W 1988 r. na łamach styczniowego numeru „National Geographic” ukazało się wyjątkowe zdjęcie. Wykonane zostało pół roku wcześniej, w nocy z 4 na 5 sierpnia 1987 r., w Wojewódzkim Ośrodku Kardiologii w Zabrzu, tuż po wielogodzinnej operacji przeszczepienia serca. Obraz ten zajmuje szczególne miejsce w polskiej zbiorowej wyobraźni, nietrudno więc przywołać go z pamięci: opustoszała sala operacyjna, siedzący po lewej stronie pomieszczenia Zbigniew Religa monitoruje pracę przeszczepionego pacjentowi narządu, podczas gdy jego wyczerpany asystent śpi w rogu sali. Fotografia powstała na potrzeby reportażu o krytycznym stanie opieki zdrowotnej w PRL, jednak lekarze w obiektywie Jamesa Stanfielda mierzą się nie tyle ze skrajnym niedofinansowaniem polskiej medycyny, ile z bardziej uniwersalnymi demonami: nieprzewidywalnością ciała i choroby, własną słabością, nieludzkim zmęczeniem.
Łukasz Palkowski, reżyser „Bogów”, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zdjęcie to stanowi kliszę wizualną, z którą musi skonfrontować się każda ekipa filmowa przystępująca do pracy nad scenariuszem na motywach biografii Zbigniewa Religi (wskazuje na to bardzo wyraźnie ostatnie ujęcie). Jednak tym, co szczególnie przykuwa wzrok w tej scenie, jest sam chirurg, a zwłaszcza jego czujne i zdeterminowane spojrzenie. Podobnie postać ta prezentuje się w filmie „Bogowie”: na ekranie panuje bezwzględny monoteizm. Dzieje się tak nie tylko ze względu na to, że znakomity Tomasz Kot magnetycznie przyciąga uwagę widza spektakularnym popisem aktorskich umiejętności (to powrót do znakomitych początków kariery i „Skazanego na bluesa”). Głównym powodem jest to, że w scenariuszu, przykrawającym historię do gatunkowych ram filmu biograficznego, nie uwzględniono, niestety, innego spojrzenia na przedstawiane wydarzenia niż te spod zmarszczonych brwi kardiochirurga. Również zmagania ze wspomnianymi wyżej demonami ustępują miejsca starciu bohatera przede wszystkim z instytucjonalną strukturą jego świata – starciu, którego ukazanie wydaje się zbyt jednoznaczne i powierzchowne.
Buntownik w zielonym fiacie
Fabuła „Bogów” koncentruje się na kilkuletnim okresie przygotowań poprzedzających dokonanie pierwszego udanego przeszczepienia serca w Polsce. Przywiezione ze stażu w Stanach Zjednoczonych przekonanie, że program transplantacji tego organu stanowi jedyną szansę dla najgorzej rokujących pacjentów, prowadzi młodego kardiochirurga do konfrontacji ze zwierzchnikami. W dalszej kolejności zmusza go do przeniesienia się do prowincjonalnego Zabrza i zbudowania tam, prawie dosłownie, od fundamentów ośrodka, w którym będzie można wykonywać zabiegi na światowym poziomie. Działanie bohatera jest głęboko zakorzenione w jego charakterystyce: żeby osiągnąć swoje cele, potrafi rzucić wszystko na szalę i walczyć do końca, niezależnie od tego, jaki rachunek przyjdzie mu za to zapłacić.
Wykreowana przez Tomasza Kota postać zapada w pamięć dzięki charakterystycznym rekwizytom: papierosom odpalanym jeden od drugiego, mocnej kawie w szklance, samochodowi pędzącemu szaleńczo po polskich wertepach, jakby jego właścicielowi szkoda było czasu na przejazd lub po prostu jakby „nie lubił, jak ktoś jedzie przed nim”. Filmowy Religa, mimo że woli zasłuchiwać się w jazzowych standardach, ma rockandrollową duszę, nie waha się kwestionować status quo i zręcznie lawiruje na granicy tego, co akceptowalne dla innych medyków. Drobne słabości sprawiają, że tym łatwiej jest mu wzbudzić sympatię widzów. Warto jednak z dystansu przyjrzeć się jego działaniom, by zauważyć jak wieloznaczną jest on postacią – a raczej: jaką mógłby być.
Choć ciemna strona bohatera została ukazana na ekranie – co i tak jest pewnym osiągnięciem w polskim kinie ostatnich lat, gdzie nietrudno natknąć się na filmowe laurki (dedykowane np. ks. Jerzemu Popiełuszce, Lechowi Wałęsie czy Agacie Mróz) – to chwile załamania potraktowane są tu jako przejściowe, nieznaczące. Problem relacji Religi z żoną właściwie znika w połowie filmu, podobnie jak jego alkoholowe ekscesy po jej przyjeździe do Zabrza. Zgodnie ze słowami Palkowskiego wiele scen tego typu poszło pod nóż w montażowni – inaczej rozłożono akcenty, co jednocześnie wpłynęło na pozytywny wydźwięk filmu, podkręciło tempo opowieści i, w moim odczuciu, prawdopodobnie w dużej mierze wykastrowało bohatera z wątpliwości, których jego pierwowzór musiał być boleśnie świadomy. Jedną z nielicznych scen, gdy można sobie z tego zdać sprawę, jest ta, w której Religa przypadkowo, pozornie śpiący w ciemnej dyżurce, wysłuchuje rozmowy telefonicznej swojego pacjenta z bliskimi. Chirurg reaguje impulsywnie: w głębi serca zdaje sobie sprawę z tego, że wolałby leczyć bezimienny przypadek, podczas gdy nie ma ucieczki od wzięcia na siebie odpowiedzialności za przeżycie konkretnego człowieka.
Na drugim planie na próżno można szukać bohatera, który w równym stopniu podzielałby świadomość wyzwania, jakie postawił przed sobą filmowy Zbigniew Religa. Aktorzy robią, co mogą, by tchnąć życie w płaskie i jednowymiarowe postaci, czasami groteskowo przerysowane. W tle przewijają się więc zdezorientowani pacjenci, jowialni partyjni decydenci, a przede wszystkim tchórzliwi lekarze. Żona kardiochirurga, także lekarka, w żadnej ze scen, w których bierze udział, nie została przedstawiona jako pełnoprawna partnerka, której opinia miałaby jakiekolwiek znaczenie – jest raczej opuszczoną kobietą, godzącą się z podrzędnym wobec pracy męża miejscem w jego życiu, lub odgrywa rolę niemej pocieszycielki, podtrzymującej mężczyznę, który topi niewygodne myśli w alkoholu.
Religa podkreślał, że nie pozostawił następcy, lecz uczniów. Jednak w „Bogach” inni pracownicy kliniki giną w cieniu rzucanym przez zamkniętego w swoim świecie docenta.| Katarzyna Szarla
Wydaje się, że rolę godnego partnera Religi miał odgrywać profesor Jan Moll, poprzednik młodego lekarza na polu przeszczepiania serca. Po nieudanej próbie przeprowadzenia zabiegu w 1969 r. obłożony został on publiczną infamią, a w „Bogach” portretowany jest jako człowiek złamany nagonką. Dla młodego kardiochirurga stanowi przypomnienie, jaki los może go spotkać, jeśli zawiedzie, lecz jednocześnie występuje w roli mentora, inspirującego Religę do działania. Niestety, możemy się tylko domyślać, skąd starszy lekarz czerpie niezachwianą wiarę w ostateczne powodzenie młodego kardiochirurga. Ich relacja przedstawiona została zaledwie szkicowo, zbyt powierzchownie, by wewnętrzna przemiana Religi przy łożu śmierci starszego lekarza wydała się całkowicie psychologicznie wiarygodna. Wątek ten wydaje się jednak niezwykle istotny, zwłaszcza gdy porównany zostanie odbiór społeczny pracy obydwóch lekarzy. „Bogowie” bowiem są nie tylko opowieścią o samotnym bohaterze, lecz także w jakimś stopniu filmem o pokoleniowej zmianie, nie tyle w kadrze lekarskiej, ile w ludzkiej mentalności.
Bóg czy bogowie?
Dość patetyczny tytuł filmu odnoszony jest często ogólnie do lekarskiej profesji. Sam Religa w wywiadzie-rzece przeprowadzonym przez Jana Osieckiego tak wspominał swoją asystenturę w Klinice Kardiochirurgii w Warszawie: „Wówczas w polskiej medycynie obowiązywał tak zwany system niemiecki, to znaczy szef kliniki był niczym bóg, który decydował o wszystkim. Absolutnie nikt nie miał prawa kwestionować jego decyzji. Nie było nawet możliwości dyskusji na temat wydanego polecenia. W Stanach wyglądało to zupełnie inaczej. A ja przyzwyczaiłem się już do standardów amerykańskich. Nie odpowiadał mi stary styl pracy” [1]. Po cytacie tym opisuje on scenę, która prawie dokładnie została przeniesiona na ekran, a mianowicie gdy profesor Wacław Sitkowski na przedstawioną mu przez młodszego lekarza deklarację chęci podjęcia się przeszczepienia serca odpowiada mu: „Zbyszek, oczywiście, że będziesz to robił, ale tylko w dwóch przypadkach – jak ja przejdę na emeryturę albo umrę” .
W tym świetle film Palkowskiego tym bardziej jawi się jako opowieść nie tylko o lekarskiej walce, by „zdążyć przed Panem Bogiem”, lecz także jako narzucająca swoją wolę i tłumiąca inicjatywę „góra”. Zabrzańska klinika stała się ośrodkiem przeprowadzającym nowatorskie zabiegi, ale również prawdziwą szkołą opartą na ideałach przywiezionych z zagranicznych staży, stawiającą na samodzielność młodych chirurgów i naukę przez własnoręczne wykonywanie zabiegów. Religa podkreślał z dumą, że nie pozostawił po sobie następcy, lecz wielu uczniów. W „Bogach” ta technologiczna i mentalna zmiana jest początkowo wyraźnie obecna, jednak z czasem wątek ten zupełnie się urywa, a inni pracownicy kliniki giną w cieniu rzucanym przez coraz bardziej zamkniętego w swoim świecie docenta.
Postrzeganie rozbieżności zdań pomiędzy filmowym Religą a „bogami” co do przeszczepiania serca jedynie poprzez konflikt pokoleń byłoby uproszczeniem, jednak element walki o władzę i zazdrość o powodzenie młodszego lekarza jest w filmie stale obecny – a to za sprawą groteskowo przerysowanego lekarza granego przez Ryszarda Kotysa. W filmie Palkowskiego przewijają się również inne motywacje: ekonomiczne (za kwotę przeznaczoną na przeszczepienie można wykonać kilka tańszych zabiegów, a tym samym przedłużyć życie kilku pacjentom), próba ochrony innych „kontrowersyjnych” zabiegów (np. programu transplantacji wątroby) przed histeryczną reakcją mediów w razie niepowodzenia zespołu Religi, nieuznawanie pobierania serca za działanie moralnie słuszne. Środowisko lekarskie wydaje się jednak naszkicowane zbyt grubą kreską: zupełnie nieobecni są młodsi lekarze spoza zabrzańskiego ośrodka, podzielający zapatrywania Religi, a jego stanowisko jawi się jako jedyne słuszne. Tym samym nie jest jasne, jakiej odpowiedzi twórcy filmu udzielają na pytanie, w jakim stopniu autorytarnie chirurg przeszczepiający w polską tkankę amerykańskie, „bogobójcze” elementy sam ulega deifikacji.
Operacje na duszach
Przejmujemy więc sposób patrzenia na transplantacje filmowego Religi, racjonalisty, który nie może zrozumieć, że to, co dla niego jest kwestią nauki, w debacie publicznej urasta do rangi niedopuszczalnego eksperymentu na ludzkiej duszy. Scena rozmowy doktora Zembali z żoną pacjenta mającego otrzymać pierwszy przeszczep utrzymana jest w tonie prawie komediowym, lecz ewentualny uśmiech widza może okazać się gorzki, gdy zda sobie sprawę z tego, że właściwie śmieje się z samego siebie. Ponad dwadzieścia lat później, fluktuacje w liczbie wykonywanych transplantacji wciąż w dużej mierze zależą od opinii społecznej i zdarza się, że ich liczba spada po odpowiednio nagłośnionych przypadkach uznanych przez media za kontrowersyjne. Liczba organów przeszczepianych od żywych dawców wciąż utrzymuje się na poziomie niższym niż w wielu innych krajach [2]. Chociaż na szczęście akceptacja społeczna dla transplantacji pozostaje obecnie na poziomie zdecydowanie wyższym niż w latach 80., nie można powiedzieć tego o wielu innych budzących emocje zabiegach medycznych. Opór wobec prowadzenia rzeczowej debaty nad etycznością i dopuszczalnością niektórych medycznych procedur wciąż pozostaje zaskakująco silny, a próby odpowiedzi na podstawowe pytania o granice stosowania nowatorskich terapii czy medycznego eksperymentu są zdecydowanie zbyt rzadko podejmowane.
Twórcy „Bogów” nie pochylają się wystarczająco uważnie nad tymi wątpliwościami, lecz już samo przeniesienie na ekran tak trudnej i złożonej historii stanowi dla polskiego kina krok w dobrym kierunku. Za szczególną zasługę tego obrazu uważam, wyjątkowo skuteczne jak na polskie realia, wykorzystanie pomocy konsultantów medycznych. Scenariusz postawił przed realizatorami filmu ambitne zadanie: aktorzy wielokrotnie stają przy operacyjnym stole, a nawet najbardziej dramatycznym zwrotom akcji towarzyszyć musi perfekcyjnie opanowana choreografia z użyciem skalpeli, ssaków i haków. Nie wzruszają mnie opowieści ekipy o ich pierwszej bezpośredniej konfrontacji z bijącym ludzkim sercem, ale za to bardzo cieszy pełna pokory próba oddania skomplikowania zabiegów i poszanowanie realiów sali operacyjnej. Sceny te wreszcie nie wzbudzają w przeciętnym pracowniku służby zdrowia (lub u osoby naprawdę minimalnie zorientowanej w temacie) zbędnej wesołości, jak miało to miejsce w przypadku niektórych polskich produkcji medycznych ostatnich lat – przede wszystkim telewizyjnych, np. „Lekarzy” czy „Na dobre i na złe” – które szybko stawały się źródłem żarcików opowiadanych w szpitalnych dyżurkach lub nad stołem operacyjnym. Wydaje się, że im więcej w tym aspekcie realizmu, tym bardziej adekwatne wyobrażenie widza – potencjalnego pacjenta – o tym, co może go na sali operacyjnej czekać, i tym samym mniej wygładzonych wyobrażeń i niepotrzebnego lęku związanego z ich weryfikacją przez rzeczywistość.
Siła „Bogów” to przede wszystkim sprawność biograficznej opowieści. Warto jednak zwrócić uwagę na jej mankamenty: w moim odczuciu to niewiele więcej niż efektowne ożywienie kilku fotografii, pozbawione odpowiednio głębokiego namysłu nad przenoszoną na ekran historią. W medycynie liczą się – szczególnie obecnie – wystandaryzowane wytyczne i algorytmy postępowania, które pozwalają medykom działać efektywnie i jak najbardziej zmniejszyć szanse na przypadkowe zabicie pacjenta. Film Palkowskiego, chociaż dotyka tematu eksperymentu, sam stanowi kinowy odpowiednik procedury bezpiecznej i pozbawionej ryzyka. Ryzyko jednak – o czym wiedział Zbigniew Religa – warto czasami podjąć, by dokonać czegoś prawdziwie istotnego.
Przypisy:
[1] „Religa. Człowiek z sercem w dłoni”, rozmawiał Jan Osiecki, Pruszyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 26.
[2] Można się o tym przekonać po zapoznaniu się z Biuletynami Informacyjnymi Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego ds. Transplantacji „Poltransplant”, które dostępne są na stronie internetowej www.poltransplant.org.pl.
Film:
„Bogowie”, reż. Łukasz Palkowski, Polska 2014.
[yt]1biE4cOrDPE[/yt]