„Zabierając się do pracy, spodziewałem się, że napiszę książkę w obronie otwartego świata, ale im bardziej się zagłębiałem w ten temat, tym bardziej złożony obraz odkrywałem”. Autorem tych słów jest Mark Leonard, autor „Wieku nie-pokoju. Współzależność jako źródło konfliktu”.
Osią książki jest jego diagnoza, że te same połączenia, które spajają świat, jednocześnie go rozdzielają. „Konektwyność” (neologizm wzięty z tłumaczenia) w skali globalnej staje się równocześnie dobrodziejstwem i czynnikiem, który zwiększa ryzyko konfliktów. Tym intensywniejszych, im bardziej jesteśmy połączeni.
Spowiedź dziecięcia wieku
Jesteśmy już przyzwyczajeni do krytyki globalizacji zarówno ze strony lewicy, jak i prawicy w niemal każdym kraju Zachodu. Tym razem jednak głos Leonarda brzmi inaczej. We wstępie sam przedstawia swój rodowód rozumiany dosłownie – brytyjską linię męską – dziadka żołnierza Wielkiej Wojny, ojca pacyfistę, a potem posła laburzystowskiego, matki Żydówki urodzonej we Francji jeszcze w czasie okupacji, cały niemiecko-francusko-brytyjski zestaw poglądów, języków i miejsc, który go stworzył. I dodaje, że dla niego Unia Europejska była wcieleniem marzeń i właśnie dlatego napisał w początkach naszego wieku hymn na jej cześć ubrany w politologiczne rozważania („Dlaczego UE będzie rządzić światem w XXI wieku”).
Leonard jest też twórcą wpływowego think tanku European Council on Foreign Relations (ECFR) i jak wynika z tej spowiedzi „dziecięcia wieku” – ideowym liberałem na wskroś, wierzącym, że żył w najlepszych z możliwych światów globalizacji, handlu i powiązań otwierających ludzi na siebie i likwidujących ryzyka wojen i konfliktów. Tym ciekawsza jest krytyka globalizacji, której poświęcił książkę wydaną właśnie przez Krytykę Polityczną w serii „Sławomir Sierakowski poleca”.
Konflikty nowej ery
Leonard prowadzi czytelnika od problemów z sieciami informatycznymi i konkurencją w obrębie rewolucji nowych technologii, łańcuchami dostaw i uzależnieniem surowcowym, do gabinetów uczonych i polityków z wielkich mocarstw. Rozbiera na części pierwsze swoją tezę setkami przykładów i cytowanych danych czy rozmów. Powstaje opis współzależności rządzącej naszym światem, gdzie połączenia, każde z osobna i wszystkie razem, wzmacniają tendencje do konfliktów, a nie łagodzą ostre kanty stosunków międzynarodowych.
Stany Zjednoczone i Chiny są w tej historii głównymi aktorami, Europa, a raczej UE jest dla nich partnerem i konkurentem zarazem, czasami przewijają się Rosja i Turcja czy Polska i Węgry (te ostatnie jako przykłady rządów populistów). Sens obrazu jest jasny: konflikty w obrębie nasilającej się współzależności mogą mieć bardziej niszczące skutki niż klasyczne wojny. Mapa potencjalnych obszarów konkurencji już dawno przestała być tylko obszarem geograficznym, a przesunęła się w związku z technologią w obszar cyber, który nie odzwierciedla klasycznej geopolityki.
Ale najciekawsze u Leonarda jest nie to, co opisuje, i ci, którym udziela głosu, lecz to, czego w tym opisie zabrakło lub zostało potraktowane marginalnie.
To, czego zabrakło
Leonard dużo miejsca poświęca polityce Chin, pokazując dominujący pogląd tamtejszych elit na konieczność konfrontacji cywilizacyjnej z Ameryką i chęć budowy ośrodka centralnego globu – „Państwa Środka”, równocześnie starannie pomija kwestie militarne. Chiny mają już więcej okrętów wojennych niż US Navy, jeden lotniskowiec i w budowie kolejne dwa, a niemal cały wysiłek technologiczny jest skierowany na produkcję coraz doskonalszych typów broni. To właśnie spowodowało w październiku bezprecedensową „dekapitację” przemysłu chińskiego w postaci dekretu prezydenta Joe Bidena zakazującego pracy obywatelom amerykańskim w chińskich firmach nowych technologii (co było połączone z kolejnymi sankcjami).
Nie znajdziemy też u Leonarda poza parunastolinijkowym fragmentem istoty napięcia militarnego na Pacyfiku – ryzyka siłowego zajęcia Tajwanu. A przecież to chińska potencjalna agresja wobec wyspy o strategicznym znaczeniu jest jedną z kluczowych przyczyn narastającej konkurencji między mocarstwami.
Teza o niszczącej sile konfliktów wynikających ze zbyt silnych połączeń międzynarodowych, ważniejszych od tradycyjnych wojen, usunęła z horyzontu autora siłę militarną jako jeden z głównych przecież instrumentów gry między mocarstwami.
Podobnie opowieść o nowych technologiach, handlu i łańcuchach dostaw jako nowej broni globalnej zależności zweryfikowała się gwałtownie przy okazji wojny w Ukrainie. Rosja nieposiadająca przecież siły na miarę Chin i USA zdecydowała się zerwać wszelkie związki globalne na rzecz okrutnej rzezi, byleby zniszczyć suwerenny kraj traktowany jako „zbuntowaną prowincję”. I choć gra dostawami w systemie zależności gospodarek globalnych (surowce energetyczne, zboże), to już widać, że jest gotowa zamienić siebie samą w gospodarczą pustynię, byle zniszczyć religijnie pojmowanego wroga.
Rzecz charakterystyczna dla Brytyjczyka – stosunki na Dalekim Wschodzie są mu znacznie lepiej znane niż w Europie Środkowej czy Wschodniej – Ukraina nie została wymieniona jako zapalne miejsce ery konfliktów „konektywnych”. Książka pisana od 2016 roku przemknęła się nie zauważywszy wojny rosyjsko-ukraińskiej i aneksji Krymu w 2014.
Kto popsuł taki „fajny świat”
Polityka będzie zawsze związana z siłą militarną. To powód tego, że Unia Europejska nie jest i nigdy nie będzie mocarstwem w sensie zasadniczym, niezależnie od jej przewag handlowych czy technologicznych. W tym sensie Leonard jest, można rzecz – wzorcowym Europejczykiem.
Ale jak pytał się siebie samego na początku książki wobec brexitu i wyboru Trumpa – „dlaczego tak wiele ludzi odrzuciło siły, które sprawiały, że moje życie było o wiele bezpieczniejsze i bardziej spełnione niż życie moich przodków?”. Czyli: „kto mu popsuł taki fajny świat?”, odpowiada, że to globalizacja, która uruchomiła mechanizmy sprzeciwu.
Można byłoby się spodziewać, że autor nie zrzuci przyczyn tego buntu wyłącznie na handel i internet, który dał ludziom nowe narzędzia wzajemnego wspierania się w skrajnych poglądach, ale poszuka przyczyn w krajach dobrze mu znanych – Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Dlaczego północne hrabstwa Anglii zdecydowały się „odzyskać kontrolę”, czyli masowo zagłosować za brexitem? W książce jest miejsce na rozmowy z chińskimi profesorami, ale zabrakło na interakcję z własnymi rodakami o innych niż on wizjach życia czy dochodach albo z wyborcami Trumpa.
Wreszcie, autor ma kilka recept na ową konfliktogenność globalizacji. Proponuje coś w rodzaju psychoterapii, jak dla toksycznych związków. Tylko że narody, wielkie historyczne kręgi kulturowo-cywilizacyjne nie mogą usiąść na kozetce. Przechodzą swoje traumy – w wojnach, załamaniach, rewolucjach i buntach. Te przeżycia leczą potem w okresach prosperity i stabilności. Trauma zbiorowa, a potem wyparcie czy zapomnienie, są sinusoidą ludzkich społeczności, uczących się poprzez własną historię, mit czy literaturę. A konkurencyjność i konflikty są niezbywalnymi elementami tej nauki i żadne książki nie potrafiły tego powstrzymać. Szczególnie tak dydaktyczno-perswazyjne.
Otchłań ciemnych plam na mapie
Pod koniec Leonard przywołuje dla zrozumienia sieciowości naszego życia zdjęcia świata w nocy. Koncentracja świateł wielkich miast, linie oświetlonych dróg, pokazują system połączeń wykraczających poza poszczególne państwa. Również uwielbiam te zdjęcia i często je studiuję. Syria w ostatnich dziesięciu latach, zmieniła się z oświetlonego miejsca w czarną otchłań. Za moment będzie to grozić Ukrainie, która przygotowuje trzymilionową ludność swojej stolicy do ewakuacji, by mieszkańcy nie zginęli z mrozu i braku wody w ciemnościach.
Na tych zdjęciach, obok rozświetlonych w skali globu ośrodków, wielkie, dominujące obszary mroku. Tam mieszkają ludzie, którzy nie mają poczucia, że żyli w fajnym świecie. To z tych ciemnych plam wyszła w 2011 roku iskra „arabskiej wiosny”, którą Leonard przytacza jako przykład kryzysów „konektywnego świata”. Ale pomija zupełnie 11 września 2001 roku – moment, gdy wojujący islam w postaci Al-Kaidy rzucił wyzwanie całemu zachodniemu światu w imię emancypacji religijno-politycznej. John Gray, słynny brytyjski filozof, w reakcji na to wydarzenie napisał „Al.-Kaidę i korzenie nowoczesności”, wielką przestrogę przed światowym buntem przeciwko globalizacji. Śladu tej lektury u Leonarda nie widać.
Świat, jaki mamy, jest inny niż dawne marzenia intelektualistów z europejskich think tanków. Póki nie potrafimy sięgnąć do źródeł tej przemiany, nie zrozumiemy także, dokąd nas ona prowadzi. Przestrogi Leonarda są puste także dlatego, że nie potrafi sięgnąć tam, gdzie najbardziej boli – do niezbywalnego wśród ludzi poczucia wspólnotowości opartej o terytorium, międzynarodowego kapitału niepowstrzymywanego żadnym kagańcem czy roli tożsamości splątanej z religią, o czym pisał jakiś czas temu Mark Lilla.
Ślepy liberalizm, uciekający w techno-geopolityczne analizy, nie daje nawet namiastki recept. Jest ich udawaniem. Zdecydowanie nie polecam.