Szanowni Państwo!
Ponad dwa lata, które upłynęły od ostatnich wyborów parlamentarnych, pokazały, że zdolność przewidywania politycznych konsekwencji swoich działań nie należy do najmocniejszych stron polskiego rządu. Echa wywołanego przez ustawę o IPN-ie kryzysu w stosunkach polsko-żydowskich jeszcze do końca nie wybrzmiały. Tymczasem przed nami kolejne wydarzenia, które mogą ten kryzys na nowo rozniecić.
Obchody Marca ’68 zajmują szczególne miejsce w kalendarzu rocznic historycznych w 2018 r. Dla polskiego rządu to ostatni sprawdzian przed przygotowaniami do obchodów stulecia odzyskania niepodległości. O ile jednak stulecie niepodległości łatwo można podporządkować pisowskiej wizji polityki historycznej (sprzeciw wobec „pedagogiki wstydu”), to wydarzenia z Marca ’68 tak łatwo zaszufladkować się nie dadzą.
Marcowe protesty to w najnowszej historii Polski jedna z najbardziej złożonych kart. Po pierwsze, demonstracje studenckie – wywołane stłumieniem protestu na Uniwersytecie Warszawskim przeciwko relegowaniu Adama Michnika i Henryka Szlajfera z uczelni – objęły nie tylko Warszawę, lecz także Gdańsk, Kraków, Łódź czy Poznań. Nie sposób zatem umniejszyć wagi tego wydarzenia do krótkiego epizodu z historii warszawskiej inteligencji. Po drugie, Marzec ’68 to coś więcej niż studenckie protesty. Zdjęcie ze sceny Teatru Narodowego „Dziadów” spotkało się z także ze sprzeciwem środowisk artystycznych. Wreszcie, w tle marcowych wydarzeń rozbrzmiewa kampania antysemicka, w wyniku której z Polski wyemigrowało kilkanaście tysięcy osób w większości pochodzenia żydowskiego.
Szczególnie ocena ówczesnej kampanii antysemickiej, bez której nie da się opowiedzieć marcowych wydarzeń, może rozpętać kolejną burzę w stosunkach dyplomatycznych z Izraelem. Jak w takiej sytuacji, według osób wyznaczających kierunki obecnej polityki historycznej, należałoby poradzić sobie z niechlubną kartą naszej przeszłości?
Historyk i senator Prawa i Sprawiedliwości Jan Żaryn zaproponował proste rozwiązanie. Wystarczy powiedzieć, że Polska Ludowa to nie była Polska. Uchwała Żaryna, w której czytamy, że to komuniści – a więc odstępcy od wspólnoty narodowej – byli winni antysyjonistycznej nagonce sprzed 50 lat, wpisuje się tylko w kierunek już wyznaczony. Podczas ostatniej wizyty w Niemczech premier Mateusz Morawicki także podkreślał, że Polska nie może być odpowiedzialna za marcową kampanię antysemityzmu, bo zwyczajnie jej wtedy „nie było”. Andrzej Zybertowicz na antenie publicznej telewizji stwierdził, że „za Marzec ’68 powinni przepraszać ci, którzy czują się spadkobiercami tamtego systemu”.
Pomysł atrakcyjny – bo teoretycznie prosty. Wszystko to wygląda jednak podejrzanie, gdy zdamy sobie sprawę, że sprowadza się on do wyboru z PRL tego, co dla nas korzystne (np. chwalenie polityki socjalnej, uznawanie zachodnich granic państwowych) i odrzucenia tego, co mniej nam aktualnie odpowiada (antysemityzmu właśnie). Okazuje się, że prawdziwi patrioci w zasadzie nie muszą przepraszać nikogo i za nic.
Niezależnie od retoryki i polityki obecnego rządu wiadomo jedno – to na nas spoczywa odpowiedzialność, w jaki sposób o takich wydarzeniach, jak Marzec ’68, pamiętamy. A w szczególności, czy w ogóle pamiętamy. Albowiem historyk Jerzy Eisler swoją monografię poświęconą wydarzeniom sprzed pół wieku otwierał zdumiewającymi danymi. Pod koniec lat 80. XX w. studenci UW nie mieli pojęcia, co działo się dwie dekady wcześniej. Czy w 2018 r. sytuacja przedstawia się lepiej?
Można wątpić. Jak zatem opowiedzieć Marzec ’68? Od czego zacząć przypominanie o ciemnej stronie naszej historii?
„Chodzi o to, że Polakami byli ci, którzy wygnali z kraju kilkanaście tysięcy innych Polaków”, zaczyna Łukasz Bertram z „Kultury Liberalnej” w tekście rekonstruującym tamten czas, gry interesów i przyczyny protestów. „Polakami byli również aktywiści partyjni, urzędnicy i zwykli pracownicy, przekonani komuniści i bezideowi konformiści, polujący na czarownice na zebraniach i składający donosy. Trudno wydzielić ich z narodu, powiedzieć, że byli to Żydzi, Ukraińcy, Białorusini, Sowieci czy wykolejeńcy”.
Z drugiej strony, ówczesne wydarzenia były ważnym elementem tworzenia się opozycji demokratycznej. „Marzec obok «Solidarności» był doświadczeniem fundacyjnym III RP”, mówi pisarz i redaktor naczelny dwumiesięcznika „Midrasz” Piotr Paziński w rozmowie z Adamem Puchejdą. „To jedna linia: Październik ‘56, czyli odejście od stalinizmu, epoka Gomułki z kulminacją w Marcu ‘68, z protestami studenckimi i kampanią antysyjonistyczną, po «Solidarność»”. Krótko mówiąc, to okres ważny z perspektywy kolejnych wydarzeń o fundamentalnym znaczeniu historycznym, ale także dobitnie pokazujący dramatycznie różne postawy przyjmowane przez Polaków żyjących w epoce małej, PRL-owskiej stabilizacji.
„Marzec 1968 r. był polską «aferą Dreyfusa»”, mówi socjolożka i historyczka Joanna Wawrzyniak w rozmowie z Izą Mrzygłód. „W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z kryzysem politycznym i społecznym, mechanizmem kozła ofiarnego, próbą wykluczenia obywateli żydowskiego pochodzenia ze wspólnoty politycznej i rozpętaniem antysemityzmu”, twierdzi Wawrzyniak.
A właśnie o takich momentach historycznych – kiedy zwykli ludzie muszą się opowiedzieć po jednej lub drugiej stronie, kiedy muszą dokonać wyborów moralnych, powinniśmy uczyć w szkołach. Tym bardziej, że skutki wydarzeń sprzed 50 lat do dziś mają wpływ nie tylko na Polskę i polską naukę, ale także na osobiste życie wielu konkretnych Polaków.
„Mój ojciec nigdy nie przerywał czytania książki na 68. stronie. Przyzwyczaiłam się, że „68” to gorzej niż „13”. Gdybyśmy mieli hotel, pokój nr 67 sąsiadowałby bezpośrednio z 69. Nikt nie świętował u nas w domu międzynarodowego dnia kobiet: żadnych goździków, zero uśmiechu. 8 marca był lokalnym świętem pamięci i tęsknoty za tymi wszystkimi, którzy wyjechali”, pisze Katarzyna Kasia w osobistym tekście o życiu w cieniu wydarzeń marcowych.
I dodaje, że tego, co się stało nie można przedstawić w tak lubianej przez nas formie szlachetnej porażki, w której zdrowe siły narodu bez powodzenia starły się z okupantem. „To wtedy, po raz kolejny miała miejsce wielka akcja pozbywania się z Polski intelektualistów. Tym razem miała ona obrzydliwą antysemicką mordę”.
Okazja do szczerej rozmowy na ten temat została już jednak zaprzepaszczona, właśnie na skutek polityki historycznej rządu, której niesławna ustawa o IPN-ie jest tylko jednym z przejawów. Po co jednak – zapyta ktoś znowu – w ogóle o tych wydarzeniach pamiętać? Czy nie lepiej, zgodnie z popularnym powiedzeniem, uznać, że „co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr”?
„Pamięć ma mi pomoc dokonać wyboru, czy jestem po stronie bitych, czy po stronie bijących. Czy jestem po stronie tych, którzy krzywdzą, czy po stronie tych, którzy są krzywdzeni. Sama pamięć bycia ofiarą nic nie daje. Pamięć ma służyć dokonywaniu właściwych wyborów moralnych”, dodaje emigrant marcowy Włodek Goldkorn w rozmowie z Michałem Matlakiem.
Opowieść o Marcu ’68 jest wciąż rozpisana na wiele głosów. Gorące spory w sferze publicznej wciąż prowadzą aktorzy ówczesnych wydarzeń. Uchwały czy ustawy obecnie rządzącej ekipy, jak się wydaje, są odzwierciedleniem marzeń o wygładzonej, czy choćby nieco mniej szorstkiej wersji niedawne przeszłości.
To niemożliwe.
Polska historia w XX w. jest zbyt złożona, by do jej odtwarzania wybierać tylko kolor czarny albo biały. Paradoksalnie jednak, w tym należałoby upatrywać szansy na to, by w ogóle zainteresować nią następne pokolenia Polaków.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Natalia Woszczyk, Jakub Bodziony, Iza Mrzygłód, Łukasz Bertram.
Ilustracje: Marianna Sztyma.