0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Patrząc > Spalona ziemia. Recenzja...

Spalona ziemia. Recenzja filmu „1917” w reżyserii Sama Mendesa

Aleksander Kowalik-Szlaużys

Czy tegoroczny zdobywca trzech Oscarów odsłania nam nową perspektywę na historię pierwszej wojny światowej?

Film „1917” nie jest pierwszym podejściem Sama Mendesa do tematu wojny. W 2005 roku reżyser ostatnich dwóch filmów o Jamesie Bondzie zekranizował książkę Anthony’ego Swofforda pod tytułem „Jarhead”, która stanowi zbiór wspomnień autora z I wojny w Zatoce Perskiej. W przypadku „1917” Sam Mendes sięgnął do bardziej osobistego źródła, a mianowicie do historii, którą usłyszał od swojego dziadka.

Historia rodzinna

Alfred Mendes wstąpił do armii brytyjskiej w styczniu 1916 roku, w wieku zaledwie 19 lat. Brał udział w bitwie pod Passchendaele (31 lipca – 10 listopada 1917). Oddział Mendesa poniósł duże straty: wielu żołnierzy zostało rannych, część zaginęła i nie było z nimi żadnego kontaktu. Alfred Mendes zgłosił się do zadania, którego celem było ustalenie ich pozycji, a następnie zdanie raportu dowódcy o ich położeniu. Wyszedł z tej misji bez szwanku, a w nagrodę za odwagę otrzymał Medal Wojskowy.

Akcja filmu rozgrywa się z 6 na 7 kwietnia 1917 roku. Tym samym została osadzona w kontekście zupełnie innego wydarzenia z czasów Wielkiej Wojny, niemieckiej operacji o kryptonimie „Alberyk” (9 lutego – 20 marca 1917). Celem tej operacji było skrócenie niemieckiej linii frontu poprzez wycofanie znacznych sił wojskowych na Linię Hindenburga, potężny system umocnień do obrony, którego potrzeba mniejszej liczby wojska. Dzięki tej operacji niemieckie dowództwo mogło przerzucić czternaście dywizji do wzmocnienia odwodów na innych odcinkach frontu.

Jako odbiorcy przedzieramy się razem z głównymi bohaterami przez zasieki, grzęźniemy w błocie i wkraczamy do opuszczonego niemieckiego bunkra. Widzowi nie jest oszczędzony żaden detal piekła wojny pozycyjnej, wzbudzając w nim doświadczenie tremendum et fascinans.

Aleksander Kowalik-Szlaużys

Tym samym przytoczona historia Alfreda Mendesa stanowiła wyłącznie inspirację dla jego wnuka. Fabuła „1917” jest fikcyjna i opowiada historię dwóch starszych szeregowych, Toma Blake’a (Dean-Charles Chapman) oraz Williama Schofielda (George MacKay). Pojawiający się oficerowie (grani m.in. przez Colina Firtha oraz Benedicta Cumberbatcha) są również postaciami fikcyjnymi. Blake oraz Schofield mają przedrzeć się do drugiego batalionu wchodzącego w skład regimentu z Devonshire (2nd Devons) i powstrzymać planowane natarcie na niemieckie linie. Jak wynika z przeprowadzonego rekonesansu powietrznego, niemiecki odwrót jest pozorowany, gdyż Niemcy wycofali się na wspomnianą Linię Hindenburga. Potencjalny atak na niemieckie umocnienia groziłby masakrą 1600 brytyjskich żołnierzy, wśród których jest brat Toma, porucznik Joseph Blake. Na wykonanie swojej misji mają niewiele czasu, gdyż atak ma zostać przeprowadzony nazajutrz rano.

Materiały prasowe Monolith Films.

Realizacyjny majstersztyk

Zachwycający klimat dzieła Mendesa został zbudowany na niesamowitej pracy kamery. Reżyser, hołdując zasadzie trzech jedności, postanowił zastosować w „1917” technikę jednego ciągłego ujęcia. Podkreśla to tempo i dramaturgię przedstawianych wydarzeń, gdyż cała akcja zamyka się w 24 godzinach. Widz nieustannie towarzyszy głównym bohaterom, nieustannie podąża ich śladem. Taki zabieg formalny pozwolił reżyserowi zbudować iluzję współuczestniczenia w przedstawianych wydarzeniach i wykroczyć poza klasyczną formę dramatu wojennego. Jako odbiorcy przedzieramy się razem z głównymi bohaterami przez zasieki, grzęźniemy w błocie i wkraczamy do opuszczonego niemieckiego bunkra. Widzowi nie jest oszczędzony żaden detal piekła wojny pozycyjnej, wzbudzając w nim doświadczenie tremendum et fascinans. Jednymi z najbardziej zapadających w pamięć momentów są pierwsze chwile filmu, gdy kamera zstępuje wraz z głównymi bohaterami do okopu i wraz z nimi nieustannie się przemieszcza, oprowadza widza, próbując pokazać w pełnej krasie jeden z symboli Wielkiej Wojny. Doszukać się w tym można swoistego hołdu dla legendarnego już filmu „Ścieżki chwały” Stanleya Kubricka. Niebagatelny udział w budowie nastroju ma scenografia. Rozorana błotnista ziemia niczyja, z której wystaje wrak brytyjskiego czołgu. Kratery i leje artyleryjskie, wypełnione zarówno wodą, jak i trupami. Gąszcz zasieków, martwe pozostałości drzew i wszechobecne szczury. To wszystko zapiera dech i pozwala całkowicie wsiąknąć w opowiadaną historię.

Innym zapadającym w pamięć obrazem jest nocna wizja palącego się i całkowicie spustoszonego przez wycofujące się wojska niemieckie miasteczka. Podróż Schofielda pośród płomieni i dymu doskonale obrazuje zastosowaną w trakcie Operacji Alberyk taktykę „spalonej ziemi”, która polegała m.in. na zniszczeniu infrastruktury drogowej i terenów zamieszkanych, zatruwania studni czy też zastawianiu pułapek. Celem tej taktyki było jak największe utrudnienie pościgu wojskom brytyjskim, które musiałyby naprawiać zniszczone mosty czy drogi. Bez takich elementów infrastruktury atak nie niemieckie linie byłby znacząco bardziej skomplikowany.

Warto przy tym zauważyć, że przez część filmu wrogowie jawią się jako czyhające gdzieś nieopodal zagrożenie, przemykające na granicy wzroku. Ich obecność znaczą jedynie zastawione w porzuconych okopach pułapki, tlące się węgle w paleniskach i zniszczony sprzęt wojskowy. Jeśli Niemcy w ogóle się pojawiają, to są przedstawieni przelotnie, nie widzimy nawet szczegółów ich twarzy. We wspomnianym płonącym miasteczku, kiedy ścigają Schofielda, przypominają nieludzkie cienie, nieustępliwe w walce z wrogiem.

Materiały prasowe Monolith Films.

Zwierciadło historii

Gdyby przyłożyć do filmu surową miarę oceny pod względem historycznej wiarygodności, oczywiście „1917” pozostawia nieco do życzenia. Nie wszystko w scenografii oddawaje rzeczywistość. Przedstawione w filmie okopy są jak na początek kwietnia wyjątkowo czyste oraz suche. Można podnieść również kilka uwag technicznych pod ich adresem. Wędrując okopami wraz z Blakiem i Schofieldem wydaje się, że biegną one prosto i nie posiadają zbyt wielu zakrętów – tymczasem, jak pokazują archiwalne zdjęcia lotnicze, sieć okopów wyglądała jak ogromna seria krzywych, wykopanych pod kątem 90° stopni. Dzięki temu systemowi możliwa była skuteczna obrona, gdyż atakujący nie byli w stanie wtargnąć do okopów równocześnie na całej linii. Ponadto wysunięte narożniki pozwalały utworzyć śmiertelnie skuteczne stanowiska z bronią maszynową.

Trudno w tej chwili ocenić, czy stanie się klasykiem gatunku, porównywalnym do „Ścieżek chwały” czy „Na Zachodzie bez zmian”. Jednakże w mojej ocenie „1917” wybija się ponad przeciętność i od czasu filmu „Okop” z 1999 roku jest najlepszym anglojęzycznym obrazem o Wielkiej Wojnie.

Aleksander Kowalik-Szlaużys

Innym niedopatrzeniem ze strony Sama Mendesa jest końcowa sekwencja ataku batalionu porucznika Josepha Blake’a. Przedstawiona tam ziemia niczyja, pełna zieleni i pozbawiona kraterów po ostrzale artyleryjskim, nie odpowiada rzeczywistości. Niestety, ale również sam szturm został przedstawiony niezgodnie z realiami epoki. Atak na okopy przeciwnika przebiegał falami, a żołnierze w trakcie ataku nie biegli, tak jak zostało to przedstawione w filmie. Atakujący żołnierze musieli poruszać się możliwie w stałym tempie, aby nadążać za postępującym ostrzałem artyleryjskim, którego celem była osłona nacierającej piechoty. Zaletą filmu jest natomiast pokazanie udziału czarnoskórych i hinduskich żołnierzy w szeregach armii brytyjskiej. Dotychczas byli oni pomijani przez brytyjskich filmowców. Tymczasem czarnoskórzy obywatele Zjednoczonego Królestwa brali udział w Wielkiej Wojnie, za przykład wystarczy posiadający barbadoskie korzenie podporucznik Walter Tull, który służył w Middlesex Regiment. Z kolei w walce poległo blisko 75 tysięcy hinduskich żołnierzy.

Sam Mendes umiejętnie wplótł w rozmowy między żołnierzami wspomnienie bitwy nad Sommą (1 lipca – 18 listopada 1916), która stała się symbolem materiałowej wojny na wyniszczenie przeciwnika, z huraganowym ostrzałem artyleryjskim, nacierającymi raz po raz masami piechoty oraz księżycowym krajobrazem ziemi niczyjej. To właśnie w trakcie pierwszego dnia tej bitwy śmierć poniosło 19 240 brytyjskich żołnierzy, zapisując się w pamięci brytyjskiej jako jeden z najczarniejszych dni w historii armii Zjednoczonego Królestwa. Innym wyrazem pamięci zbiorowej w filmie jest związana z bitwą nad Sommą miejscowość Thiepval. W tym niewielkim miasteczku w północnej Francji znajduje się Thiepval Memorial będący symbolicznym miejscem spoczynku 72 337 zaginionych brytyjskich żołnierzy z bitwy nad Sommą.

Materiały prasowe Monolith Films.

„1917” jest bardzo dobrze zrealizowanym dramatem wojennym. Stanowi na tyle udaną próbę ukazania horroru Wielkiej Wojny, że nie przeszkadza w jego odbiorze nawet koncept fabularny. Postacie są wyraziście zarysowane, zapadają widzowi w pamięć, a ich historia angażuje emocjonalnie. Duża w tym zasługa świetnie dobranych aktorów, zarówno pierwszoplanowych, jak i epizodycznych. Mieszanina akcentów z całego imperium brytyjskiego cieszy ucho, a dający się zauważyć okopowy slang nadaje dodatkowej głębi. Same dialogi pozwalają wyczuć panujące wśród brytyjskich żołnierzy nastroje. Dobrym przykładem są tu utyskiwania Blake’a na aprowizację, czy też ponura konstatacja pułkownika Mackenziego: „There is only one way this war ends. Last man standing”.

Obraz Mendesa warto polecić nie tylko osobom zainteresowanym tematem Wielkiej Wojny czy pasjonatom dramatów wojennych. Trudno w tej chwili ocenić, czy stanie się klasykiem gatunku porównywalnym do „Ścieżek chwały” czy „Na Zachodzie bez zmian”. Jednakże w mojej ocenie „1917” wybija się ponad przeciętność i od czasu filmu „Okop” z 1999 roku jest najlepszym anglojęzycznym obrazem o Wielkiej Wojnie.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 579

(6/2020)
11 lutego 2020

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj