0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Felietony > [Sawczuk w poniedziałek]...

[Sawczuk w poniedziałek] Ostateczne rozwiązanie kwestii życia. Lars von Trier i „Dom, który zbudował Jack”

Tomasz Sawczuk

„Dom, który zbudował Jack” wygląda jak ostatni film von Triera. Duński reżyser podsumował w nim swoją artystyczną drogę i właściwie wprost wyłożył teorię sztuki, przez którą można czytać jego dzieła. Co innego miałby jeszcze do zrobienia, jeśli nie zstąpić do piekieł?

Wszystko zaczyna się w ciemnościach. Jack odbywa przeprawę do piekła w towarzystwie Wergiliusza. Po sekwencji kilku niewyróżniających się niczym niezwykłym scen, w trakcie rozmowy między bohaterami na ekranie pojawia się charyzmatyczny, przyciągający wzrok pianista. Zdziwiony Wergiliusz pyta Jacka, co on tu właściwie robi. Dobre pytanie: co robi Glenn Gould? „Reprezentuje sztukę” – odpowiada Jack. Dzieło zostaje zainicjowane.

Mr. Sophistication

Jack to seryjny morderca, który ma na temat swojej działalności rozbudowaną teorię estetyczną. Mówiąc w skrócie, uważa owoce swoich zbrodni za dzieła sztuki. Jack jest zafascynowany procesami rozpadu i rozkładu. Nie dostrzega piękna w trwałości rzeczy, lecz w afirmacji przemijania. Mówi, że ludzie dzielą się na tygrysy i baranki. Artyści to tygrysy, a natura tygrysa polega na tym, by pożreć baranka. Wergiliusz zwraca uwagę, że baranek nie chce być pożarty, ale Jack mówi, że dzięki tygrysowi baranek może żyć wiecznie w dziełach sztuki.

Jack podziwia idee nazistowskiego architekta Alberta Speera, który miał używać w swoich projektach mieszanek materiałów trwałych oraz nietrwałych, tak aby jego dzieła wyglądały w przyszłości pięknie jako ruiny. Speer nie tylko potrafił pogodzić się z przemijaniem, ale wręcz uczynił proces rozkładu elementem swojej sztuki – nie pragnął bezosobowej wieczności, lecz postanowił przeminąć na sposób, który uczyni go nieśmiertelnym. Oczywiście, zdaniem Jacka, w tym sensie wielkimi artystami byli także najwięksi zbrodniarze w historii, tacy jak Stalin czy Mao.

Wergiliusz raz po raz wytyka Jackowi wtórność i ostrzega, żeby nie wyobrażał sobie, że powie coś, czego ten jeszcze nie słyszał. A przy okazji diagnozuje u niego kolejne zaburzenia psychiczne. Owładnięty obsesją Jack nic sobie z tego jednak nie robi i monotonnym głosem, choć z wyraźnym oczekiwaniem uznania, w dalszym ciągu opowiada o swoich „dziełach”.

Nowy film von Triera zebrał w światowej prasie złe recenzje. Krytycy często zarzucają autorowi, że swoje filmy wypełnia jałowymi prowokacjami i epatuje nieciekawą, pustą przemocą, ale Jack ma odpowiedź i na ten zarzut. W sekwencji, która podsumowuje twórczość duńskiego reżysera, widzimy serię urywanych, brutalnych kadrów z jego filmów. Jack wysuwa na głos przypuszczenie, że obserwator odbierze owe sceny jako akty sadyzmu, ale twierdzi, że kinowa przemoc nie jest sublimacją realnych fantazji – to raczej przemijające życie może stać się dziełem sztuki.

Gdyby chodziło tutaj tylko o przemoc, sprawa byłaby banalna. Ale von Trier nie tylko ilustruje brutalne akty, lecz także znęca się nad widzem. Stawia go przed trudnymi obrazami i nie bardziej łatwymi dylematami. Sugeruje, z nutą masochizmu, że poniósł artystyczną porażkę, choć zastawia na widza emocjonalną i pojęciową sieć, z której ten nie może się wyplątać. Widz zmuszony jest więc do patrzenia na jego cierpienie, a potem do przyznania, że jego filmy to dzieła wielkiego, samoświadomego artysty.

Kiedy Wergiliusz dowiaduje się, że Jack przyjął za życia przydomek „Mr. Sophistication” [Pan Wyrafinowany], śmieje się z niego i zarzuca mu narcyzm. Trudno mieć wątpliwości, że to sam autor śmieje się z siebie – i tylko nie wiadomo, czy jest to śmiech pełen zażenowania, czy wyraz radości z pokonania widza. A może jedno i drugie.

Kiedy Wergiliusz dowiaduje się, że Jack przyjął za życia przydomek „Mr. Sophistication” [Pan Wyrafinowany], śmieje się z niego i zarzuca mu narcyzm. Trudno mieć wątpliwości, że to von Trier śmieje się z siebie.

Tomasz Sawczuk

Zbawiony na dnie piekła

W trakcie swojej wędrówki przez piekło, Jack dociera w końcu do miejsca, z którego można spojrzeć w najczarniejszą otchłań. Wergiliusz mówi Jackowi, że z brzegu zniszczonego mostu można zobaczyć, jak głęboko sięga piekło. Ale mimo wszystkich zbrodni, które popełnił, najniższe kręgi piekielne nie są przeznaczone dla naszego bohatera. Jego miejsce jest kilka kręgów wyżej.

Wiadomość ta chyba nie zachwyca Jacka, dlatego pyta, co znajduje się po drugiej stronie przepaści. Wergiliusz wyjaśnia, że most – zrujnowany, niczym budowla Speera – prowadził kiedyś do wyjścia z piekła, ale za jego czasów przejścia już nie ma. Jack zastanawia się, czy istnieje inny sposób, by przeprawić się na drugą stronę. Wergiliusz mówi, że można wspiąć się po kamienistej ścianie, która okala piekielną otchłań – ale coś takiego nikomu się jeszcze nie udało. Decyzja należy do Jacka.

Z jednej strony, kusi go możliwość opuszczenia piekła, czego nie dokonał przed nim nikt inny. Kwaśny zapach, który rósł wraz z przybliżaniem się do piekła, niepokoił go trochę, ale co miałby właściwie robić po wyjściu? Spadając w dół, dołączy do grona największych artystów. Wergiliusz odchodzi zasępiony, przybity głupim uporem Jacka, a Jack, chyba świadom swojego szaleństwa, zaczyna iść po ścianie na drugą stronę mostu. Nie dociera do celu, nie walczy nawet bardzo o życie – w duszy wie, że musi upaść i chyba chce upaść.

Mr. Sophistication zostaje zbawiony przy pomocy triku. Nie ma odwagi jawnie skoczyć w przepaść, ponieważ boi się, że nie przynależy do grona największych artystów – tak jak Lars, chciałoby się powiedzieć, boi się, że nie jest Bergmanem ani Tarkowskim. Z drugiej strony, Jack może być tak narcystyczny, że tworzy opowieść, w której upada w wyniku zrządzenia losu, tylko po to, by usłyszeć od innych, że właśnie tam, w najgłębszych czeluściach artystycznego wysublimowania, jest jego prawdziwe miejsce.

Bóg jest kobietą

W czasie marszu przez piekło, Jack mija w pewnym momencie okno na Pola Elizejskie, gdzie widzi kosynierów, którzy w równym szyku ścinają trawę – to odtworzona scena z dzieciństwa, kiedy dokonał pierwszego aktu okrucieństwa i wkroczył na drogę sztuki. Alternatywą wobec piekła twórczości okazuje się uporządkowany, ujarzmiony przez niezmienne reguły świat nudnych, konserwatywnych, „prawdziwych mężczyzn”. Jack roni jedyną łzę na myśl, że ich drogi się rozeszły.

W większości swoich filmów von Trier opowiada się przeciwko postaciom badacza, mędrca, pozytywisty, teoretyka czy narratora – czyli przeciw mężczyznom. W „Nimfomaniaku” [2013] mężczyzna przegrywa z nieokiełznanymi siłami życia, których nie jest w stanie pojąć – co doprowadza go do fatalnego nieporozumienia. Wbrew polskiemu przekładowi tytułu, to przecież racjonalny i wszechwiedzący Seligman (nazwany tak samo jak założyciel psychologii pozytywnej) jest w tym filmie nimfomaniakiem, podczas gdy główna bohaterka, Joe, jest demoniczną nimfą, której ten nie potrafi się oprzeć – dlatego musi umrzeć.

Nietrudno odnieść wrażenie, że wyobrażenie o kobiecej autentyczności zawiera w oczach von Triera klucz do zagadki artystycznego geniuszu. Von Trier cierpi, ponieważ nie może stać się geniuszem. Geniusz nie wie przecież, że jest geniuszem, lecz po prostu działa, tworząc genialne dzieła. Tymczasem krok w stronę świadomej narracji to grzech pierworodny, który zatruwa wszystko, co następuje dalej. Nie można znaleźć autentyczności przez teorię sztuki, inteligentna kreacja przekreśla doświadczenie autentyczności. W piekle ani w niebie nie widzimy kobiet i może dlatego Jack mówi w pewnym momencie, że „piekło i niebo są tym samym miejscem”.

W piekle ani w niebie nie widzimy kobiet i może dlatego Jack mówi w pewnym momencie, że „piekło i niebo są tym samym miejscem”.

Tomasz Sawczuk

Von Trier wyobraża sobie, że kobiety umierają inaczej niż mężczyźni. W filmach takich jak „Przełamując fale” [1996] czy „Idioci” [1998] to niewystudiowana, nieironiczna autentyczność kobiecych czynów prowadzi do cudu uleczenia, a innym razem uwiarygadnia ideologię antymieszczańskiej komuny – choć same kobiety prowadzi w praktyce do upadku. W „Tańcząc w ciemnościach” [2000] kobieta, równie czysta i wyobcowana co jej poprzedniczki, jest brutalnie ukarana przez społeczeństwo za to, jaka jest.

Nie inaczej było w historii pokazanej w „Dogville” [2003]. W filmie tym młoda dziewczyna ucieka od ojca-gangstera i skrywa się w dusznej amerykańskiej wiosce, która staje się dla niej piekłem. Ostatecznie, ojciec przybywa do Dogville z całą gangsterską świtą, odnajduje córkę i chce zrównać całe miejsce z ziemią. Grace sądzi jednak, że ludzie są jak psy, a ich życie jest na tyle uwarunkowane przez czynniki niezależne od nich, że wieśniaków, którzy ją krzywdzili, nie można winić. Robili to, co muszą robić. Trzeba im wybaczyć.

Grace zmienia zdanie, kiedy ojciec przekonuje ją, że jej postawa była arogancka – bezwarunkowe wybaczenie uniemożliwia ludziom wzięcie odpowiedzialności za własne czyny. Inaczej niż wymienione wcześniej bohaterki, Grace nie wybacza. Ale może przeżyć tylko dlatego, że przyjmuje rolę mężczyzny – aby żyć, musi stworzyć piekło. Podobnie jak Jack. Z jakiegoś powodu, uważa Jack, wszyscy sądzą, że mężczyzna jest zawsze, z definicji, winny.

W najnowszym filmie von Triera owo napięcie twórcze doprowadzone jest do granic wytrzymałości. O ile w „Nimfomaniaku” moce twórcy i teoretyka zostały rozdzielone między Joe i Seligmana, teraz twórca i teoretyk łączą się w jedno w postaci Jacka. Mr. Sophistication jest jak pies, który nie może powstrzymać się od racjonalizowania. Od psa odróżnia go jednak świadomość, że jest jak pies – jest psychopatą (jak sam przyznaje), który bierze odpowiedzialność za to, że jest psychopatą. Dlatego sam siebie wysyła do piekła (w filmie nie widać zresztą, żeby w którymś momencie Jack naprawdę umarł, ucieka do piekła przed ostatecznym wystrzałem).

Dom, który zbudował Lars

„Melancholia” [2011], która jest najlepszym filmem von Triera, to jedyny jego obraz, w którym reżyserowi udaje się zabić teoretyka na czas. Kiedy okazuje się, że tajemnicza niebieska planeta zbliża się do ziemi, mąż Claire tchórzy i popełnia samobójstwo. W obliczu ostatecznej katastrofy, jego lunety i inne cywilizacyjne wynalazki, jego wyrafinowana, techniczna racjonalność, nie może się już do niczego przydać.

Tymczasem Claire, jej siostra Justine, a także syn Claire – Leo, siadają wspólnie na polanie. Kiedy męska kultura, symbolizowana przez męża Claire, zostaje unicestwiona, upada separacja między naturą i kulturą. Nie ma więcej pola dla uników, narracji, teoretycznych reprezentacji – jest tylko bezpośredniość życia. Wcześniej Leo żył w strachu, ponieważ tata powiedział mu, że nie ma już żadnego ratunku, zaś Justine była pogrążona w depresji. Ale teraz cała trójka tworzy symboliczny domek z patyków i chwyta się za ręce w akcie solidarności, w poczuciu bliskiej, pozamoralnej, fizycznej więzi. Oto, jak się wydaje, jedyny moment prawdziwej emancypacji, moment życia pogodzonego ze sobą. Życie i sztuka na krótką chwilę stają się tym samym.

Świat ten istnieje jednak tylko przez moment i szybko znajduje dopełnienie w apokalipsie. Być może wszyscy powracają w ten sposób do łona matki i następuje uspokojenie w ciszy. A może to tylko ewolucja, która jest ślepa i – jak mówi leśny lis w „Antychryście” [2009] – rządzi chaos. Może zaś to obraz filmowy, który przestaje być kreacją twórcy, opowiadaniem, obrazem w obrazie, staje się niemożliwy i spontanicznie opuszcza ekran, dokonując samozniszczenia. Kto wie?

„Dom, który zbudował Jack” wygląda jak ostatni film von Triera. Duński reżyser podsumował w nim swoją artystyczną drogę i właściwie wprost wyłożył teorię sztuki, przez którą można czytać jego dzieła. Co innego miałby jeszcze do zrobienia, jeśli nie zstąpić do piekieł?

Ale Mr. Sophistication stale igra z widzami i nie pozwalał im dotąd zamieszkać w swoim domu. Dlatego narracyjna bezpośredniość „Domu…” wydaje się równie ostateczna, jak podejrzana. Być może von Trierowi rzeczywiście za każdym razem chodzi o to samo: o ukazanie zwycięstwa, którego nie można odróżnić od porażki. A może w następnym filmie znajdzie jeszcze chwilę ukojenia.

 

* Na moje rozumienie filmów Larsa von Triera wpłynęły rozmowy z Katarzyną Sułkowską, której dziękuję.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 523

(2/2019)
21 stycznia 2019

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj