Podobał mi się nowy „Terminator”. Można by podejrzewać przekorę, bo film zbiera dużo marnych recenzji, a my – filmowcy – recenzentów specjalnie przecież nie lubimy. Można podejrzewać solidarność środowiskową, znam bowiem kilka osób zaangażowanych w produkcję tego filmu. Wiadomo, „nie kala się własnego gniazda” albo „kiedy wpadłeś między wrony…” i tak dalej. Tak się jednak składa, że seria o Terminatorze to ważny element mojego życia. Łatwo więc o reakcję sentymentalną.

Arnold Schwarzenegger plays the Terminator in Terminator Genisys from Paramount Pictures and Skydance Productions.
Arnold Schwarzenegger plays the Terminator in Terminator Genisys from Paramount Pictures and Skydance Productions.

Najnowsza odsłona cyklu to idealna ofiara do krytycznego rozszarpania, ale zostawiam to rycerzom pióra mocniejszym ode mnie. Wspomnieć tylko można, że fabuła jest pokręcona jak krakowski precel, młode gwiazdy nie zawsze dźwigają temat, a sceny akcji są niedopracowane i pachną poprzednią dekadą. Jest to dobry grunt do hodowania barwnych złośliwostek. Zresztą, widzowie też solidarnie na filmie nie dopisali. Kiedy piszę te słowa, jest już za nami weekend 4 lipca w Stanach i zarówno nowy obraz Pixara „W głowie się nie mieści”, jak i „Jurassic World” dały „Terminatorowi” popalić na rodzimym rynku, mimo że są to filmy będące w obiegu już parę tygodni.

Lato z osobliwością

Na szczęście nie jestem recenzentem. Ten tekst nie będzie recenzją. I mimo wszystko będę namawiał do obejrzenia nowego „Terminatora”. Z przekory i przez sentyment. I po to, żeby przypomnieć sobie jedną z największych gwiazd kina, Arnolda Schwarzeneggera, w swojej najsłynniejszej roli. Arnold w tym filmie jest po prostu świetny. To pierwszy istotny powód, by film obejrzeć.

Drugi powód to zauważalne przesunięcie w sposobie przedstawiania wrogich sztucznych inteligencji (AI). Kiedy AI, nanotechnologia i koncepcja osobliwości technologicznej stają się jednymi z bohaterów letniego blockbustera, to znak, że temat na dobre przeniknął z niszowych hard SF do popkultury. W ubiegłym roku mieliśmy obrazy takie jak „Transcendencja”, „Lucy” i kameralna „Ona”, zaś w 2015 – „Chappie”, „Ex-Machina” i nowy „Avengers”. Osobliwość technologiczna trafiła pod strzechy na dobre. Jeśli dodać do tego, że tuzy współczesnej technologii w rodzaju Elona Muska, Stephena Hawkinga i właścicieli Google na serio rozważają zagrożenia związane z powstaniem AI, a badania nad jej bezpieczeństwem pochłaniają miliony dolarów, to znak, że jesteśmy w nowej epoce.

Series T-800 Robot in Terminator Genisys from Paramount Pictures and Skydance Productions
Series T-800 Robot in Terminator Genisys from Paramount Pictures and Skydance Productions

Seria „Terminator” wykorzystywała temat AI od zawsze, ale do tej pory na bardzo podstawowym poziomie. Opartym raczej na strachu przed sztucznie stworzonym człowiekiem, potworem Frankensteina. W nowym „Terminatorze” jest inaczej. AI traktujące ludzkość jak zagrożenie nie tyle dla siebie, co dla życia w ogóle i wykorzystanie zaawansowanej nanotechnologii (zresztą ciekawie ukazanej – jako stary i zdziadziały fan hard SF mogę teraz nosić koszulkę z napisem „znałem nano zanim to było cool”), to już nie jest tylko klasyczna „walka z robotami”. Jest w filmie scena, kiedy bohaterowie pojawiają się w naszej współczesności i są zaszokowani, jak łatwo oddaliśmy wszyscy kontrolę maszynom w zamian za wygodę. Jak bardzo nie widzimy zagrożenia w tym, że wszystko obecnie przenika się z internetem, że niemal każdy jest podpięty do sieci, a sieć wie o nas wszystko. Widzimy to na co dzień dookoła nas, spowszedniałe, ale w filmie wstawione w cudzysłów, oglądane przez retro okulary, oczami ludzi przeniesionych z przeszłości nagle uderza swoją nieludzkością. Stajemy się końcówkami netu. Pod wieloma względami jest to obraz straszniejszy niż ograne do znudzenia wybuchy nuklearne nad San Francisco. Bardziej prawdziwe. Film tylko nieśmiało skrobie ten temat, ale wystarczyło, żeby zauważyć przesunięcie akcentu.

terminator genysis (3)

Trzeci powód mojej sympatii dla tego filmu to nostalgia. „Terminator: Genisys” w pewnym sensie skreśla „Terminatora: Bunt Maszyn” i „Terminatora: Ocalenie”, dwie poprzednie, niezbyt udane, odsłony. Aż do przesady czerpie za to z dwóch pierwszych części: „Terminatora” i „Terminatora 2: Dzień Sądu”. Odgrzewany kotlet? Owszem, ale zadziałało. Kiedy w filmowym roku 1984 w sekwencji będącej niemal kopią oryginału przybył z przyszłości młody Arnie (odtworzony zresztą z dużym talentem przez ekipę od efektów wizualnych), to usta same ułożyły mi się w uśmiech. Takich smaczków jest zresztą dużo więcej.

Chodź ze mną, jeśli chcesz pamiętać

Nostalgia przebija z tego filmu na każdym kroku. W ostatnich latach jesteśmy świadkami seryjnego odgrzewania starych tematów, a klasykami wartymi odświeżenia stają się filmy z gatunku przez całe lata traktowanego jako kino niepoważne i popcornowe. Dwadzieścia parę lat temu przez myśl by mi nie przeszło, że „Terminator” jako seria będzie wciąż żył, a granica między kinem rozrywkowym a kinem poważnym tak bardzo się zatrze. Internet wymieszał kulturę popularną i kulturę elit do poziomu żywej plazmy, zmieniającej się, przenikającej i aktywnej, w której zaczyna się liczyć po prostu to, co wywołuje emocje. Szufladki, definicje i klasyfikacje stały się domeną epok poprzednich. Choć pewnie i tu się mylę, bo siwe głowy na uniwersytetach pracują przecież od dekad nad tym, jak uporządkować i zamknąć w słownikach świat rozrywki, superbohaterów, wybuchów – i gdzie w tym wszystkim mieści się „Beverly Hills Chihuahua”?

Schwarzenegger staje się figurą ojca, który musi zaakceptować fakt własnego przemijania i oddać pole młodszym. Jest w tej roli i zabawny, i wzruszający, i trochę straszny. | Tomasz Bagiński

Odbieram filmy emocjonalnie. „Terminator: Genisys” nie mógł mnie rozczarować. Inna rzecz, że parę lat temu „Prometeusz” nauczył mnie nie spodziewać się wiele po restartach klasycznych i wielkich serii. Kolejne odsłony starych tematów nie wywołują więc wielkich oczekiwań. Pozytywnym zaskoczeniem był energetyczny i napakowany adrenaliną jak anarchista 11 listopada „Mad Max: Na drodze gniewu”, ale to raczej wyjątek niż reguła. Poszedłem więc do kina na luzie, bez spięcia, spodziewając się starego, gumowatego kotleta i niby to dostałem. Ale dostałem też coś jeszcze.

Scene in Terminator Genisys from Paramount Pictures and Skydance Productions.
Scene in Terminator Genisys from Paramount Pictures and Skydance Productions.

Arnold, tak jak wspomniałem, jest w tym filmie wielki. I to słowo naprawdę tu pasuje. Pokazuje trochę, co utraciliśmy z kina akcji, co gubi się w niemal każdym dzisiejszym filmie o superbohaterach. Zabrzmi to dziwnie w ustach kogoś, kto wyszedł ze świata animacji komputerowych, ale gdzieś po drodze między jednym cyfrowym pościgiem a drugim zgubił się człowiek i kontakt z nim. A ten trochę pocieszny, podstarzały kulturysta, który został aktorem, a potem gubernatorem Kalifornii, któremu 30 lat temu nikt nie dawał żadnych szans, nagle w filmie, któremu można zarzucić bardzo dużo wad, staje się figurą potężną, archetypiczną. Tak jak w pierwszym „Terminatorze” był perfekcyjnym antyherosem, uosobieniem śmierci, bez duszy, bez odroczenia, bez możliwości ucieczki, tak teraz jest innym archetypem. Staje się figurą ojca, który musi zaakceptować fakt własnego przemijania i oddać pole młodszym. I jest w tej roli i zabawny, i wzruszający, i trochę straszny. Widziałem po reakcjach widowni, że także młodzi ludzie, którzy nie mogli z Arnoldem dorastać tak jak ja, reagowali nie tyle na film, co na Arnolda na ekranie. Niemal każda scena z jego udziałem działa. Był gwiazdą i pozostał gwiazdą. Budujące jest to, że wszedł w rolę bez wstydu ze swojego wieku, bez prób odmładzania się, bez udawania kogoś, kim nie jest. Wchodzi jako stary dziad, zniszczony, pomarszczony i siwy. Akceptujący przemijanie. Akceptujący zmianę warty. Symboliczny pojedynek między cyfrowym młodym Arnoldem i Arnoldem wiekowym jest w tym kontekście tylko wisienką na torcie. Fajnym smaczkiem dla koneserów. Liczy się to, że Arnold samą obecnością na ekranie wnosi więcej charyzmy niż wszystkie pozostałe młode gwiazdy razem wzięte i nie jest to zarzut do młodych. Po prostu pokazuje to, jak bardzo niepowtarzalny jest Arnie.

„Terminator 2” Jamesa Camerona to film, który obok „Akiry”, „Obcego 3” (tak, tak, właśnie ta część utkwiła mi w głowie najbardziej) i „Predatora” odpowiada u mnie nie tylko za fascynację kinem jako takim, lecz także za wybór drogi życiowej. Seria „Terminator” będzie więc miała u mnie zawsze sporo taryfy ulgowej. Jej ostatnia część jest dla mnie trochę jak zamknięcie. Pożegnanie. Jeżeli wyniki finansowe będą takie jak dotychczas, to możliwe, że na tym filmie się skończy, choć po napisach twórcy serwują nam tradycyjną doklejkę dającą pole do kolejnych kontynuacji. Sam tych paru godzin w kinie nie żałowałem i film polecam. Czujcie się ostrzeżeni.

 

Film:

„Terminator: Genisys”, reż. Alan Taylor, USA 2015.

 

[yt]62E4FJTwSuc[/yt]