Szanowni Państwo!
W czwartek, 23 czerwca, Brytyjczycy wezmą udział w referendum rozstrzygającym o pozostaniu kraju w Unii Europejskiej lub wyjściu ze Wspólnoty. Media na całym świecie, w tym także w Polsce, aż kipią od analiz konsekwencji, jakie decyzja mieszkańców Zjednoczonego Królestwa będzie miała dla jej bliższego i dalszego otoczenia. W ferworze debaty często pomija się jednak pytanie o wiele ważniejsze dla zrozumienia brytyjskich preferencji – czego tak naprawdę dotyczy czwartkowe głosowanie?
Przez ostatnie miesiące większość sondaży wskazywała na wynik niemalże remisowy, jednak na kilka tygodni przed datą referendum przewaga zwolenników wyjścia wzrosła do 7, a nawet 10 punktów procentowych. Tendencję tę odwróciło dopiero brutalne morderstwo, którego ofiarą padła Jo Cox, parlamentarzystka Partii Pracy, działaczka na rzecz pomocy uchodźcom i zwolenniczka pozostania Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej. Zabójstwa dokonał niejaki Thomas Mair, który dokonując zbrodni, miał krzyczeć, by „Wielka Brytania pozostała niepodległa”, w sądzie zaś mówił o „śmierci dla zdrajców” i „wolności dla Wielka Brytanii”.
Odwrócenie tendencji w sondażach w konsekwencji tego konkretnego morderstwa jest kolejnym dowodem, że w czwartkowym referendum nie chodzi tak naprawdę o stosunek do Unii Europejskiej. Preferencjami wyborców rządzą innego rodzaju emocje. „Brytyjskie referendum to sąd nad tożsamością narodową”, mówi Radosław Sikorski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim, a jego źródeł były szef MSZ dopatruje się w odrodzeniu angielskiego nacjonalizmu rozumianego jako poczucie odrębnej niż brytyjska tożsamości narodowej.
Tego samego zdania jest dziennikarz tygodnika „The Economist”, Adrian Wooldridge. „Kiedy pod koniec lat 90. wyjeżdżałem do Stanów Zjednoczonych, angielskich flag nie było nigdzie – Anglia była jedną z części Zjednoczonego Królestwa. Teraz angielskie flagi są wszędzie”, mówi, a jedną z przyczyn zmiany widzi we wpływie… Unii Europejskiej. „W obliczu scentralizowanej władzy [europejskiej; przyp. red.] lokalne tożsamości odżywają na całym kontynencie”, uważa Wooldridge.
Co ciekawe jednak, sondaże wskazują, że przedstawiciele trzech innych narodów tworzących Zjednoczone Królestwo – Walijczycy, a przede wszystkim Szkoci i mieszkańcy Irlandii Północnej – w większości opowiadają się za pozostaniem w UE. Może więc dojść do sytuacji, w której głosami Anglików, a wbrew woli innych narodów, kraj przestanie być częścią Unii Europejskiej. W takiej sytuacji możliwość rozpadu państwa staje się więcej niż prawdopodobna.
Mimo tak poważnych konsekwencji, wielu Brytyjczyków jest gotowych zaryzykować i opuścić UE. Za narastającą niechęcią do Europy stoją nie tylko powszechnie krytykowana biurokracja oraz kryzysy polityczne i gospodarcze, z którymi Bruksela od lat nie może sobie poradzić, ale również gwałtowne zmiany społeczne i demograficzne zachodzące na Wyspach, na czele z liczoną w setkach tysięcy migracją z Europy Środkowej i Wschodniej. Czy to oznacza, że – mówiąc w pewnym uproszczeniu – to Polacy wyprowadzą Wielką Brytanię z Unii Europejskiej?
„Wielu zwolenników Brexitu zachęca do zamykania granic z powodu obaw związanych z imigracją”, przyznaje brytyjska intelektualista i zwolenniczka Brexitu Claire Fox w rozmowie z Julianem Kanią. Jej zdaniem przyczyną tego stanu rzeczy jest jednak nie tyle niechęć do migrantów jako takich, ale tempo zmian oraz sposób prowadzenia dyskusji na temat ich przyjmowania pomiędzy różnymi grupami społecznymi. Zdaniem Fox, ostatnie lata to czas postępującej alienacji brytyjskich elit politycznych. „Ta kulturalna społeczność nie czuje ani trochę empatii, za to ma w sobie dużo paternalizmu wobec «prostaczków» z dołu drabiny społecznej”, twierdzi Fox. Skutkiem tego stanu rzeczy jest postępująca frustracja milionów „zwykłych” obywateli – zjawisko coraz bardziej widoczne nie tylko na Wyspach.
O ile jednak Fox postrzega Brexit jako szansę na demokratyzację brytyjskiego systemu politycznego i tym samym rozładowanie społecznego napięcia, Sikorski i Wooldridge przestrzegają przed negatywnymi skutkami – politycznymi, społecznymi i przede wszystkimi ekonomicznymi – wyjścia ze Wspólnoty.
Jeszcze inną – bardziej pesymistyczną – ocenę sytuacji przedstawia Jan Zielonka, który w rozmowie z Karoliną Wigurą przekonuje, że negatywne konsekwencje referendum odczujemy niezależnie od jego wyniku. „Wiele krajów w Europie będzie chciało teraz przeprowadzić własne referenda. A jeśli nawet się one nie odbędą, to pojawią się żądania renegocjowania warunków członkostwa w UE. Trzeba będzie jeszcze bardziej rozmyć demokrację europejską, aby w ogóle utrzymać istnienie Unii”, twierdzi politolog i wykładowca Uniwersytetu w Oksfordzie.
Czy to oznacza, że głos „za” lub „przeciw” nie ma żadnego znaczenia? „To jest jak różnica między szybką a powolną śmiercią. Żaden ze scenariuszy nie jest optymistyczny”, uważa Jan Zielonka.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Karolina Wigura, Julian Kania, Kuba Bodziony, Joanna Derlikiewicz.
Ilustracje: Zofia Rogula.