofnąć jego decyzje? I czy sędziowie TK mogą ponieść odpowiedzialność za swoje niekonstytucyjne orzecznictwo? 

Ewa Łętowska: Za głupstwa królów płacą ich narody. Historia się nie odstanie. Czasu cofnąć nie można. 

Jeśli zaś chodzi o wątek the day after, czyli, jeśli mamy na myśli przywracanie praworządności, co niewątpliwie jest konieczne, jeśli myślimy serio o zejściu z drogi konserwowania państwa policyjnego, to nie będzie jeden moment, lecz łańcuch zdarzeń i decyzji, różnych ludzi, na różnych szczeblach, w granicach ich umiejętności i kompetencji. Tak jak psucie trwało długo, tak i proces odwracania skutków psucia będzie trwał długo.

Osiem lat?

Myślę, że dużo więcej. Psucie idzie szybciej niż restytucja. Jestem sceptyczna co do dyskusji na wskazany przez panią temat, bo to musiałaby być rozmowa nie o tym, „co”, tylko „jak” to zrobić. 

W grze w szachy chodzi o to, aby wygrać, w grze w bierki chodzi o to, aby zebrać je z kupki. Ale jak się ułoży kupka oraz jak się rozwinie gra w szachy, z góry nie wiemy. 

Zanim zacznie się mówić o przywracaniu praworządności, trzeba wygrać wybory. Czy mamy perspektywę, że w cuglach wygrywa jedna opcja i ona ma dostateczną większość konstytucyjną, która umożliwia działania legislacyjne na poziomie Konstytucji? Najprawdopodobniej nie. Przy zmianie warty politycznej można liczyć na niewielką większość niekonstytucyjną. Będą potrzebne kompromisy. Już teraz mówi się o taktycznych sojuszach, wyciąganiu posłów. Czy przy tego rodzaju działaniu można liczyć na to, że będzie osiągalna jakakolwiek szerzej zakrojona jedna ustawa restytucyjna? A przecież do działań legislacyjnych potrzebny jest też podpis prezydenta. Czeka nas więc trudna kohabitacja.

Jeśli chcemy na serio wrócić na drogę konstytucyjną, to musimy myśleć o przywracaniu praworządności. Jeżeli chcemy mieć porządek z Unią Europejską, musimy naprawić to, co się zepsuło, wykonywać zobowiązania międzynarodowe. Ale na jakim poziomie to nastąpi – nie wiem.

Pytając o rozliczenia, stawia pani pytanie o odpowiedzialność ujętą w kategoriach prawnych. W tych kategoriach można mówić o odpowiedzialności za złamanie prawa, Konstytucji. Do tego rodzaju deliktu jest przewidziany Trybunału Stanu. 

Jako profesor prawa bardzo wątpię, czy oczekiwania dotyczące radykalnych rozliczeń są realne.

Dlaczego?

Z przyczyn politycznych, o których już wspomniałam, ale także innego rodzaju. Z historii wiemy, że nigdy nie następowały rozliczenia środkami prawnymi w sposób zadowalający. Jeżeli zacznie się majstrować, to oczywiście można wyobrazić sobie coś takiego dzięki sztuczkom prawnym. Można też wyobrazić sobie działania gwałtowne o charakterze rewolucyjnym, ale wtedy proszę nie prosić prawnika o ocenę, bo dla mnie to jest nie do przyjęcia. Gwałt się gwałtem odciska. Ja wierzę w ewolucyjną działalność. Wierzę w potrzebę usiłowania i podejmowania rozliczeń, ale nie wierzę, że oczekiwania co do radykalizmu „stawania w prawdzie”, które są czasami zgłaszane, mogą być zrealizowane.

W latach dziewięćdziesiątych w parlamencie była powołana komisja pod przewodnictwem Jana Rokity do oceny przestępstw i naruszeń prawa okresu PRL. Wielkie zamierzenia i równie wielkie rozczarowania. Nic się nie dało zrobić. 

Jaka jest podstawa w prawie, która mogłaby służyć do rozliczeń? Artykuł 231 kodeksu karnego, który mówi o odpowiedzialności funkcjonariusza publicznego za niedopełnianie obowiązków albo przekraczanie uprawnień. To bardzo płynna kategoria. A to jest „ta” podstawa prawna. Proszę sobie wyobrazić, kto będzie to osądzał i ile czasu to zajmie.

Weźmy Trybunał Konstytucyjny. Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której urzędujący, na nieszczęście, sędziowie TK, których działalność w sferze publicznej może budzić uzasadnione wątpliwości, czy jest zgodna z zasadami statusu sędziowskiego, mogą być postawieni przed sądem dyscyplinarnym. Ale to wymaga czasu. Jest projekt społeczny stosownej ustawy, który przewiduje tu pewne możliwości i pewnie będą one wykorzystane, ale tylko jeśli będzie sprzyjający klimat polityczny.

Doświadczenie mi mówi, że nie można zanadto pokładać nadziei w oczyszczenie do czystego. Ale tym bardziej należy nazywać po imieniu już teraz to, co nieprzyzwoite. Jeśli nie można w pełni liczyć na działanie sądowe, legalistyczne, to można liczyć chociaż na potępienie przez opinię publiczną.

Aby nie przyzwyczajać się do złego standardu?

Dokładnie tak. A my już trochę przyzwyczailiśmy się. To demoralizuje, bo jest łatwe. Myślimy – ktoś za nas zrobi porządek w przyszłości, jakiś organ, jakiś sąd, nie my. Nie musimy więc zastanawiać się, czy komuś podać rękę, czy nie, czy komuś się ukłonić. A jeśli nie będziemy się nad tym zastanawiać, to strasznie rozczarujemy się w przyszłości, a jednocześnie stworzymy podglebie, na którym wyrośnie nowa warstwa nieprzyzwoitości, złego standardu i czegoś, co wzbudza nasze słuszne obrzydzenie. Bo prawo to nie jest tylko bipolarność – dualizm, tekst – nie tekst. To jest również standard przyzwoitego zachowania.

Jeśli jednak mówimy o TK, to jest jeszcze jeden problem, wyrok o ustawie aborcyjnej. Rozmawiałyśmy o nim niedługo po tym, jak został wydany. Jak pani wówczas mówiła, powstał na błędnym założeniu, że Konstytucja chroni życie od chwili poczęcia. Przewidziała pani wtedy też, że orzeczenie wywoła efekt mrożący i lekarze będą się bali wykonywać legalne aborcje z powodu zagrożenia życia kobiety. Po latach znamy już imiona kilku kobiet, które zmarły w szpitalach, kiedy ciąża zagrażała ich życiu, ale nie została przerwana. Nie potwierdzono jeszcze oficjalnie, że za każdym razem lekarzy powstrzymywał strach przed prokuratorem. Gdyby jednak tak było, to czy można odpowiedzialnością za to obciążyć sędziów, którzy wydali wyrok oparty na błędnym założeniu i prowadzący do takich skutków?

Wątpię. Prawną odpowiedzialnością na pewno nie, ale moralną zdecydowanie tak. TK w orzeczeniu uznał, że aborcja z przyczyn tak zwanych eugenicznych jest niezgodna z Konstytucją. Jednak przyczyną złożenia wniosku do TK była wątpliwość dotycząca trisomii, a nie wszystkie wypadki, w których płód był niezdolny do życia z przyczyn wad letalnych. Tutaj TK postawił kropkę dalej niż przyczyny wniosku. 

W normalnym państwie powinno więc było po wyroku nastąpić działanie ustawodawcze Sejmu. Każde orzeczenie TK jest zawsze niszczycielem systemu prawnego – wyrywa coś z niego, a nie może niczego dopowiedzieć. Do tego jest Sejm i on powinien był wtedy działać. Jednak umył ręce.

W ferworze publicystyczno-polemicznym powiedziano, że PiS ma krew na rękach. To jest określenie figuratywne, dotyczące tego, że zaniedbano dalszych działań polityczno-legislacyjnych, które powinny były nastąpić w takim wypadku. Zasłonięto się Trybunałem, zdano się na oportunizm lekarzy. W naszym kraju można zawsze liczyć na oportunizm jakiegokolwiek środowiska zawodowego. Stworzono warunki, aby ktoś zrobił brudną robotę za polityków. I w tym sensie jednak mają oni krew na rękach. 

Ten sam mechanizm jest stosowany w kwestii referendum, które ma się odbyć wraz z wyborami. Warunki ważności referendum i wyborów są różne, a zbicie razem tych głosowań powoduje, że człowiek, kwitując karty, które dostaje, nie wie, że już zrobił coś przesądzającego dla ważności referendum. Bo jeżeli wezmę kartę głosowania w referendum i pokwituję to, przyczyniam się do osiągnięcia wymaganego kworum. 

Politycy stworzyli sytuację, jak przy aborcji, w której sprawczość człowieka jest przesuwana na inny poziom. Jest taki stary i niezbyt elegancki kawał z czasów mojej młodości. Przepraszam, ale przytoczę. Jak zmusić kota, aby zjadł musztardę? „Kultura Liberalna” wydała z resztą książkę o filozofii według kotów – to będzie dobry przyczynek do tych rozważań. Zakładają się Stalin, Mussolini i Hitler. Hitler wygraża kotu bezskutecznie. Mussolini, równie nieskutecznie, mówi: „dobra kicia, zjedz musztardę”. Stalin bierze łyżeczkę musztardy i smaruje kotu pod ogonem, więc kot to wylizuje. Jesteśmy teraz postawieni w sytuacji tego kota. Tak nami manipulują politycy. Uczyniono nas wszystkich – w przypadku wyroku o aborcji środowisko lekarskie – egzekutorami projektu politycznego, który wykracza poza zamierzenie Trybunału. Nie posądzam sędziów zasiadających w TK aż o perfidny zamiar, ale powinni być w stanie to przewidzieć.

Pyta pani o odpowiedzialność. Moim zdaniem prawnie nie da się tutaj nic zrobić, jeśli chodzi o odpowiedzialność prawną za orzeczenie. Natomiast moralnie za własny oportunizm, brak przewidywania i krzywdę, którą zrobiono społeczeństwu obywatelskiemu – oni są odpowiedzialni.

A odpowiedzialność zawodowa?

No cóż. Mało przewidujący prawnik jest marnym prawnikiem. 

Tylko tyle? 

Obawiam się, że tak. Mogę sobie wyobrazić postępowanie dyscyplinarne. Ale nie wierzę w możliwość doprowadzenia do pozytywnego skutku. Obym się myliła.

Wynika z tego, że można robić, co się chce, a prawo jest bezsilne.

Prawo jest w wielu wypadkach bezsilne. Dlatego że zakłada w warunkach demokracji aktywność tych, którzy występują: to znaczy, że sędzia będzie miał odpowiedni poziom moralnej odwagi i zdolności przewidywania wymagany do sprawowania tej funkcji. Czy każdy głupiec, który podejmuje się funkcji, których nie może pełnić ze względu na brak przygotowania zawodowego czy odwagi, zostanie pociągnięty do odpowiedzialności karnej? 

Ponadto tutaj ta wina się rozmywa, bo przecież ktoś zaproponował na przykład sędziów TK i ktoś to przegłosował. Łatwo powiedzieć, że ktoś, kto się nie nadaje do wykonywania danej funkcji, nie powinien jej pełnić. Ale czy tylko on jest prawnie odpowiedzialny za to, że się jej podjął? 

Czy też cały Sejm? 

Jest duży problem z odpowiedzialnością w przypadku ciał zbiorowych. Jak to się rozkłada? Ponosi ją większość, która głosowała, czy ten, kto się aktywnie nie sprzeciwił? 

Pewna miękka otoczka prawa związana z moralnością, z odpowiednim poziomem odwagi, powoduje, że nasza demokracja kuleje. A to jest tlen, którym powinna oddychać.

Ale przecież sprzeciw społeczeństwa był bardzo duży. Zwłaszcza w przypadku decyzji TK o aborcji.

Tak, ale to był sprzeciw uliczny, a trzeba jeszcze, aby sprzeciwili się sędziowie. To jest problem napisania votum separatum w odpowiednim momencie, nie tylko podniesienia ręki przy głosowaniu. A to jest trudne. Największej odwagi wymaga sprzeciwienie się kolegom z sąsiedniego biurka, kolegom lekarzom z tej samej zmiany, wyproszenie policjanta za drzwi gabinetu lekarskiego.

Jako sędzia w NSA miałam kiedyś taką sytuację, będąc przewodniczącą składu, że do mojej sali weszli funkcjonariusze w czarnych mundurach, z bronią, bo mylnie przypuszczali, że na sali sądowej będzie ktoś, kogo chcieli capnąć. Wyrzuciłam ich, a potem poszłam do strażnika, który powinien pilnować, żeby nikt uzbrojony nie wszedł na salę sądową. Pytam: dlaczego pan dopuścił, żeby oni weszli? A on na to: pani sędzio, przecież oni byli w mundurach i z bronią.

Bał się, że zaczną strzelać?

Nie, uznał, że ponieważ mają broń, to mają prawo. Kiedy pojawia się patrol policyjny w gabinecie lekarskim, to znaczy, że widocznie ma prawo. A on nie ma prawa. Z jednej strony jest więc uzurpacja, a z drugiej – brak odwagi sprzeciwienia się jej. 

Wracam tutaj do głośnej ostatnio sprawy pani Joanny. Jej psychiatra, która wezwała pogotowie, a wraz z nim policję, tłumaczyła się, że nie miała pojęcia, że policja coś takiego zrobi [funkcjonariusze pojechali z pacjentką do szpitala, kazali jej się rozebrać, oddać telefon i laptop – przyp. red.]. To teraz już wie – zarówno psycholożka, jak i inni lekarze. Niech uważają, jak biorą za telefon i dzwonią pod 112.

Być może psychiatrka rzeczywiście nie przewidziała skutków swoich działań.

Przemawia teraz przeze mnie advocatus diaboli – czy pani sądzi, że ci, którzy wydawali orzeczenie w sprawie aborcyjnej, przewidywali, że nie będzie dalszego działania parlamentu?

Mogli, bo parlament sam na nich zrzucił tę decyzję.

To prawda, parlament podrzucił zgniłe jajo Trybunałowi. Jednak sędziowie TK pewnie tłumaczyli sobie, że działali w granicach prawa i konstytucyjności. To jest właśnie ta cienka granica pomiędzy tym, czego wymaga prawo względem działania w granicach kompetencji, a przewidzeniem, że nasz partner w dalszym działaniu może zachować się źle, opacznie. 

W tej chwili doświadczenie nam mówi, że nie możemy liczyć na innych partnerów. Musimy się liczyć z tym, że nasze działanie będzie interpretowane opacznie, złośliwie, może prowadzić do dalszych konsekwencji. Jeżeli jesteśmy odpowiedzialnymi osobami, musimy to brać pod uwagę. Oczekiwanie na the day after za nas tego nie załatwi.

Uważa pani, że Polska spełnia już znamiona państwa policyjnego, bo policja nie działa w granicach prawa, tylko uznaniowo. Może być tak dlatego, że policja nie przewiduje konsekwencji swoich działań, tylko stara się spełnić oczekiwania polityczne czy dowództwa. 

Bo to jest organizacja hierarchiczna, jak wojsko. Rozkaz trzeba wykonać. 

Tylko wobec kogo jest odpowiedzialny policjant? Wobec swojego dowódcy czy wobec młodego demonstranta, którego wywozi w nocy za miasto do odległego komisariatu?

Nie mogę dojść do siebie z podziwu, że można tak rozmyć odpowiedzialność za coś takiego, co się stało chociażby we Wrocławiu w sprawie Igora Stachowiaka, który został zabity w komisariacie policji. Przecież to było filmowane. Jak można dopuścić do czegoś takiego, że posłanka wymachująca legitymacją poselską, Barbara Nowacka, dostaje w nos bombą gazu łzawiącego – i odpowiedzialność się rozmywa?

Jakieś przepisy zostały tutaj naruszone?

Tak, tu łatwiej jest dojść do tego, kto wydał rozkaz, kto był dowodzącym akcją, kto podejmował dalsze decyzje. Odsyłam do świetnego wywiadu Violetty Krasnowskiej w jednym z numerów „Polityki” właśnie o państwie policyjnym, w którym jej rozmówczyni, profesor Ewa Gruza, opowiada, na czym polega wyłączenie bezpieczników prawa, przy obecności których polska policja powinna działać. 

Weźmy to czarodziejskie rozładowywanie się kamer w czasie filmowania akcji. Czy policjanci mają ludzi za durniów? Przecież to widać.

Im niżej schodzimy, tym łatwiej jest uchwycić, kto konkretnie psiknął gazem, kto dowodził konkretną akcją, kto wydał zgodę na konkretne zachowanie. Tu można to uchwycić, wskazać precyzyjnie kogoś, kto odpowiada i kogo da się rozliczyć.

To jednak oznacza, że to jest bardzo skomplikowany proces i długotrwały. Jeżeli każda sprawa będzie tak badana, a było ich bardzo dużo, to rzeczywiście miną lata, jak pani mówi, zanim wszystko zostanie wyjaśnione.

Problem polega też na tym, że drastycznie ograniczono czas szkolenia policjantów. Wielokrotnie skrócono okres przygotowania do służby. I oni po prostu są źle przygotowani. Policja się ponoć połapała i teraz tych niedoszkolonych policjantów po cichu wysyła na doszkolenie. Bogu dziękować, tylko publiczności o tym się nie mówi. 

Żyjemy w świecie wykreowanej rzeczywistości medialno-informacyjnej. Zostaliśmy wychowani w przekonaniu, że jeśli coś się w państwie dzieje, media o tym raportują, a ludzie nabierają zrozumienia dla otaczającej ich rzeczywistości. Jednak są wykorzystywane w sposób celowy do kreowania sztucznej rzeczywistości. Bo dostarczenie czy niedostarczenie wiadomości jest bronią. 

Policja idzie w zaparte, chociaż sama wie, że jest niedobrze i trzeba doszkolić policjantów. Trzeba coś naprawić, tylko społeczeństwo o tym nie wie. Więc co to jest za demokracja? I co to jest za odpowiedzialność w takim przypadku? Albo ktoś oprzytomnieje, że niedoszkolony policjant może narobić straszliwych rzeczy i trzeba go doszkolić, albo nie, i wtedy trafimy na kogoś, kto powie – nic nie szkodzi.

Czy to jest ten zepsuty standard?

Zepsuty w takiej skali, że ja już na pewno nie dożyję doprowadzenia tego do porządku. To wszystko, czego doświadczamy – naruszenie praworządności, obalenie zaufania do sądów, wiary w to, że wyroki trzeba wykonywać – pokazuje, jakie są zniszczenia. 

Weźmy media społecznościowe. Przeczytałam, że jest teraz jakaś szalona awantura, bo ktoś, kto w imię dochodzenia do prawdy, opisuje działania jakiejś celebrytki. Spór trafił do sądu, sąd zakazał publikacji na ten temat. A autor tych publikacji, w imię wolności słowa, publikuje dalej duży film. I ludzie go bronią, bo „staje w prawdzie”.

Uznał, że ten zakaz go nie dotyczy, tak zinterpretował jego brzmienie. 

Wszyscy, którzy go popierają, ci inteligentni ludzie, powiadają: to fatalnie, że nie wykonujemy zabezpieczeń ETPC i TSUE. A z drugiej strony mają za psi pazur orzeczenie polskiego sądu.

Czy pani zdaniem to jest efekt ostatnich ośmiu lat?

Nie tylko. To padło na urodzajną glebę. To efekt przede wszystkim ośmiu lat, ale gleba była niedostatecznie oczyszczona z zarodków, które w niej tkwiły. Przecież Polska Ludowa przyzwyczaiła do fikcyjności dyskursu, do gulaszowego socjalizmu – byleby były półki pełne, to ludzie nie będą się buntowali. 

Przecież jeżeli będziemy nieaktywni, jeżeli będziemy siedzieć przed telewizorem i żuć czipsy, oglądając zapowiedzi rozliczeń, to wtedy nie zaprotestujemy, kiedy na naszą salę przyjdą ludzie w mundurach i będą się szarogęsić. Wbrew temu, co my powinniśmy powiedzieć jako medycy, wbrew temu, co ja powinnam powiedzieć jako prawoznawca, będą mi opowiadali, że to, co robią, jest zgodne z Konstytucją.

Jest więc kwestia odwagi, odpowiedzialności. Kiedy pani mnie pyta o tak zwane day after, to nie jest tylko sprawa tego, co się na nowo zrobi z jakimiś ustawami. Także tego, jaki mamy stosunek do tego obecnie, czy głośno mówimy o tym, co się dzieje.

Trzeba jasno powiedzieć: politycy, którzy zignorowali następstwa wyroku TK w sprawie aborcji, są odpowiedzialni moralnie za to wszystko, co stało się później z panią Dorotą, Joanną, Izabelą. I za to, że kobiety boją się zachodzić w ciążę.

Polityka prorodzinna PiS-u jest fikcją, pisaliśmy już o tym w „Kulturze Liberalnej”.

Jest hipokryzyjna. Jednak nie jest tak, że ktoś za nas coś załatwi. My możemy to zrobić w ramach własnych kompetencji – ja na przykład już nie wydaję wyroków, ale mogę nazywać po imieniu nieprawidłowości. 

Jeżeli nazywam budzeniem złudnych nadziei, tezę, że prawo samo nam załatwi rozliczenia, to uważam, że bardzo dobrze spełniam swój obowiązek. Nie ma nic gorszego niż kołysanie złudzeń. Natomiast należy wyraźnie nazywać po imieniu te nieprawidłowości, które nas otaczają. Dlatego, że inaczej możemy gorzko zawieść się na nadziejach, że jakiś cudowny środek po ewentualnie wygranych wyborach, po ewentualnie zmienionym prawie, załatwi nam sprawę. 

Dlatego namawiam do trzeźwości. Nie odbieram nikomu nadziei – przeciwnie. Uważam, że właściwie ulokowana nadzieja polega na tym, że realnie ocenia się szanse. 

Użyła pani porównania do odpowiedzialności funkcjonariuszy za czasy PRL. A przecież poglądy na to, w jaki sposób rozliczać i czy w ogóle to robić, były bardzo różne. Rozliczenia, do których doszło, trwały bardzo długo. 

Dyskusja na ten temat przypadła akurat na czas, kiedy byłam Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Uważałam, że jeżeli ktoś w ewidentny sposób łamie prawo, łatwo go złapać, to wtedy niech odpowiada. Ale za rozmyte działania nie da się go rozliczyć. 

Poza tym my jesteśmy teraz mądrzejsi o czas PRL, o tę trudność rozliczeń. Dlatego teraz można być bardziej surowym, bardziej wymagającym wobec obecnej sytuacji. Bo my już wiemy, czym to się kończy.

Tamto nie skończyło się dużymi rozliczeniami.

Część osób odeszła z zawodu. Części trzeba dać odejść. Prawo jest wspaniałym instrumentem, ale ma określoną wydolność czasową, instrumentalną i personalną. Bardzo często jest tak, że coś się stało, a nie można tego udowodnić. Tutaj też tak będzie, jeżeli będziemy chcieli stosować prawo. Ono nie jest czarodziejskim narzędziem. A jeszcze nasz kryzys praworządności wynika z prymitywizmu i ułomności we władaniu instrumentami prawnymi. I ta ułomność i prymitywizm nie znikną, gdy będziemy chcieli przywracać praworządność. 

To niemistrzowskie władanie instrumentami profesjonalnymi doprowadzi nas do niewydolności w zakresie rozliczeń. Trzeba przecież umieć w sposób przekonywający napisać, że konkretne zachowanie człowieka pozostaje w wymaganym przez prawo związku przyczynowym z jakimś wypaczeniem praworządności. 

Wiele zależy od ludzi. A my mamy marne kadry. Weźmy niebezpieczne śmieci. Przecież wiadomo, co się dzieje. Nie potrafimy we właściwym momencie wytropić tych, którzy te śmieci wrzucają na wynajmowane działki i je tam składują. Ale czego tu oczekiwać, gdy na teren Polski wlatują śmigłowce, a ci którzy powinni pilnować granic, mówią, że nie wleciały i nic nie zauważyli.

Weźmy kwestię zatrucia Odry. Minął rok. Czy skłoniło ono kogokolwiek do rewizji dawniej wydanych pozwoleń na zrzucanie ścieków kopalnianych do Odry, w czasach zmian klimatycznych?

Wszędzie jest to samo. Nie mówmy o rozliczeniach za naruszenia praworządności, jeśli w ogóle nie umiemy rozliczać błędów i wyciągać nauk na przyszłość. Nie mamy świadomości, że te same przyczyny, które decydują o powtarzaniu zaniedbań i katastrofach, które nas dotykają, działają także i tu. 

Funkcjonowanie aparatu państwowego, czy to chodzi o ścieki, czy o wojskowość, czy o działanie sądu, mają wiele wspólnego. Nie umiemy dopilnowywać i naprawiać. Oczekiwanie, że akurat rozliczanie za naruszanie praworządności będzie w tym sensie enklawą umiejętności i konsekwencji – na nic się zda.

Wnioskiem jest więc…

Własna odwaga. 

I raczej nie krzyczeć na demonstracjach „będziesz siedział”, żeby nie usypiać? 

Ja bym na demonstracjach, zamiast „będziesz siedział”, wołała: „rób porządnie to, co masz do zrobienia”. I nie licz tylko na to, że „ktoś” przyjdzie i nam naprawi całe zło. Nie wystarczy obrona świętego spokoju własnego stołka. 

 

Tekst ukazał się w ramach projektu „Strengthening Cooperation Among Independent Media and Civil Society”, który Fundacja Kultura Liberalna realizuje dzięki wsparciu National Endowment for Democracy. 

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 761

(32/2023)
8 sierpnia 2023

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj