Filmów o starości jest wiele. Od klasycznych już, pięknych i subtelnych obrazów przemijania zaczynając – „Miłość” Michaela Hanekego, „Pora umierać” Doroty Kędzierzawskiej czy „Jeszcze nie wieczór” Jacka Bławuta – po lekkie i przyjemne opowieści o pragnieniach, o walce o swoje marzenia pomimo upływających lat. Tu wskazać można chociażby „Choć goni nas czas” Roba Reinera, animowany „Odlot” Pete’a Doctera czy „Hotel Marigold” Johna Maddena. Tym, co łączy te filmy, jest tradycyjne podejście do starości. Starsi aktorzy grają w nich starych ludzi, którzy w mniejszym lub w większym stopniu odgrywają role społeczne przypisane do swojego wieku czy też stereotypowo z wiekiem związane. Jest jednak trzecia kategoria filmów, w których starsi aktorzy grają postaci wcześniej zarezerwowane dla młodych wykonawców. Mamy wręcz całą serię senior romantic story, czyli komedii romantycznych, w których nie występuje młody Hugh Grant czy Meg Rayan, ale mocno dojrzali Jack Nicholson, Meryl Streep, Pierce Brosnan albo Emma Thompson. Warto tu wspomnieć o „Mamma mia”, „Lepiej późno niż później”, „Riwierze dla dwojga” czy „Dwojgu do poprawki”.

BRAY_20130903_EXP3_7742.dng
Fot. Materiały dystrybutora

W tym trendzie nie ma nic zaskakującego. Z jednej strony mamy bowiem do czynienia ze starzejącymi się gwiazdami Hollywoodu, które wciąż chcą grać, a że wyglądają relatywnie młodo, nie pasują do ról żegnających się z życiem staruszków. Z drugiej natomiast – dojrzałą widownię, która idąc do kina, chce się dobrze bawić, a nie tylko zamartwiać przemijaniem. Jednocześnie nie pragnie ona oglądać na ekranie wyłącznie młodych aktorów. Chce widzieć bohaterów, z którymi może się utożsamić i których może polubić. A że grupa konsumentów 50+ rośnie w siłę, nie dziwi, że filmowcy starają się zaspokoić ich potrzeby i przyciągnąć do kin.

Ten trop doprowadzić mógł do powstania „Niezniszczalnych 3”, podobnie jak i poprzednich części. Twórca najnowszej odsłony tej serii, Patrick Hughes, poszedł jednak o krok dalej. Skoro mieliśmy już komedie romantyczne z dojrzałymi bohaterami, dlaczego nie zrobić filmu akcji, klasycznej rąbanki, z emerytowanymi herosami w rolach głównych? Można oczywiście powiedzieć, że już dawniej były podobne filmy sensacyjne. Prawda! Ale starsi zazwyczaj grali tam role mistrzów uczących młodych, jak np. Robert Redford w „Zawód: szpieg” lub po prostu niezastąpionych ekspertów jak Clint Eastwood, Tommy Lee Jones, Donald Sutherland i James Garner w „Kosmicznych kowbojach”. Hughes natomiast zaserwował widowni coś innego – film, w którym starzejący się herosi mają być figurami równoprawnymi z młodymi wilczkami. Film, w którym stare ciało, choć nie tak jędrne, może być wciąż sprawne, a doświadczenie ma być równowartościowe z szaleńczą odwagą. Film długi, przewidywalny i – mówiąc szczerze – słaby.

Międzypokoleniowa demolka

O tym, że społeczeństwa zachodnie się starzeją i że grozi nam kryzys demograficzny, wiemy już wszyscy. To zupełnie nowa sytuacja, która wymaga przedefiniowania relacji międzygeneracyjnych. Nie żyjemy już bowiem w świecie, gdzie starzy ludzie są rzadkością, ale w świecie, który – przynajmniej na Zachodzie – powoli zaczyna być przez nich liczebnie zdominowany. Dawniej, w społeczeństwach, które ogólnie nazwać można było tradycyjnymi, relacje międzypokoleniowe, osadzone w życiu rozbudowanej rodziny, oparte były w dużym stopniu na szacunku i hierarchii wynikającej z wieku. Starsze osoby były rzadkością i cieszyły się swoistą estymą. Uosabiały wiedzę, mądrość, doświadczenie. Opisując tamten świat, Margaret Mead odwoływała się do pojęcia kultury postfiguratywnej, w której dzieci uczą się głównie od swych rodziców i innych starszych członków społeczności. Współczesne społeczeństwo reprezentuje natomiast w myśl jej koncepcji kulturę prefiguratywną [1]. Starsze pokolenia nie potrafią nadążyć za zmieniającą się w zawrotnym tempie rzeczywistością. Udaje się to natomiast młodszym, którzy często współtworzą część owych zmian – obecnie więc to raczej, a przynajmniej równolegle, adolescenci wprowadzają swoich rodziców „w życie” niż odwrotnie, a utracony autorytet tych drugich przejmowany jest przez młodzież. Współczesne relacje międzypokoleniowe oparte muszą być zatem nie na hierarchii, ale na partnerstwie, gdzie pozycje mistrza i ucznia nie są przypisana do wieku. Taką sytuację zaobserwować możemy właśnie w „Niezniszczalnych 3”.

Reżyser prowadzi nas do wyświechtanego, a jakże prawdziwego wniosku, że tylko łącząc życiowe doświadczenie z pomysłami i otwartością młodych, można zdziałać cuda. | Łucja Krzyżanowska

Patrick Hughes pokazuje nam zdziesiątkowaną przez poprzednie dwie części ekipę najemników pracujących dla CIA, którym przewodzi Barney Ross (Sylvester Stallone). Wszyscy mają lata swojej świetności za sobą. Twarze ostro poorane zmarszczkami, smutne oczy, odrobinę nadwagi. Choć walczą ze złem, rozmawiają o chorobach, obawiają się zawału serca, martwią się przemijaniem i nie nadążają za nowoczesnymi technologiami. Na samym początku filmu przegrywają starcie z wrogiem – Stonebanksem (Mel Gibson). W tej sytuacji Ross staje przed trudnym wyzwaniem: walczyć dalej ze swoimi kamratami czy skorzystać ze świeżej krwi. Wybiera to drugie i do kolejnej akcji montuje ekipę złożoną między innymi z hakera o adekwatnej ksywie Wifi (Glen Powell), długonogiej blond ochroniarki (Ronda Rousey) oraz lubiącego się bić dla pieniędzy Smilee’a (Kellan Lutz). Dawnych wojowników (Jasona Stathama, Wesley’a Snipesa, Dolphiego Lundgrena, Randy’ego Couture’a) odsyła na emeryturę, na której oglądają telezakupy i samotnie piją piwo. A tatusiowatego Arnolda Schwarzeneggera wykorzystuje tylko jako taksówkarza, który podrzuca go na miejsce akcji samolotem. I choć mówi, że kieruje nim troska o życie dawnych przyjaciół, to podświadomie czuje, że tylko młodość ma szansę odnieść zwycięstwo, a starość kojarzy mu się jedynie z przegraną.

Początkowo wydaje się, że ma rację i że wykorzystując hakerskie zdolności Wifiego, bohaterowie są w stanie przechytrzyć starego Mela Gibsona. Szybko jednak popełniają banalne błędy. Reżyser prowadzi nas do wyświechtanego, a jakże prawdziwego wniosku, że tylko łącząc życiowe doświadczenie z pomysłami i otwartością młodych, można zdziałać cuda. W trzeciej próbie pokonania wroga do akcji włączają się emerytowani bohaterowie, a także znudzony biurową robotą i eleganckimi garniturami siwy Max Drummer (Harrison Ford) i wspólnie z nieznającymi lęku młodymi doprowadzają do obowiązkowego happy-endu.

BRAY_20130828_EXP3_4662.dng
Fot. Materiały dystrybutora

Międzypokoleniowa lekcja

Pomimo tego, że współpraca młodych ze starszymi nie była celową i zaplanowaną w czasie wymianą zasobów i doświadczeń, to w pewnym sensie mamy w „Niezniszczalnych 3” do czynienia z projektem międzypokoleniowym zgodnym z wszelkimi możliwymi wytycznymi UNESCO. W łopatologiczny sposób widzowi pokazywane są wzajemne korzyści, jakie z tej interakcji wynoszą i młodzi, i starsi. Gunner Jensen kupuje sobie minikomputerek mieszczący się w zegarku, który wcześniej wyśmiał, gdy po raz pierwszy zobaczył u Wifiego. I choć używa go tylko – jak sam mówi – do sprawdzania pogody, to młody haker robi z niego użytek i rozbraja skomplikowany system ładunków wybuchowych, ratując tym samym wszystkim życie. Niedoceniona technologia staje się tym samym wybawcą, a bohater-senior dowiaduje się o świecie czegoś nowego.

Czego natomiast młodzi nauczyli się od wiekowych kolegów? Są oni typowymi najemnikami. Angażują się w akcję dla pieniędzy, adrenaliny i rozrywki. Niezniszczalni natomiast walczą dla Sprawy – dla dobra, dla sprawiedliwości. Im chodzi o pewien etos, o przekonania. Barney wyjaśnia więc swoim młodziakom, dlaczego to, co robią ma sens – stają naprzeciw nie tylko handlarza bronią, lecz także zbrodniarza wojennego, którego miejsce jest nie w światowych galeriach sztuki, do których ma słabość, ale przed Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze. A oni się w to wciągają, zmieniają swoje nastawienie (przynajmniej jeden z nich). Emerytowanymi herosami kierują też inne uczucia: przyjaźń, odpowiedzialność, braterstwo, honor. To jest lekcja, którą dostają niewydarzeni młodzi rozbójnicy. Dowiadują się, że można liczyć na przyjaciół, trzeba być za nich odpowiedzialnym, że wspólna historia zobowiązuje, że w tej bitwie nie rozchodzi się tylko o żołd, ale o coś znacznie ważniejszego.

Wspólna wizyta w barze na zakończenie akcji i śpiewanie piosenek karaoke wywołują uśmiechy na smutnych twarzach podstarzałych bohaterów, a sam Ross czuje się jak dumny ojciec. Pierwsze spotkanie tych dwóch generacji pełne było wzajemnych uprzedzeń, kpiny czy wręcz pogardy, a wspólne działanie doprowadziło do wzajemnego zrozumienia. I choć dla młodej blond piękności różnica wieku jest nie do przeskoczenia i uniemożliwia nawiązanie romansu z Rossem, to widać wyraźnie łączącą ich, cienką bo cienką, ale jednak – nić przyjaźni.

BRAY_20130904_EXP3_8300.dng
Fot. Materiały dystrybutora

Międzypokoleniowa nuda

Zarówno młodzi, jak i starsi, przedstawieni są w „Niezniszczalnych” stereotypowo. Negatywne i pozytywne cechy obydwu pokoleń powielają znane schematy. Film, nawet jeśli założymy, że stoją za nim dobre intencje, nie wnosi nic odkrywczego w obraz relacji międzypokoleniowych, konserwuje wymarzoną wizję współdziałania ponad podziałami. Co więcej, wydaje się, że ta wizja może bardziej odpowiadać starszym widzom niż młodym – w końcu okazuje się przecież, że emerytowani bohaterowie są potrzebni, że nie można ot tak wysłać ich na emeryturę. Trudno więc mówić o przełamywaniu stereotypów związanych z wiekiem. Film nie pozwala na stworzenie nowego obrazu starszych i młodszych bohaterów. Nie przełamuje konwencji. Czyż nie byłoby ciekawiej, gdyby okazało się, że Gunner Jensen potrafi zrobić lepszy użytek z komputera niż młody Wifi? Lub: gdyby któryś z młodych okazał się bardziej roztropny czy odpowiedzialny od starszego? Tym samym „Niezniszczalni 3” paradoksalnie wzmacniają – i tak już silny w popkulturze – dystans międzypokoleniowy. Poza samym osadzeniem podstarzałych aktorów w rolach dotychczas pisanych z myślą o młodych, nie pokazuje nam nowej wizji dojrzałych ludzi. Nie pozwala swoim bohaterom wyjść poza konwencję. Nie odważa się nawet na romans Barneya Rossa z młodą ochroniarką. Starsi zostają starszymi, a młodzi młodymi. Widz nie wychodzi z kina z refleksją, że może zbyt tendencyjnie podchodził dotychczas do osób w różnym wieku.

Przekaz „Niezniszczalnych 3” jest więc pozytywny, ale zarazem naiwny i banalny: razem możemy więcej, bierzmy ze starości i młodości to, co najlepsze, bo to daje prawdziwą synergię i pozwala skuteczniej działać. Bez odpowiedzi pozostaje natomiast pytanie, czy Conrad Stonebanks przetrwał masakrę i czy ponownie powróci z zaświatów w 4 części sagi… Oby jednak nie, bo kolejnej części „Niezniszczalnych” widzowie mogą już nie ścierpieć.

Przypis:

[1] Margaret Mead, „Kultura i tożsamość. Studium dystansu międzypokoleniowego”, PWN, Warszawa 2000.

 

Film:

„Niezniszczalni 3”, reż. Patrick Hughes, Francja, USA 2014.

 

[yt]4xD0junWlFc[/yt]