W 2020 roku skończył się w Polsce rozum i zdrowy rozsądek. Przy okazji runęły fundamenty prawa i moralności. Od kilku tygodni obserwujemy, jak wydarza się niemożliwe: zagrożenie pandemiczne schodzi na dalszy plan, ponieważ najszerzej dyskutowaną kwestią stały się wybory prezydenckie. Partia rządząca prze do nich z siłą miażdżącego wszystko walca, niezwracającego uwagi na nic po drodze. Prze do nich po trupach i tym razem nie jest to fraza metaforyczna, wymagająca opatrzenia cudzysłowem. Wiele powiedziano już o powodach, dla których tak się dzieje: o bezwzględnych, zimnych kalkulacjach politycznych, o kryzysie i o czasie działającym na niekorzyść rządzących. Mogliśmy zobaczyć, jak wyglądały kolejne głosowania, reasumpcje, gorączkowe ustalenia, przekupstwo, korupcja, szantaż. Rytm szaleństwa wyznaczają sondaże, z których jasno wynika, że im prędzej wybory się odbędą, tym większe są szanse na zwycięstwo urzędującego prezydenta, a w konsekwencji na kolejne pięć lat funkcjonowania aktualnego układu, opartego w rzeczywistości na dynamice stanu nadzwyczajnego.

W tym momencie wiele osób zwróci uwagę na to, że przecież stanu wyjątkowego ani stanu klęski żywiołowej nie ma, mimo że konieczność jego wprowadzenia jasno wynika z Konstytucji i że dzięki niemu można byłoby zgodnie z prawem wybory przełożyć. Wyjaśniam, że posługuję się tym pojęciem w innym, bardziej ogólnym znaczeniu: państwo stanu wyjątkowego to takie państwo, w którym mamy do czynienia ze współistnieniem dwóch sprzecznych wobec siebie porządków prawnych, państwo dualne, w którym najwyższy akt prawny jest nieustannie gwałcony przez władzę, ustanawiającą opozycyjne wobec niego ustawy czy wydającą stojące z nim w konflikcie rozporządzenia. Jak pisze Giorgio Agamben, takim dualnym państwem były faszystowskie Włochy czy nazistowskie Niemcy. Ani Mussolini, ani Hitler nie zmienili konstytucji (odpowiednio Statutu Albertyńskiego i Konstytucji Weimarskiej), lecz de facto zawiesili ich stosowanie. W Polsce od pięciu lat obserwujemy takie działanie: Konstytucja istnieje, ale władza jej nie przestrzega. Znaleźliśmy się w sytuacji paradoksalnej, ponieważ zgodne z prawem wprowadzenie konstytucyjnego stanu wyjątkowego w momencie wybuchu pandemii, oznaczałoby zawieszenie stanu wyjątkowego, w którym żyjemy od 2015 roku.

Nigdy jeszcze nie doświadczyłam tak boleśnie konfrontacji między polityką a życiem. Między ambicjami i dążeniem do władzy a codziennością obywatelki, która musi wciąż na nowo organizować funkcjonowanie swojego mikroświata. | Katarzyna Kasia

Wszystkie dotychczasowe protesty w obronie praworządności wynikały tak naprawdę z dążenia do przerwania funkcjonowania państwa dualnego. Natomiast forsowane teraz wybory mają być ostatecznym przypieczętowaniem jego dalszego trwania. Jeśli zostaną przeprowadzone, będziemy musieli skonfrontować się z utrwalonym chaosem. Prezydent, który zostanie w nich wyłoniony, nie będzie przecież dysponował rzeczywistym mandatem do sprawowania władzy. Sąd Najwyższy zostanie zasypany lawiną skarg, z których jedną z całą pewnością sama napiszę. Wybory nie będą ani równe, ani tajne, ani bezpośrednie. Zagubieni, zagonieni pod ścianę toczymy dyskusję o naszych możliwościach, dającą się streścić w bez mała hamletowskim dylemacie: „iść czy nie iść?”, wyznaczającym śmiesznie wąskie granice naszej sprawczości. Rozważamy konsekwencje, z nadzieją patrzymy na obietnicę rozłamu w monolicie Zjednoczonej Prawicy. Desperacko chwytamy się najdrobniejszych nadziei, rozwijając pawie ogony opowieści zbudowanych na myśleniu życzeniowym.

Czuję się w tym wszystkim całkowicie bezsilna i ogłupiona. Nie rozumiem, dlaczego premier otwiera żłobki, przedszkola i galerie handlowe, skoro liczba zachorowań i zgonów nie spada? Dlaczego, mimo kolejnych wersji tarczy antykryzysowej, polscy przedsiębiorcy nie otrzymują realnej pomocy od państwa? Dlaczego liczba testów jest cały czas taka mała? Dlaczego muszę chodzić po ulicy w masce, chociaż minister zdrowia kilka tygodni temu publicznie twierdził, że maski są całkowicie nieskuteczne i przed niczym nas nie chronią? Dlaczego rządzący cynicznie wykorzystują sytuację, właśnie teraz „przepychają” najbardziej kontrowersyjne ustawy? Dlaczego mam zostać w domu, ale jednocześnie brać udział w wyborach? Nigdy jeszcze nie doświadczyłam tak boleśnie konfrontacji między polityką a życiem. Między ambicjami i dążeniem do władzy a codziennością obywatelki, która musi wciąż na nowo organizować funkcjonowanie swojego mikroświata.

Pytanie brzmi, czy w tej sytuacji mogę jeszcze nazywać siebie obywatelką? Nie jestem przecież traktowana podmiotowo, zostało mi odebrane najważniejsze w demokracji prawo do głosowania w wyborach, które zostają zamienione w żałosną farsę. Niezależnie od ich terminu, demokracja w Polsce została wzięta w nawias i jako taka nie obowiązuje. Bezsilność opozycji, bezradność komentatorów i ekspertów wynika z tego, że nieustannie zmieniane są reguły gry, bo strategia władzy polega na destabilizacji. W kolejnych rozporządzeniach, mających rzekomo chronić nas przed skutkami pandemii, bocznymi drzwiami wprowadzane są regulacje pogłębiające sytuację stanu wyjątkowego. Nie stoi za tym troska o interes społeczny, o życie obywateli, lecz jedynie dążenie do umocnienia dyktatury i państwa dualnego.

Bezsilność opozycji, bezradność komentatorów i ekspertów wynika z tego, że nieustannie zmieniane są reguły gry, bo strategia władzy polega na destabilizacji. | Katarzyna Kasia

To jest niezwykle trudny tekst, ponieważ mimo najlepszych chęci, sama sobie nie umiem odpowiedzieć na podstawowe pytania. Jestem kompletnie zagubiona między odkrywaniem i aplikowaniem zasad pandemicznego reżimu sanitarnego, o którym właściwie nikt już nie wspomina, a namysłem nad przyszłością kraju, może nawet świata. Państwo stanu wyjątkowego odbiera obywatelom właściwą liberalnej demokracji sprawczość. Czy i jak możemy ją odzyskać? Czy stoimy na progu wielkiej rewolucji? Jak mamy protestować, kiedy zamknięci w domach koncentrujemy się na przetrwaniu, ochronie najbliższych, utrzymaniu pracy? Kiedy każdego dnia docierają do nas przerażające wiadomości o skutkach pandemii?

Polska 2020 to nie jest kraj demokratyczny. I nie widzę możliwości zmiany tej sytuacji. Nie dlatego, że opozycja jest słaba albo że nie ma charyzmatycznego lidera, ale dlatego, że po pięciu latach łamania Konstytucji, nic z niej właściwie nie zostało. Od 2015 roku żyjemy w państwie stanu wyjątkowego, a świadczy o tym chociażby częstotliwość, z jaką w naszych rozmowach pojawiają się takie określenia jak dualizm prawny, „sędziowie dublerzy”, podział na Polskę A i B, plemienność przekonań politycznych, rosnące napięcie w relacjach z Unią Europejską. Pandemia covid-19 nie jest przyczyną tej sytuacji. Ona ją jedynie ujawniła, ostatecznie obnażając siermiężne mechanizmy przemocy władzy.