0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > Sprzedawanie Niderlandów przez...

Sprzedawanie Niderlandów przez Zagłobę

Z Marcinem Zarembą rozmawia Adam Puchejda

Reparacje od Niemiec to jest humbug. Zajmujemy się czymś, co przypomina sprzedawanie Niderlandów przez Zagłobę.

Adam Puchejda: Kiedy tak naprawdę Polska rozpoczęła starania o reparacje niemieckie?

Marcin Zaremba: Nigdy. Myślało się o reparacjach przez całą wojnę, mówiło o nich, bo było wiadome, że Niemcy muszą zapłacić za swoje zbrodnie i zniszczenia. Ale bieg wojny spowodował, że tę część Europy zajęła Armia Czerwona, Polsce przypadły Ziemie Zachodnie i Północne, a o reparacjach przestano wspominać.

Odszkodowania obiecano nam przecież podczas konferencji poczdamskiej.

Oficjalnie. Ale te reparacje były powiązane z odszkodowaniami dla ZSRR, dlatego były od początku fikcją. Negocjacje prowadził rząd komunistyczny, a tak naprawdę Bolesław Bierut. Nie było mowy o prawdziwych odszkodowaniach. Poza tym dla Polski kluczowe było wtedy ustalenie granicy zachodniej, tego, gdzie ona będzie przebiegać. Czy Szczecin będzie przypadał Polsce, czy nie? To był prawdziwy problem.

Ilustracja: Max Skorwider

Ziem Zachodnich nie uznawano za jakąś formę reparacji?

Nie mówiło się w tych kategoriach, ale to było wiadome. Pomijając tereny, które zostały włączone do Rzeszy w 1939 r., i poza Gdańskiem, polskie prawa do całej reszty były przecież żadne. Do Polski nigdy nie należał Elbląg, podobnie jak nigdy nie należał Szczecin. Za Bolesława Krzywoustego były one jakiś czas lennem. Było więc oczywiste, że Ziemie Zachodnie stanowią jakiś rodzaj nie tylko rekompensaty za ziemie stracone na wschodzie, jak się wówczas mówiło: „Za Wilno i Lwów”, lecz także są formą zadośćuczynienia Polakom za II wojnę światową. Nie mówiono o tym wprost, ale taki był podtekst.

Czy wiadomo, dlaczego rząd PRL zrzekł się reparacji w 1953 r.?

Zrzekł się dlatego, że sytuacja gospodarcza wschodnich Niemiec była bardzo trudna. Niemcy się odbudowywały, Rosja musiała tam ciągle ładować duże pieniądze, utrzymanie wojska też było kosztowne. Wschodnich Niemiec nie było na to po prostu stać. A dodatkowo okazało się – to był pewien proces od czasów powstania NRD, język antyniemiecki zaczyna się zmieniać w 1948 r. – że wschodnie Niemcy to niemalże nasi sojusznicy. Jesteśmy po prostu razem w ojczyźnie socjalistycznych krajów. Zatem zrezygnowano z reparacji wobec Niemiec z powodów ekonomicznych w samych Niemczech i ze względu na ideologię, że to sojusznicy itd.

Później w latach 60. i 70. wracano jeszcze do kwestii odszkodowań?

Niemcy zobowiązały się do wypłacenia rent dla ofiar eksperymentów pseudomedycznych, dogadano się też co do emerytur dla robotników przymusowych. Ale jest jeszcze jeden wątek tej całej historii, bardzo ciekawy. Mam tu na myśli umowę, którą w 1975 r. w Helsinkach wynegocjowali Edward Gierek i kanclerz NRF, Helmut Schmidt. Na jej mocy komuniści wydali zgodę na wyjazd do Niemiec do 80 tys. osób pochodzenia niemieckiego, głównie z Opolszczyzny, ale także Warmii i Mazur, za co Polska otrzymała 2 mld 300 mln marek korzystnie dla Polski oprocentowanych kredytów. Od połowy 1975 do 1979 r. Polska wydawała zezwolenia na wyjazd około 123 tys. osób. Była to zwykła gierka Gierka, ale też po prostu handel żywym towarem, uzyskanie pomocy finansowej za wyjazd osób pochodzenia niemieckiego z Polski. Później kwestia reparacji wracała też przy każdej właściwie awanturze ze Związkiem Wypędzonych, z Hupką, Czają i Eriką Steinbach, ale to były głosy nieoficjalne polskiego rządu. Na zasadzie: skoro oni tak, to my też będziemy działać i żądać.

Było oczywiste, że Ziemie Zachodnie stanowią jakiś rodzaj nie tylko rekompensaty za ziemie stracone na wschodzie, jak się wówczas mówiło: „za Wilno i Lwów”, lecz także są formą zadośćuczynienia Polakom za II wojnę światową.

Marcin Zaremba

A kiedy negocjowano zjednoczenie Niemiec, myślę tu o umowie 2+4, poruszono kwestie reparacji?

Nie, w ogóle się to nie pojawiło. Ale też wcześniej, np. w roku 1970, kiedy została podpisana umowa Brandt–Cyrankiewicz, potwierdzająca granicę na Odrze i Nysie, ani w latach 1989 i 1990, kiedy negocjowano zjednoczenie Niemiec, a Mazowiecki spotykał się z Kohlem.

Zięba

Dlaczego?

Dla Polski w 1970 r. otrzymanie gwarancji Ziem Zachodnich było rodzajem rekompensaty, to już potwierdzało polskie prawa do tych ziem. Gomułka tak to rozumiał i uważał to za olbrzymi sukces.

A w III RP?

To były przede wszystkim polskie lęki związane ze zjednoczeniem Niemiec. Tyle że znów problem reparacji się w żadnym stopniu nie pojawiał. Ja nic o tym nie wiem. Chociaż trzeba też pamiętać, że to były tajne negocjacje. Z relacji, jakie znamy od Skubiszewskiego lub Geremka, nie możemy jednak niczego takiego wywnioskować.

Jak pan ocenia dzisiejsze polskie starania o niemieckie reparacje?

To jest humbug. Zajmujemy się czymś, co przypomina sprzedawanie Niderlandów przez Zagłobę. Wrzucamy temat, który w ogóle nie ma szans na jakąkolwiek realizację, to są puste obietnice.

Antyniemieckość pozwala na kreowanie się na «prawdziwych Polaków», pozwala przykryć konflikt z Unią Europejską. W konsekwencji psuje nam stosunki z naszym największym sojusznikiem – Niemcami. Najgorsze, że miesza w głowie Polakom. To powinno być karane.

Marcin Zaremba

Pańskim zdaniem można jednak także dziś legitymizować władzę za pomocą jakiejś formy antyniemieckości?

Budowanie legitymizacji władzy w oparciu o antyniemieckie hasła stanowiło stały lejtmotyw komunistycznej propagandy zwłaszcza w latach 60. i 80. XX w. Ton nadawał swoimi wystąpieniami Gomułka, którego swego rodzaju obsesją stało się przeświadczenie o stałym zagrożeniu zachodniej granicy Polski. Można przytoczyć niezliczoną liczbę przykładów publikacji czy filmów, które za cel stawiały sobie podtrzymanie czarnego obrazu Niemiec i Niemców. Legitymizujący mit zagrożenia niemieckiego konkretyzował się także w ceremoniale, w obchodach świąt i rocznic wydarzeń historycznych. Kampania antyniemiecka poprzedziła tę z Marca ‘68. Służyła legitymizacji rządzących jako obrońców ojczyzny, a także mobilizacji społecznej zgodnie z starą zasadą Hanibal ante portas. Dziś jest podobnie. Antyniemieckość pozwala na kreowanie się na „prawdziwych Polaków”, pozwala przykryć konflikt z Unią Europejską. W konsekwencji psuje nam stosunki z naszym największym sojusznikiem – Niemcami. Najgorsze, że miesza w głowie Polakom. To powinno być karane.

 

*/ Powyższy artykuł został zmieniony. W pierwotnej wersji wraz z Autorem błędnie zaznaczyliśmy, że Pan Zagłoba chciał sprzedawać Inflanty. Chodziło oczywiście o Niderlandy. [15.08.2017, godz. 18:12]

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 449

(33/2017)
15 sierpnia 2017

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj