Wyobraźcie sobie, że w waszym sąsiedztwie mieszka nietypowa rodzina. Nie widujecie ich za dnia – wychodzą tylko nocą ubrani w swoje staromodne ciuchy. Szlajają się po mieście, wracają nad ranem, niekiedy umorusani we krwi, jakby dopiero co wyszli z rzeźni. Zza ścian ich mrocznego domu słyszymy nieludzkie odgłosy. Goście, których przyjmują, zazwyczaj przepadają bez śladu.
Wampiry w tych czasach? Brednie! Przecież, poza kilkoma niepokojącymi zachowaniami, to sympatyczni sąsiedzi – pogadają przez płot o pogodzie, wpadną obejrzeć rozgrywki Super Bowl. A jednak – bohaterami „dokumentu” „Co robimy w ukryciu” są właśnie one.
Ale spokojnie – serial jest tylko stylizowany na dokument; wszystko jest zmyślone, w produkcji występują aktorzy. Prawdziwe wampiry przecież nie zgodziłyby się na ujawnienie swoich mrocznych sekretów…
Potwór w surducie i pod muchą
Demoniczne stworzenia, z których wywodzą się wampiry, znane były już w starożytności. Wizerunek krwiopijcy z przełomu XIX i XX wieku wyłonił się na podstawie ludowych wierzeń, przede wszystkim z krajów Europy Środkowowschodniej (na przykład opowieści o kaszubskim Wieszczym). Tradycje te przenikały do kształtowanej przez romantyzm wyobraźni literackiej.
Figurę najsłynniejszego wampira w kulturze spopularyzował irlandzki pisarz Bram Stoker, który w 1897 roku napisał „Drakulę”. Wcześniej, w 1816 roku, o istotach tych pisał John William Polidori. Jego „Wampir” nie odniósł jednak takiego sukcesu jak opowieść o transylwańskim arystokracie. Innym ważnym dziełem literatury wampirycznej – które wpłynęło na Stokera – była nowela „Carmilla” Josepha Sheridana Le Fanu.
Do dziś powstało kilkadziesiąt adaptacji „Drakuli”. Jako pierwszy książką zainspirował się niemiecki reżyser Friedrich Wilhelm Murnau, który w 1922 roku zrealizował „Nosferatu – symfonię grozy” (Murnau nie miał praw do książki, więc zmodyfikował fabułę i zmienił nazwę dzieła). Dla wielu jest to do dziś najwierniejsze przedstawienie bohatera książki Stokera. W postać hrabiego Orloka (filmowy Drakula) wcielił się Max Schreck.
Kilka lat później powstały: „Dracula” z Belą Lugosim w roli głównej oraz „Wampir” Carla Theodora Dreyera z 1932 roku na podstawie noweli Le Fanu. Można powiedzieć, że wizerunek wampira w popkulturze ukształtowały przede wszystkim właśnie te trzy filmy.
Nieodłącznymi elementami wampira stały się ostre kły, sinoblada chuda twarz, długie pazury i wybałuszone, kryjące obłęd oczy. Ubrany jest – jak przystało na arystokratę – w elegancki surdut, do tego mucha, żabot lub fular. Na plecy zarzuca czasem pelerynę. Żyje tylko nocą, bo światło słoneczne może go zabić. Za dnia śpi w trumnie wyściełanej czerwonym suknem, a do przeżycia potrzebuje ludzkiej krwi.
Wampir Murnaua jest być może najbardziej przerażający – zupełnie nie przypomina człowieka. Jest stworem, którego jedynym celem jest wysysanie krwi ze swoich ofiar. Jego ciało jest zdeformowane, ma garb niczym Quasimodo, elfie uszy, wykrzywione dłonie i nieludzkie spojrzenie.
Wszystkie te obrazy powstały w dwudziestoleciu międzywojennym – „Nosferatu – symfonia grozy” tuż po I wojnie światowej. Kino o wampirach wpisywało się w ówczesne nastroje – było alegorią lęków społecznych i wojennej traumy; niektórzy dopatrywali się w nim przepowiedni faszyzmu. Wampir Murnaua mógł przypominać karykatury Żyda z antysemickiej propagandy – miał duży garbaty nos, odstające uszy, bujne brwi i wybałuszone oczy. Podobnie jak Żydzi, wampiry były swego czasu figurą obcych w społeczeństwie – budzących grozę i wrogość.
Współcześnie filmowcy patrzą na wampira nie jako na zagrożenie, ale jako na zwykłą istotę, odczuwającą emocje jak człowiek. Wampir nie przypomina już krwiożerczego, budzącego lęk potwora. Jest bardziej ludzki – stracił wystające kły i odrażające ciało. | Dawid Dróżdż
Sympatyczny krwiopijca
Już pierwsza scena „Co robimy w ukryciu” sugeruje, że w serialu będziemy mieli do czynienia z nieco innym rodzajem wampira. Śmiertelnik Guillermo (Harvey Guillén), zaufany kilkusetletniego wampira Nandora (Kayvan Novak), teatralnie zapowiada pobudkę potwora. Wszystko kręcą dokumentaliści.
Na samym początku bohaterowie zaliczają jednak poważną wpadkę – wieko trumny zacina się i wampir nie może spektakularnie powstać z grobowca. Zaufany nieudolnie próbuje otworzyć trumnę. Atmosfera grozy poszła w zapomnienie. Kiedy w końcu Nandor wydostaje się z trumny, staje do pionu jak Drakula – nienaturalnie, jakby z pomocą czarnych mocy.
„Świetnie mistrzu. Bardzoś straszny” – pociesza go Guillermo. Problem w tym, że Nandor wcale nie jest straszny – wręcz przeciwnie – jego przyjazna, uśmiechnięta twarz od razu budzi sympatię. Wampir nie przypomina swoich przodków – wygląda jak sympatyczny gość, z którym możemy się napić piwa na przebieranej imprezie.
Wampir od dawna przybierał jednak coraz bardziej ludzką twarz. Już ten grany przez Belę Lugosiego – którego kreacja w „Drakuli” stała się kanoniczną – był bliższy człowiekowi niż na przykład postać z filmu Murnaua. Elegancja i szyk arystokraty przeważały nad jego okropnością. Nadal budził jednak grozę – poza ludzką fizjonomią, niewiele było w nim ludzkich uczuć.
Kino z biegiem lat coraz bardziej przetworzyło ten wizerunek, aby stworzyć zupełnie nowego bohatera. Od końcówki lat 50. o wampirach filmy kręciła głównie brytyjska wytwórnia Hammer. Powstał cykl produkcji inspirowanych powieścią Stokera – w rolę Drakuli wcielał się Christopher Lee. Filmy te pozostawały w konwencji kina grozy, ale coraz więcej było w nich ironii i dystansu.
Wieczność – przywilej czy przekleństwo?
Współcześnie filmowcy patrzą na wampira nie jako na zagrożenie, ale jako na zwykłą istotę, odczuwającą emocje jak człowiek. Wampir nie przypomina już krwiożerczego, budzącego lęk potwora. Jest bardziej ludzki – stracił wystające kły i odrażające ciało. Mało tego – za sprawą takich dzieł jak „Wywiad z wampirem” [1994], serial „Czysta krew” [2008–2014] czy „Zmierzch” [2008] stały się one symbolami urody i seksualnej witalności.
W postacie wampirów wcielały się ikony piękna, między innymi Catherine Deneuve („Zagadka nieśmiertelności” z 1983 roku), Brad Pitt i Tom Cruise (we wspomnianym „Wywiadzie z wampirem”), Johnny Depp („Mroczne cienie” z 2012 roku) czy aktorzy młodego pokolenia – Kristen Stewart i Robert Pattison w „Zmierzchu”. Alexander Skarsgård, Anna Paquin i Stephen Moyer, a więc bohaterowie wspomnianej „Czystej krwi”, serialu o wampirach, wystąpili nawet w sesji zdjęciowej dla magazynu „Rolling Stone”. Nadzy, piękni, młodzi, oblani krwią aktorzy trafili na okładkę.
Dzięki wieczności, na którą skazane są wampiry, mogą one zachować wieczną młodość, o której wielu może tylko pomarzyć. Bohaterka „Mrocznych cieni” – lekarka, przeprowadzająca eksperyment na wampirze – wtłacza sobie krew pobraną z jego ciała, aby zyskać wieczną młodość.
Wieczność to więc duży przywilej, ale także przekleństwo. Widmo nieskończoności sprawia bowiem, że życie wampirów pozbawione jest celu. Bohaterowie „Tylko kochankowie przeżyją” Jima Jarmuscha [2013] snują się nocami po opustoszałym Detroit, rozmyślają o istnieniu, wspominają przeżyte stulecia. Odczuwają nieznośną beznadzieję i nudę.
Robinson nie jest typowym wampirem – nie ma kłów, nie żywi się krwią. Energię „wysysa” z innych ludzi poprzez samą rozmowę. Jak to możliwe? Przypomnijcie sobie rozmowy z najnudniejszym kumplem z pracy albo niekończące się opowieści wujka przy wigilijnym stole. | Dawid Dróżdż
Egzystencjalne problemy przeżywa także dwunastoletnia wampirzyca z „Pozwól mi wejść” Tomasa Alfredsona z 2008 roku, która nie potrafi przeciwstawić się swojej przeklętej naturze. Zabija kolejnych mieszkańców szwedzkiego miasteczka, aby przeżyć. Kiedy wbija się kłami w szyję jednego z nich, zaczyna jednak płakać z rozpaczy – mordowanie nie jest dla niej przyjemnością jak dla Drakuli, ale przykrym przymusem. Wampirzyca cierpi także z powodu niespełnionej miłości – nie może bowiem żyć ze śmiertelnikiem. Rozstaje się z nim, aby go uchronić. Podobne rozterki spotykają wampira z „Mrocznych cieni”, który zakochuje się w śmiertelniczce. Z ich perspektywy wieczność nie jest więc przywilejem, bo wraz z nią skazani są na samotność.
Polański, Leslie Nielsen i Waititi z Clementem
Ale to nie koniec ewolucji tej mrocznej figury. Z czasem filmowcy dostrzegli bowiem w wampirach potencjał komediowy. Z krwiopijców nabijał się już Roman Polański, kiedy stworzył „Nieustraszonych pogromców wampirów” w 1967 roku. Film był ironiczną odpowiedzią na wspomniane produkcje wytwórni Hammer. Parodię dzieł o wampirach stworzył także Mel Brooks – w 1995 roku premierę miał „Dracula – wampir bez zębów”, w którym w tytułową rolę wcielił się Leslie Nielsen, jeden z najpopularniejszych wówczas aktorów komediowych. Prześmiewczych filmów było zresztą sporo – niektóre absurdalne takie jak „Jezus Chrystus – łowca wampirów” z 2001 roku czy „Wampiry z kosmosu” z 1984.
Prawdziwi królowie komediowego kina o wampirach narodzili się jednak… w Nowej Zelandii. Taika Waititi i Jemaine Clement już w 2005 roku nakręcili krótkometrażowy mockument „Co robimy w ukryciu: wywiady z wampirami”. Była to niezależna produkcja, która nie zyskała rozgłosu. Rok później obaj panowie nakręcili komedię „Orzeł kontra rekin”, którą pokazali między innymi na Sundance. Nie zapomnieli jednak o wampirzym projekcie. Wrócili do niego po kilku latach i w 2014 roku premierę miał pełnometrażowy mockument „Co robimy w ukryciu”. Waititi i Clement sami zagrali w nim główne role – jako Viago i Vladislav oprowadzają nas po swojej rezydencji i pokazują, jak płynie życie współczesnym wampirom.
Czarny humor nowozelandzkich filmowców przypadł do gustu producentom HBO, którzy zaprosili ich do współpracy przy serialu o tym samym tytule. W międzyczasie Waititi osiągnął dużą popularność – wyreżyserował „Thor: Ragnarok” i nominowany do Oscara „Jojo Rabbit”.
Tępe kły, nieskuteczne czary
Serial „Co robimy w ukryciu” na szczęście nie jest rozbudowaniem fabuły filmu; Waititi i Clement zupełnie wymieniają obsadę aktorską i proponują nam nową historię. Bohaterami serialu są Nandor, Nadja (Natasia Demetriou) i Laszlo (Matt Berry) – wampiry, które od kilkuset lat wiodą powolne życie na Staten Island w Nowym Jorku. Wraz z nimi w mrocznej willi mieszkają jeszcze wspomniany Guillermo – oddany zaufany Nandora oraz – najbardziej zaskakująca i najzabawniejsza postać – Colin Robinson (Mark Proksch).
Robinson nie jest typowym wampirem – nie ma kłów, nie żywi się krwią. Energię „wysysa” z innych ludzi poprzez samą rozmowę. Jak to możliwe? Przypomnijcie sobie rozmowy z najnudniejszym kumplem z pracy albo niekończące się opowieści wujka przy wigilijnym stole. Czuliście się po nich ospali? Kiedy czas dłuży się wam w nieskończoność, oni wysysają z was energię – tak właśnie działają wampiry energetyczne takie jak Colin Robinson.
Wróćmy jednak do potomków Drakuli. Pomimo wspomnianych innowacji, Waititi i Clement umiejętnie wykorzystują dotychczasowe wizerunki wampira. Z jednej strony, mamy wszystkie elementy charakteryzujące mityczne stworzenie, a więc ich krwiożerczość, nadludzką siłę i tajemnicze moce. Z drugiej strony, bohaterowie są uczłowieczeni – gdyby nie ich strój, trudno byłoby się domyślić, że są wampirami.
Waititi i Clement żartują więc przede wszystkim z mitów, którymi obudowana była figura wampira. Drakula jest dziś anachroniczny, jego kły i pazury mogą jedynie bawić – miejsce potworów wywodzących się z ludowych legend i zabobonów zajęły w kinie bardziej aktualne lęki na przykład postacie będące wytworami transhumanizmu, nowych technologii czy cyborgizacji. | Dawid Dróżdż
Kluczowa dla komediowego wydźwięku filmu jest tu sama konwencja – wampiry są głównymi bohaterami, co, wbrew pozorom, nie zdarzało się w kinie zbyt często. Zazwyczaj stanowili oni zagrożenie, przeciwko któremu walczyli bohaterowie. W tym przypadku natomiast widzowie stają po stronie wampirów, które tymczasem mordują przypadkowych przechodniów lub dość chłodno zdają relację z uprawianego przez nich nierządu.
Dzięki stylizacji na dokument możemy ponadto poznać „codzienność” wampirów, która sama w sobie jest komiczna. Jak bowiem spędzają wolny czas budzące lęk potwory? Grają w szachy, pielęgnują ogród, chodzą na imprezy lub surfują po internecie. Pozornie niczym się więc od nas nie różnią. Inna sprawa, że na klubowym parkiecie zamiast prezentować taneczne figury, zagryzają imprezowiczów, a przy pieleniu działki muszą pamiętać o tym, gdzie zakopane są ich ofiary.
Waititi i Clement żartują więc przede wszystkim z mitów, którymi obudowana była figura wampira. Drakula jest dziś anachroniczny, jego kły i pazury mogą jedynie bawić – miejsce potworów wywodzących się z ludowych legend i zabobonów zajęły w kinie bardziej aktualne lęki na przykład postacie będące wytworami transhumanizmu, nowych technologii czy cyborgizacji.
„Co robimy w ukryciu” jest przy tym parodią wszelkich reinterpretacji wizerunku wampira. Twórcy żartują z domniemanego piękna tych istot czy ich seksualności. W popkulturze utarło się, że wampiry dzięki nadludzkiej mocy dają swoim partnerkom i partnerom niezwykłe doznania. W serialu dowiadujemy się, że Laszla trąd dotknął w miejscu intymnym, potężny leciwy wampir Baron Afanas nie posiada przyrodzenia, a stosunki Nadji kończą się co najmniej komicznie – w porywie emocji odcina łby swoim kochankom.
Także elegancja przypisywana wampirom jest w serialu przedmiotem żartu. Bohaterowie starają się być aż nadto elokwentni i dystyngowani, co nie zawsze się im udaje. Tak jak zwykli ludzie – bywają nieokrzesani i nietaktowni. Ich nadludzkie moce wydają się im ciążyć. W jednym z odcinków Laszlo zamienia się w nietoperza, ale zamiast niepostrzeżenie uciec przed ludźmi, zostaje złapany i trafia do schroniska dla zwierząt. Nandor z kolei nadal nie potrafi opanować sztuki hipnozy.
Bohaterowie „Co robimy w ukryciu” są więc karykaturą wampira, żartem z mitu, którym obrosła przez lata ta figura. Czy serial zakończy modę na te stwory w kinie? Wydaje się, że to niemożliwe, abyśmy mogli jeszcze kiedyś bać się potomków krwiopijcy z Transylwanii.